Indie, Nepal

wtorek, 3 lipca 2018

Bhaktapur - najpiękniejsza starówka Nepalu

Trzeciego dnia Kathmandu mnie zaskakuje, bo nie pada i chyba nie padało w nocy zbyt dużo bo ulice są w miarę suche. To dobrze i mam nadzieję, że taka pogoda się utrzyma, bo cały dzień zamierzam poświęcić na odwiedziny w Bakhtapurze, dawnej stolicy Nepalu. Ruszam więc na autobus, ale po drodze jeszcze w Kathmandu trafiam na kompleks trzech ładnych świątynek Tri-Devi Temple. To miasto naprawdę nimi stoi.

Tri-Devi Temple
 Potem już spokojnie ruszyłem dalej na dworzec. Z transportem dopisało szczęście, bo zaraz po dojściu na dworzec trafiłem na małego busika, który po chwili odjechał, co dziwne w połowie pusty. Po 16 km wysiadłem w Bakhtapurze tuż przy starym mieście. Zanim jednak ruszyłem na zwiedzanie posiliłem się w miejscowej jadłodajni. Już tradycyjnie pochłonąłem chowmeni. Jakoś bardzo podpasowało mi to danie, którego różne wariacje można tam dostać prawie wszędzie. Już z pełnym brzuchem ruszyłem na starówkę.
Widzę jednak budkę poboru opłat, a na tablicy jeszcze bardziej szokującą cenę niż w Kathmandu. W przeliczeniu około 60 zł, czyli tyle ile za wstęp do Taj Mahal! 

 
Punkt poboru opłat

Chyba jednak za długo tam sterczę, bo gdy w końcu decyduję się obejść zabezpieczenia i ruszam do jakiejś bocznej uliczki okazuje się, że pan z budki czuwa i porzuciwszy swój posterunek przechwytuje mnie na niej informując o bilecie. No trudno, idę za nim. Na informację o cenie robię zdziwioną minę i pytam czemu tak drogo. Odpowiedź jest generalnie taka jak się spodziewałem, czyli że są duże zniszczenia po trzęsieniu i ciągle brakuje pieniędzy na odbudowę. Tutaj przynajmniej opłata obejmuje całe stare miasto i wszystkie bez wyjątku zabytki. Właściwie to cała starówka jest zabytkiem pod patronatem UNESCO, bo ogromna większość charakterystycznej ceglanej zabudowy pochodzi jeszcze z okresu średniowiecza. Do pierwszego z większych skupisk tych właściwych zabytków, placu Dattatraya idę więc wąskimi uliczkami, których nawierzchnia też jest brukowana cegłami, otoczony przez stare, pięknie zdobione domy i świątynki.

Uliczki Bhaktapuru






 Szczególnie pięknie rzeźbieniami zdobione są nadproża, drzwi i okna. Okno z pawiem, to chyba najsłynniejsze okno w Nepalu.






Okno z pawiem
 Ale pomimo tego, że to zabytki, to na uliczkach wre też normalne życie. Niestety zgadza się również to co powiedział pan sprzedający bilety o zniszczeniach. Widać je w bardzo wielu miejscach, ale widać też, że w wielu trwa odbudowa. Jak potężne musiały być zaraz po trzęsieniu skoro przez dwa lata się z nimi nie uporano, ciężko dociec.




 Po paru minutach doszedłem do placu Dattatraya. To najstarsza część starówki, a nazwę wziął od pięknej świątyni, która góruje nad nim swoimi trzema dachami. O tym, że wszystkie jej elementy są pięknie rzeźbione już nie będę się powtarzał, bo tak wykończone jest tu dosłownie wszystko. Na przeciwko stoi mniejsza, ale też piękna podobnie jak budynki wokół świątynia Bhimsena.

Świątynia Dattatraya

Świątynia Bhimsena
 Z placu Dattatraya powędrowałem cały czas tak samo urokliwymi uliczkami na plac Taumadhi Tole. Po drodze mijam też kolejne małe świątynki, ale i niestety kolejne skutki trzęsienia ziemi.




 Na szczęście gdy docieram do samego placu okazuje się, że budynki na nim przetrwały trzęsienie praktycznie nieuszkodzone. A stoi na nim najbardziej imponująca w mieście, jedna z tylko trzech w całej dolinie pięciodachowych świątyń, najwyższa poza Kathmandu Nyatapole Temple. Obok stoi trochę mniejsza, ale nie mniej piękna świątynia Śiwy Bhairawy na którą jest świetny widok ze szczytu schodów wiodących do Nyatapole. Schody te prowadzą na szczyt pięciostopniowej podstawy Nyatapole, a na każdym poziomie wzdłuż nich ustawiona jest para rzeźbionych kamiennych strażników, każda kolejna wg tradycji o większej mocy. Ze szczytu rozciąga się piękny widok na całe miasto, ale również na pięknie rzeźbione podpory dachu. Na szczęście nie poniosła ona uszczerbku w czasie trzęsienia. Sama świątynia jest poświęcona Lakszmi, ale do sanktuarium na górze nie ma wstępu. Na placu obejrzałem również najstarszą w mieście (z XI w.) świątynię Til Mahadeva. Pod Nyatapole pierwszy raz dzisiaj poprosiłem też o zrobienie zdjęcia młodego brodatego gościa, który jeszcze pojawi się w dzisiejszej opowieści.

Świątynia Nyatapole

Schody do świątyni Nyatapole i jej kamienni strażnicy

Plac Taumadhi Tole, po lewej świątynia Śiwy Bhairawy, po prawej Til Mahadeva

Świątynia Śiwy Bhairawy
 Z placu Taumadhi Tole udałem się na plac Durbar. Plac o tej nazwie ma chyba każde miasto w Nepalu . Ten jest chyba większy nawet od tego w Kathmandu, ale niestety podobnie jak tam w wielu miejscach widać poważne zniszczenia, niektóre świątynie trzęsienie rozbiło praktycznie całkowicie. Na szczęście zachowały się najbardziej charakterystyczne budowle. Pałac 55-ciu Okien, czyli dawny pałac królewski, który nazwę wziął od okien znajdujących się na fasadzie. każde z nich jest zupełnie inaczej zdobione i samo w sobie stanowi małe arcydzieło. Zachowała się również słynna złota brama, która prowadzi na dziedzińce pałacu i do świątyni Taleju. Świątynia jest dostępna niestety tylko dla hinduistów mogłem więc tylko zajrzeć przez drzwi prowadzące na jej dziedziniec, a szkoda. Na kolejnym dziedzińcu jest studnia schodkowa z pięknie odlanym z brązu rzygaczem i czuwającą nad wszystkim z góry głową kobry.

Pałac 55-ciu Okien

I jego Złota Brama

Studnia schodkowa



  Na przeciwko pałacu stoi Wielki Dzwon Taleju oraz kolumna z posągiem króla Bupathindry. Kolumna jest już odrestaurowana, bo też niestety zwaliła się podczas trzęsienia. Przed niektórymi świątyniami można podziwiać pięknie odlane z brązu lwy i inne rzeźby. Z drugiej strony prowadzi na plac pięknie zdobiona, też już zrekonstruowana brama. Niestety tak jak wspominałem widać też duże zniszczenia. Plac nadal robi wrażenie, ale przed trzęsieniem musiało tu być po prostu przepięknie.

Plac Durbar
Wielki Dzwon Taleju i kolumna króla Bupathindry
Jedna z zachowanych świątyń
I lwy z brązu przed nią
Niestety wiele świątyń wygląda tak





Jak jednak widać po bramie rekonstrukcja postępuje
 Napotkałem też tutaj kilka razy tego samego brodatego osobnika, co pod świątynią Nyatapole. Gdy po raz czwarty ja jego, a on mnie prosimy nawzajem o zdjęcie, bo gość też jest sam, zaczynamy w końcu gadać. Okazuje się, że jest Turkiem i ma na imię Inlan. Podobnie jak jak ja zwiedza kraj, ale on planuje jeszcze treking, więc zostaje w Nepalu na dłużej. Razem już idziemy zobaczyć ostatnią z większych atrakcji starego miasta, czyli plac Garncarzy. Niestety jest już dosyć późno, więc większość kupców pozwijała kramy, ale coś niecoś jeszcze zostało.

Na placu Garncarzy
 Inlan zapytał co planuję dalej, bo on chciałby jeszcze pojechać zobaczyć świątynię w Changu Narayan, jedną z najbardziej znanych w kotlinie. Mi się wydawało, gdy patrzyłem na mapę, że to dosyć daleko, ale okazało się, że to tylko 7 km. I jest bezpośredni autobus. Decyduję się więc po jechać razem z Inlanem. Gdy docieramy do kompleksu znowu niestety widzimy efekty trzęsienia. Piękna świątynia Wisznu jest cała w rusztowaniach, a kilka budynków wokół leży do połowy w gruzach.


Świątynia Wisznu

Wejście do głównego sanktuarium

Garuda przed świątynią
 Oglądanie kończymy dosyć szybko, bo oprócz świątyni zbyt wiele tam nie ma i zamierzam wracać tą samą drogą do autobusu. Jednak Inlan, który ma w telefonie internet, pokazuje mi na mapach googla, że normalnie autobus jedzie okrężną drogą, a jeśli zejdziemy dwa kilometry do rzeki i potem przez mostek, to dojdziemy do innej głównej drogi do stolicy, skąd do Kathmandu jest znacznie bliżej. Nie wiem co mnie podkusiło, bo mam spore doświadczenie w tym jak się kończą takie skróty, ale się zgodziłem. Schodzimy więc po przeciwnej stronie wzgórza na którym zbudowano świątynię w kierunku rzeki. O ile na początku są schodki i normalna ścieżka, to już po paru minutach okazuje się, że trzeba schodzić prawie na dziko. Gdybyśmy nie zeszli już tak daleko, że na szczyt trzeba by było odwalić niezłą wspinaczkę, to chyba bym się wrócił. W końcu trafiamy na jakąś szerszą, ale mocno błotnistą drogę, którą w końcu schodzimy na sam dół do rzeki. Okazuje się, że mostek z mapy Inlana, to dość chwiejna metalowa kładka dla pieszych .


  Nie ma jednak wyjścia, idziemy dalej. Potem czeka nas jeszcze kilkaset już tylko na szczęście metrów wąską ścieżką między polami ryżu i dochodzimy do głównej drogi.


  Gdy ją jednak zobaczyłem szybko skwaśniała mi mina. Droga to oczywiście niemiłosiernie rozmięknięta gruntówka, gdzie samochody do połowy kół miejscami grzęzną w błocie. Gdy podjeżdża zapchany autobusik miałem ochotę kląć, bo już wiem, że przez ten pozorny skrót będę z powrotem później niż tą okrężną asfaltówką. No ale mleko się wylało jak to mówią. Autobus w tym gliniastym błocie wlókł się niemiłosiernie, ale w końcu dojechaliśmy do Kathmandu, problem w tym, że od strony znanej mi z poprzedniego dnia Bouddhanath, gdzie musiałem się przesiąść w miejski autobus do centrum. Skutkiem tego do hotelu dotarłem już po zmroku. Jak widać bez przygód obyć się nie mogło .




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz