Drugi dzień w Kalkucie byłem zmuszony rozpocząć niestety nie od zwiedzania, a od poszukiwania salonu Vodafone (to ich kartę do telefonu zakupiłem po przylocie). Rano dostałem bowiem od nich kilka sms-ów, których sam nie mogłem do końca rozszyfrować. Pomógł mi w tym Ernest, kolejny Polak po Agnieszce i Grześku, którego spotkałem na swojej drodze. Okazało się, że tego dnia o 24,00 kończy mi się ważność paczki internetu, którą miałem wykupioną. Trochę mnie to dziwiło, bo miałem wykupione aż 5 GB i raczej nie korzystałem aż tyle, żeby to wykorzystać, ale co było robić. Ponieważ przy systemie oznaczania ulic stosowanym w Indiach, czyli
generalnie jego braku, była to kluczowa sprawa (dostęp do mapy online)
zwiedzanie musiało poczekać. Salon znalazłem dość niedaleko, bo jakieś
15 minut od hotelu, niestety był jeszcze zamknięty. Gdy jednak odczekałem
40 minut do 10,30 i nic się nie zmieniło, tknęło mnie że chyba jest coś
nie tak. Uświadomiłem sobie, że nie wiem tak naprawdę jaki jest dzień
tygodnia 😂. Na nieszczęście dla mnie była to oczywiście niedziela. Oznaczało to, że
następnego dnia będę w nowym mieście bez dostępu do mapy co zbytnio mnie
nie cieszyło. Ale cóż, tak wyszło. Wróciłem więc do hotelu, gdzie
zastałem jeszcze Ernesta. Szczerze mówiąc poprzedniego wieczora, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wydał mi się trochę gburowaty, bo
nie zamieniliśmy więcej słów niż "Cześć". Chociaż na ogół z rodakiem po
przerwie chce się pogadać. Dzisiaj jednak wyszło na to, że chłopak
trochę chyba się wstydził, albo obawiał różnicy wieku, bo dopiero w
październiku szedł na studia. Jednak po tym jak go dwa razy delikatnie upomniałem, żeby nie mówił do mnie na "Pan" lody zostały przełamane i dalej już poszło całkiem przyjemnie. Porozmawialiśmy trochę na temat naszych doświadczeń z podróży, przy czym okazało się, że Ernest już trzeci miesiąc jeździ po Azji, ale w Indiach, to był jego pierwszy przystanek. A dalej miał zamiar ruszyć jakby moimi śladami, bo przez Nepal do Agry i Delhi, skąd miał już wracać do Polski. Miałem więc dla niego sporo przydatnych informacji. Nie siedzieliśmy jednak zbyt długo, bo obaj mieliśmy tego dnia ruszać dalej, a jednocześnie zgadaliśmy się, że obaj chcemy odwiedzić Victoria Memorial, więc możemy dalej rozmawiać po drodze. Ruszyliśmy więc w trasę i po dwu kilometrowym spacerze dotarliśmy do naszego celu. Victoria Memorial to najbardziej znany budynek Kalkuty, który stał się jej nieformalnym symbolem.
|
Victory Memorial |
Został on zaprojektowany w 1901 r dla uczczenia jubileuszu 60-lecia panowania królowej Victorii. Jednak budowę tego imponującego gmachu z białego marmuru ukończono dopiero 20 lat później.
My zdecydowaliśmy zobaczyć go tylko od zewnątrz, bo jest otoczony dużym,
pięknie utrzymanym parkiem z wielkim stawem od strony północnej fasady.
Odpuściliśmy muzeum, które się w nim znajduje, bo jego zbiory, to
głównie obrazy i przedmioty dotyczące rodziny królewskiej oraz fotografie poświęcone historii miasta. Zbiory są jednak przy tym bardzo duże, a my nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Po parku szwendaliśmy się
jednak dosyć długo. Sporo czasu przy tym poświęcając na robienie wspólnych zdjęć z Hindusami, bo Ernest, który jest jasnym blondynem był proszony o selfi jeszcze częściej niż ja 😂. No i oczywiście cały czas podziwiając główny budynek, który jest naprawdę imponujący. Zbudowany cały z białego marmuru w otoczeniu parkowej zieleni prezentuje się naprawdę pięknie. Gdy podejdzie się bliżej i człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z jego wielkości, przestaje dziwić fakt, że jego budowa trwała aż tak długo. W północnej części parku znajdują się dwa ogromne stawy, ulubione miejsce odpoczynku miejscowych. Znajdziemy w nim też sporo pomników poczynając od tych brytyjskiej rodziny królewskiej, a kończąc na pomnikach wysokich notabli ówczesnego Imperium Brytyjskiego.
|
Południowa brama wejściowa do Victory Memorial |
|
Główna aleja południowa (po lewej Ernest 😀) |
|
Pomnik króla Edwarda VII |
|
Południowa fasada Victory Memorial z pomnikiem lorda Curzona przed nią |
|
I wschodnia |
|
Fasada wschodnia od frontu |
|
Ludzie odpoczywają nad jednym ze stawów |
|
Posąg Królowej Wiktorii przed fasadą północną (główne wejście) |
|
Panel z brązu na cokole pomnika królowej przedstawiający wjazd ostatniego wicekróla Indii do Kalkuty |
|
Pomnik Georga Robinsona, jednego z wicekrólów Indii |
Po tym jak już obeszliśmy Victory Memorial kilka razy zaczęliśmy się zastanawiać co dalej robić. Ja rozważałem dwa warianty, odwiedziny świątyni Kalighat lub zoo, najstarszego w Indiach. Ernest nie był
specjalnie zainteresowany ani jednym, ani drugim, do tego miał autobus
znacznie wcześniej ode mnie. Bo jak już wspomniałem też ruszał dalej w trasę do Kathmandu. Postanowiliśmy się więc rozdzielić. Ernest ruszył do kolejnego parku, a u
mnie z dwóch powodów padło na zoo. Po pierwsze było znacznie bliżej, bo
jakieś 10 minut piechotą. Po drugie sama świątynia, choć spora nie jest
jakoś specjalnie stara jak na Indie, bo obecny budynek pochodzi z 1809
r. Samo miejsce kultu jest oczywiście sporo starsze. Najciekawsze są
tam jednak rytuały składania ofiar mające miejsce rano, a było już przed
14,00. Więc zoo. Do zoo trafiam zawsze, gdzie bym nie jechał, jeśli
tylko czas mi na to pozwala. Taka mania, nic nie poradzę
. Wiadomym więc było, że i w Indiach tradycji musi stać się zadość. Gdy
po krótkim spacerze dotarłem przed bramę okazało się, że kłębi się tam
spory tłum. Po raz kolejny przypomniałem sobie, że to niedziela
. Ale bilet bardzo tani, 30 rupii, więc wchodzę. I już po pierwszych
kilku krokach i obejrzanych wolierach i wybiegach przeżywam spore
zaskoczenie. Wcześnie bowiem sporo się naczytałem niepochlebnego na
temat ogrodów w tych rejonach świata. A tu ładnie utrzymane alejki,
woliery (na początek trafiłem na ptaki) choć nie najnowsze, to naprawdę
duże i zapewniające zwierzętom sporo swobody, nieźle wszystko opisane,
łącznie nawet z wieloma rosnącymi na terenie drzewami, co nawet w
Europie nie nie jest regułą. Najciekawszy jest baobab, ale ponieważ klimat tutaj jest dość wilgotny, to mało przypomina te znane ze zdjęć z Madagaskaru.
|
Woliera dla warzęch i jabiru |
|
Baobab |
|
Żuraw indyjski |
Potem napotykam wybieg dla słoni i lwów indyjskich (lwów niestety nie
było), też duże i przestronne, a podobną infrastrukturę widziałem
jeszcze parę lat temu u nas w Łodzi, czy Chorzowie. Fajnie są pomyślane
miejsca do odpoczynku, szczególnie mi się podobało to w mini gaju
palmowym.
Jest też naprawdę bardzo duży staw dla ptactwa wodnego. A gdy doszedłem do
wybiegu tygrysów bengalskich przeżyłem już naprawdę mały szok. Wybieg jest naprawdę
fajnie zrobiony, zwierzęta zostały oddzielone od publiki szklaną ścianą (żadnych krat), podobnie
jak to jest w ogrodach europejskich. No i przechadza się tygrys, którego nie dane
mi było zobaczyć w Nepalu.
|
Staw dla ptaków wodnych |
|
Wybieg dla tygrysów bengalskich |
|
I jego mieszkaniec |
Zaraz obok jest starszy wybieg dla pary białych tygrysów, a kawałek
dalej trwają ostatnie prace przy naprawdę nowoczesnym wybiegu dla
gepardów.
|
Wybieg białych tygrysów |
|
Nowy wybieg dla gepardów |
Widać, że w kilku innych miejscach też już sporo poszło ku nowemu. Bardzo dobrze prezentują się wybiegi dla żyraf i szympansów.
|
Wybieg szympansów |
|
I żyraf |
Mnie wciągnął pawilon gadów, który choć już troszkę wiekowy, to nadal
prezentuje się nieźle, a wielkość niektórych wolier wydaje się aż
przesadzona. Zwierzaki na pewno nie mają tam źle. Szczególnie grupa
dużych waranów paskowanych i bengalskich.
|
Pawilon gadów |
|
Jedna z wolier dla węży |
|
Warany bengalskie |
Są też wybiegi charakterystycznych dla Indii jeleni (w tym bardzo rzadkiej barasingi tykoczelnej) i antylop oraz
oczywiście krokodyle. Gawiale, błotne i różańcowe. Te które są na zdjęciu miały po około 3,5-4 metry, ale mają tam
naprawdę potężną sztukę około 5,5-6 metrów, która jednak choć się
pięknie wylegiwała, to zdążyła zwiać mi do wody tuż przed zrobieniem fotki 😡.
|
Barasinga tykoczelna |
|
Mundżaki indyjskie |
|
Jedno z fajnych miejsc do odpoczynku |
|
Krokodyl różańcowy |
Do zoo przychodzi też mnóstwo ludzi, którzy nie zwiedzają, a po prostu całymi rodzinami robią sobie na terenie pikniki, korzystając z tego, że bilety są bardzo tanie nawet jak na indyjskie warunki. W naszych ogrodach raczej się takich scen nie widzi.
Podsumowując,, zoo choć niezbyt duże i nie posiadające jakiejś wielkiej
liczby gatunków naprawdę mi się podobało. Nie zdążyłem zobaczyć
akwarium, które jest w budynku po drugiej stronie ulicy, bo jest
zamykane wcześniej od ogrodu, ale o tym dowiedziałem się dopiero
wewnątrz z planu na tablicy. Jedynym minusem dla mnie były tak naprawdę
drastycznie gęste siatki wokół wolier i wybiegów, przez które czasami
ciężko było dostrzec co jest w środku. Ale to chyba zabezpieczenie przed
hinduską mentalnością... Gdy wracałem do hotelu spotkałem jednego z ostatnich w Indiach ryksiarzy, którzy własnoręcznie ciągną swoje wózki. Było już jednak dosyć ciemno, a gość wyglądał na zmęczonego i jakoś nie miałem serca prosić go o zdjęcie. Może kiedyś jeszcze wrócę do Kalkuty i nadrobię zaległości. Bagaż miałem spakowany już wcześniej, więc szybko go zgarnąłem i ruszyłem na dworzec. Wyjątkowo musiałem skorzystać z taksówki, bo w zoo jak zwykle trochę za długo mi się zeszło, a tuk-tuki w tamtą okolicę nie mogą jeździć 😂.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz