Trzeciego dnia Kathmandu mnie zaskakuje, bo nie pada i chyba nie padało w
nocy zbyt dużo bo ulice są w miarę suche. To dobrze i mam nadzieję, że
taka pogoda się utrzyma, bo cały dzień zamierzam poświęcić na odwiedziny
w Bakhtapurze, dawnej stolicy Nepalu. Ruszam więc na autobus, ale po
drodze jeszcze w Kathmandu trafiam na kompleks trzech ładnych świątynek Tri-Devi Temple.
To miasto naprawdę nimi stoi.
|
Tri-Devi Temple |
Potem już spokojnie ruszyłem dalej na dworzec. Z transportem dopisało szczęście, bo zaraz po dojściu na dworzec trafiłem na małego bu
sika, który po chwili odjechał, co dziwne w połowie pusty. Po 16 km wysiadłem w Bakhtapurze tuż przy starym mieście. Zanim jednak ruszyłem na zwiedzanie posiliłem się w miejscowej jadłodajni. Już tradycyjnie pochłonąłem chowmeni. Jakoś bardzo podpasowało mi to danie, którego różne wariacje można tam dostać prawie wszędzie. Już z pełnym brzuchem ruszyłem na starówkę.
Widzę jednak budkę poboru opłat, a na
tablicy jeszcze bardziej szokującą cenę niż w Kathmandu. W przeliczeniu
około 60 zł, czyli tyle ile za wstęp do Taj Mahal!
|
Punkt poboru opłat |
Chyba jednak za długo
tam sterczę, bo gdy w końcu decyduję się obejść zabezpieczenia i
ruszam do jakiejś bocznej uliczki okazuje się, że pan z budki czuwa i
porzuciwszy swój posterunek przechwytuje mnie na niej informując o
bilecie. No trudno, idę za nim. Na informację o cenie robię zdziwioną
minę i pytam czemu tak drogo. Odpowiedź jest generalnie taka jak się
spodziewałem, czyli że są duże zniszczenia po trzęsieniu i ciągle
brakuje pieniędzy na odbudowę. Tutaj przynajmniej
opłata obejmuje całe stare miasto i wszystkie bez wyjątku zabytki.
Właściwie to cała starówka jest zabytkiem pod patronatem UNESCO, bo ogromna większość
charakterystycznej ceglanej zabudowy pochodzi jeszcze z okresu
średniowiecza. Do pierwszego z większych skupisk tych właściwych
zabytków, placu Dattatraya idę więc wąskimi uliczkami, których
nawierzchnia też jest brukowana cegłami, otoczony przez stare, pięknie
zdobione domy i świątynki.
|
Uliczki Bhaktapuru |
Szczególnie pięknie rzeźbieniami zdobione są nadproża, drzwi i okna. Okno z pawiem, to chyba najsłynniejsze okno w Nepalu.
|
Okno z pawiem |
Ale pomimo tego, że to zabytki, to na
uliczkach wre też normalne życie. Niestety zgadza się również to co
powiedział pan sprzedający bilety o zniszczeniach. Widać je w bardzo
wielu miejscach, ale widać też, że w wielu trwa odbudowa. Jak potężne
musiały być zaraz po trzęsieniu skoro przez dwa lata się z nimi nie
uporano, ciężko dociec.
Po paru minutach doszedłem do placu
Dattatraya. To najstarsza część starówki, a nazwę wziął od pięknej świątyni,
która góruje nad nim swoimi trzema dachami. O tym, że wszystkie jej
elementy są pięknie rzeźbione już nie będę się powtarzał, bo tak
wykończone jest tu dosłownie wszystko. Na przeciwko stoi mniejsza, ale
też piękna podobnie jak budynki wokół świątynia Bhimsena.
|
Świątynia Dattatraya |
|
Świątynia Bhimsena |
Z placu Dattatraya powędrowałem cały czas tak samo urokliwymi uliczkami na plac Taumadhi Tole. Po drodze mijam też kolejne małe świątynki, ale i niestety kolejne skutki trzęsienia ziemi.
Na szczęście gdy docieram do samego placu okazuje się, że budynki na nim przetrwały trzęsienie praktycznie nieuszkodzone. A stoi na nim najbardziej imponująca w mieście, jedna z tylko trzech w
całej dolinie pięciodachowych świątyń, najwyższa poza Kathmandu
Nyatapole Temple. Obok stoi trochę mniejsza, ale nie mniej piękna świątynia Śiwy Bhairawy na którą jest świetny widok ze szczytu schodów wiodących
do Nyatapole. Schody te prowadzą na szczyt pięciostopniowej podstawy
Nyatapole, a na każdym poziomie wzdłuż nich ustawiona jest para
rzeźbionych kamiennych strażników, każda kolejna wg tradycji o większej mocy. Ze
szczytu rozciąga się piękny widok na całe miasto, ale również na pięknie
rzeźbione podpory dachu. Na szczęście nie poniosła ona uszczerbku w
czasie trzęsienia. Sama świątynia jest poświęcona Lakszmi, ale do
sanktuarium na górze nie ma wstępu. Na placu obejrzałem również najstarszą w mieście (z XI w.) świątynię Til Mahadeva. Pod Nyatapole pierwszy raz dzisiaj poprosiłem też o zrobienie zdjęcia młodego brodatego gościa, który jeszcze pojawi się w dzisiejszej opowieści.
|
Świątynia Nyatapole |
|
Schody do świątyni Nyatapole i jej kamienni strażnicy |
|
Plac Taumadhi Tole, po lewej świątynia Śiwy Bhairawy, po prawej Til Mahadeva |
|
Świątynia Śiwy Bhairawy |
Z placu Taumadhi Tole udałem się na plac Durbar. Plac o tej nazwie ma chyba każde miasto w Nepalu
. Ten jest chyba większy nawet od tego w Kathmandu, ale niestety
podobnie jak tam w wielu miejscach widać poważne zniszczenia, niektóre
świątynie trzęsienie rozbiło praktycznie całkowicie. Na szczęście
zachowały się najbardziej charakterystyczne budowle. Pałac 55-ciu Okien, czyli
dawny pałac królewski, który nazwę wziął od okien znajdujących się na
fasadzie. każde z nich jest zupełnie inaczej zdobione i samo w sobie
stanowi małe arcydzieło. Zachowała się również słynna złota brama, która prowadzi na dziedzińce
pałacu i do świątyni Taleju. Świątynia jest dostępna niestety tylko dla
hinduistów mogłem więc tylko zajrzeć przez drzwi prowadzące na jej
dziedziniec, a szkoda. Na kolejnym dziedzińcu jest studnia schodkowa z
pięknie odlanym z brązu rzygaczem i czuwającą nad wszystkim z góry głową
kobry.
|
Pałac 55-ciu Okien |
|
I jego Złota Brama |
|
Studnia schodkowa |
Na przeciwko pałacu stoi Wielki Dzwon Taleju oraz kolumna z posągiem
króla Bupathindry. Kolumna jest już odrestaurowana, bo też niestety
zwaliła się podczas trzęsienia. Przed niektórymi świątyniami można
podziwiać pięknie odlane z brązu lwy i inne rzeźby. Z drugiej strony
prowadzi na plac pięknie zdobiona, też już zrekonstruowana brama. Niestety tak jak wspominałem widać też duże zniszczenia. Plac nadal robi wrażenie, ale przed trzęsieniem musiało tu być po prostu przepięknie.
|
Plac Durbar |
|
Wielki Dzwon Taleju i kolumna króla Bupathindry |
|
Jedna z zachowanych świątyń |
|
I lwy z brązu przed nią |
|
Niestety wiele świątyń wygląda tak |
|
Jak jednak widać po bramie rekonstrukcja postępuje |
Napotkałem też tutaj kilka razy tego samego brodatego osobnika, co pod
świątynią Nyatapole. Gdy po raz czwarty ja jego, a on mnie prosimy
nawzajem o zdjęcie, bo gość też jest sam, zaczynamy w końcu gadać.
Okazuje się, że jest Turkiem i ma na imię Inlan. Podobnie jak jak ja
zwiedza kraj, ale on planuje jeszcze treking, więc zostaje w Nepalu na
dłużej. Razem już idziemy zobaczyć ostatnią z większych atrakcji starego
miasta, czyli plac Garncarzy. Niestety jest już dosyć późno, więc
większość kupców pozwijała kramy, ale coś niecoś jeszcze zostało.
|
Na placu Garncarzy |
Inlan zapytał co planuję dalej, bo on chciałby jeszcze pojechać zobaczyć
świątynię w Changu Narayan, jedną z najbardziej znanych w kotlinie. Mi
się wydawało, gdy patrzyłem na mapę, że to dosyć daleko, ale okazało
się, że to tylko 7 km. I jest bezpośredni autobus. Decyduję się więc po
jechać razem z Inlanem. Gdy docieramy do kompleksu znowu niestety
widzimy efekty trzęsienia. Piękna świątynia Wisznu jest cała w
rusztowaniach, a kilka budynków wokół leży do połowy w gruzach.
|
Świątynia Wisznu |
|
Wejście do głównego sanktuarium |
|
Garuda przed świątynią |
Oglądanie kończymy dosyć szybko, bo oprócz świątyni zbyt wiele tam nie
ma i zamierzam wracać tą samą drogą do autobusu. Jednak Inlan, który ma w
telefonie internet, pokazuje mi na mapach googla, że normalnie autobus
jedzie okrężną drogą, a jeśli zejdziemy dwa kilometry do rzeki i potem
przez mostek, to dojdziemy do innej głównej drogi do stolicy, skąd do
Kathmandu jest znacznie bliżej. Nie wiem co mnie podkusiło, bo mam spore
doświadczenie w tym jak się kończą takie skróty, ale się zgodziłem.
Schodzimy więc po przeciwnej stronie wzgórza na którym zbudowano
świątynię w kierunku rzeki. O ile na początku są schodki i normalna
ścieżka, to już po paru minutach okazuje się, że trzeba schodzić prawie
na dziko. Gdybyśmy nie zeszli już tak daleko, że na szczyt trzeba by było
odwalić niezłą wspinaczkę, to chyba bym się wrócił. W końcu trafiamy na
jakąś szerszą, ale mocno błotnistą drogę, którą w końcu schodzimy na
sam dół do rzeki. Okazuje się, że mostek z mapy Inlana, to dość chwiejna
metalowa kładka dla pieszych
.
Nie ma jednak wyjścia, idziemy dalej. Potem czeka nas jeszcze kilkaset
już tylko na szczęście metrów wąską ścieżką między polami ryżu i
dochodzimy do głównej drogi.
Gdy ją jednak zobaczyłem szybko skwaśniała mi mina. Droga to oczywiście
niemiłosiernie rozmięknięta gruntówka, gdzie samochody do połowy kół
miejscami grzęzną w błocie. Gdy podjeżdża zapchany autobusik miałem ochotę
kląć, bo już wiem, że przez ten pozorny skrót będę z powrotem później
niż tą okrężną asfaltówką. No ale mleko się wylało jak to mówią. Autobus
w tym gliniastym błocie wlókł się niemiłosiernie, ale w końcu
dojechaliśmy do Kathmandu, problem w tym, że od strony znanej mi z
poprzedniego dnia Bouddhanath, gdzie musiałem się przesiąść w miejski
autobus do centrum. Skutkiem tego do hotelu dotarłem już po zmroku. Jak
widać bez przygód obyć się nie mogło
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz