Wieczorem poprzedniego dnia w Kalkucie wsiadłem w autobus do Bhubaneśwaru, stolicy stanu Odisha. Tym razem trafiłem naprawdę komfortowo. Super rozkładane siedzenia,
klima (chciałem bez, bo taniej, ale nie było takiego o tej porze), a co
najważniejsze na całej trasie równiutka droga. I tak oto około 6 rano
znalazłem się na miejscu. Niestety autobus był przelotowy, więc nie wjeżdżał do samego centrum,
mnie wysadził podobno najbliżej, ale bez mapy nie miałem jak tego
sprawdzić. Biorę więc w ciemno tuk tuka, ryzykując, że trochę przepłacę,
ale o dziwo jakoś bardzo mnie nie narżnął. Może ze 20-30 rupii. Oczywiście wymagało to trochę targów, ale gość wyjątkowo nie ściemniał jeśli chodzi o odległość do dworca kolejowego na który chciałem jechać. Faktycznie było około 5 km tak jak twierdził. Pojechałem na dworzec, bo było o połowę bliżej niż do hotelu, a do
tego w hotelu nie ma wg rezerwacji wi-fi na którym mi teraz zależy
najbardziej, bo mam dwie ważne sprawy do załatwienia. Pierwsza, to
znalezienie kafejki internetowej w celu przegrania zdjęć (później się
okazało, że w sumie uzbierało się już 6 GB), bo karty pamięci są już
zapchane, druga to znalezienie salonu Vodafon. Na dworcu wifi jest darmowe, do tego wbiłem się do poczekalni wyższych klas,
gdzie sobie wygodnie siadam i ładując telefon szukam czego mi potrzeba.
Teoretycznie, żeby tam wejść, trzeba mieć bilet, ale białych na ogół
nikt nie sprawdza 😀. Znajduję kafejkę i salon, ale niestety muszę czekać ponad dwie godziny,
aż otworzą. Najpierw o 9,00 kafejkę. Zapamiętuję na ile się da mapkę z googla i po kilkunastu minutach chodzenia ją znajduję. Choć w sumie nie wiem, czy to ta znaleziona w necie. Dostaję komputer
i... Zonk. Nie da się przegrać plików ani z telefonów, ani z aparatu.
Przez chwilę nie wiem dlaczego, ale orientuję się, że to wina systemu,
komputer działa na Win XP. Pytam o "siódemkę", ale pan przeprasza, że niestety na wszystkich jest
XP tylko. Zbieram się więc szukać kolejnej, ale gdy wychodzę zauważam
jeden komputer stojący osobno na którym widzę logo "7". Pytam więc, ale
pan coś kręci głową, więc tłumaczę, że chodzi tylko o przegranie zdjęć, bo już na żadnej karcie pamięci nie da się wcisnąć choćby jednego. Wychodzi na to, że to chyba jest jego prywatny komputer służący mu do
pracy, ale widać też, że mu przykro, że nie mogłem normalnie skorzystać z
usługi. I dostaję pozwolenie

! Teraz już idzie gładko, ja nadrabiam też rzeczy, których nie mogę
zrobić na telefonie, czy tablecie. Schodzi się w sumie godzina. Grzecznie dziękuję i ruszam do salonu Vodafona. Ten który znalazłem najbliżej jest wg mapy googla 1,5 km w drugą stronę. Po drodze przechodzę jeszcze raz przez stację i upewniam się co do
kierunku korzystając z wi-fi. Jest OK, idę. Ale google niestety
przekłamuje i idąc jakimś bocznymi zaułkami na których trwa sortowanie
śmieci. Nie robiłem zdjęć, żeby nikomu kto by akurat jadł w trakcie czytania nie zafundować wizyty w kibelku 😂. W końcu trafiam w ostatnią uliczkę z trzema chatami na krzyż, tam gdzie powinien być salon, ale tego ani widu, ani słychu. Miejscowi mówią, że salon jest, ale przy głównej ulicy. Kolejny
kilometr, a ja z dwoma plecakami...