Indie, Nepal

sobota, 7 lipca 2018

Kalkuta - od Victory Memorial do zoo

Drugi dzień w Kalkucie byłem zmuszony rozpocząć niestety nie od zwiedzania, a od poszukiwania salonu Vodafone (to ich kartę do telefonu zakupiłem po przylocie). Rano dostałem bowiem od nich kilka sms-ów, których sam nie mogłem do końca rozszyfrować. Pomógł mi w tym Ernest, kolejny Polak po Agnieszce i Grześku, którego spotkałem na swojej drodze. Okazało się, że tego dnia o 24,00 kończy mi się ważność paczki internetu, którą miałem wykupioną. Trochę mnie to dziwiło, bo miałem wykupione aż 5 GB i raczej nie korzystałem aż tyle, żeby to wykorzystać, ale co było robić. Ponieważ przy systemie oznaczania ulic stosowanym w Indiach, czyli generalnie jego braku, była to kluczowa sprawa (dostęp do mapy online) zwiedzanie musiało poczekać. Salon znalazłem dość niedaleko, bo jakieś 15 minut od hotelu, niestety był jeszcze zamknięty. Gdy jednak odczekałem 40 minut do 10,30 i nic się nie zmieniło, tknęło mnie że chyba jest coś nie tak. Uświadomiłem sobie, że nie wiem tak naprawdę jaki jest dzień tygodnia 😂. Na nieszczęście dla mnie była to oczywiście niedziela. Oznaczało to, że następnego dnia będę w nowym mieście bez dostępu do mapy co zbytnio mnie nie cieszyło. Ale cóż, tak wyszło. Wróciłem więc do hotelu, gdzie zastałem jeszcze Ernesta. Szczerze mówiąc poprzedniego wieczora, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wydał mi się trochę gburowaty, bo nie zamieniliśmy więcej słów niż "Cześć". Chociaż na ogół z rodakiem po przerwie chce się pogadać. Dzisiaj jednak wyszło na to, że chłopak trochę chyba się wstydził, albo obawiał różnicy wieku, bo dopiero w październiku szedł na studia. Jednak po tym jak go dwa razy delikatnie upomniałem, żeby nie mówił do mnie na "Pan" lody zostały przełamane i dalej już poszło całkiem przyjemnie. Porozmawialiśmy trochę na temat naszych doświadczeń z podróży, przy czym okazało się, że Ernest już trzeci miesiąc jeździ po Azji, ale w Indiach, to był jego pierwszy przystanek. A dalej miał zamiar ruszyć jakby moimi śladami, bo przez Nepal do Agry i Delhi, skąd miał już wracać do Polski. Miałem więc dla niego sporo przydatnych informacji. Nie siedzieliśmy jednak zbyt długo, bo obaj mieliśmy tego dnia ruszać dalej, a jednocześnie zgadaliśmy się, że obaj chcemy odwiedzić Victoria Memorial, więc możemy dalej rozmawiać po drodze. Ruszyliśmy więc w trasę i po dwu kilometrowym spacerze dotarliśmy do naszego celu. Victoria Memorial to najbardziej znany budynek Kalkuty, który stał się jej nieformalnym symbolem.


Victory Memorial
Został on zaprojektowany w 1901 r dla uczczenia jubileuszu 60-lecia panowania królowej Victorii. Jednak budowę tego imponującego gmachu z białego marmuru ukończono dopiero 20 lat później.
My zdecydowaliśmy zobaczyć go tylko od zewnątrz, bo jest otoczony dużym, pięknie utrzymanym parkiem z wielkim stawem od strony północnej fasady. Odpuściliśmy muzeum, które się w nim znajduje, bo jego zbiory, to głównie obrazy i przedmioty dotyczące rodziny królewskiej oraz fotografie poświęcone historii miasta. Zbiory są jednak przy tym bardzo duże, a my nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Po parku szwendaliśmy się jednak dosyć długo. Sporo czasu przy tym poświęcając na robienie wspólnych zdjęć z Hindusami, bo Ernest, który jest jasnym blondynem był proszony o selfi jeszcze częściej niż ja 😂. No i oczywiście cały czas podziwiając główny budynek, który jest naprawdę imponujący. Zbudowany cały z białego marmuru w otoczeniu parkowej zieleni prezentuje się naprawdę pięknie. Gdy podejdzie się bliżej i człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z jego wielkości, przestaje dziwić fakt, że jego budowa trwała aż tak długo. W północnej części parku znajdują się dwa ogromne stawy, ulubione miejsce odpoczynku miejscowych. Znajdziemy w nim też sporo pomników poczynając od tych brytyjskiej rodziny królewskiej, a kończąc na pomnikach wysokich notabli ówczesnego Imperium Brytyjskiego.

Południowa brama wejściowa do Victory Memorial

Główna aleja południowa (po lewej Ernest 😀)
Pomnik króla Edwarda VII
Południowa fasada Victory Memorial z pomnikiem lorda Curzona przed nią


I wschodnia
Fasada wschodnia od frontu
Ludzie odpoczywają nad jednym ze stawów
Posąg Królowej Wiktorii przed fasadą północną (główne wejście)
Panel z brązu na cokole pomnika królowej przedstawiający wjazd ostatniego wicekróla Indii do Kalkuty
Pomnik Georga Robinsona, jednego z wicekrólów Indii
Po tym jak już obeszliśmy Victory Memorial kilka razy zaczęliśmy się zastanawiać co dalej robić. Ja rozważałem dwa warianty, odwiedziny świątyni Kalighat lub zoo, najstarszego w Indiach. Ernest nie był specjalnie zainteresowany ani jednym, ani drugim, do tego miał autobus znacznie wcześniej ode mnie. Bo jak już wspomniałem też ruszał dalej w trasę do Kathmandu. Postanowiliśmy się więc rozdzielić. Ernest ruszył do kolejnego parku, a u mnie z dwóch powodów padło na zoo. Po pierwsze było znacznie bliżej, bo jakieś 10 minut piechotą. Po drugie sama świątynia, choć spora nie jest jakoś specjalnie stara jak na Indie, bo obecny budynek pochodzi z 1809 r. Samo miejsce kultu jest oczywiście sporo starsze. Najciekawsze są tam jednak rytuały składania ofiar mające miejsce rano, a było już przed 14,00. Więc zoo. Do zoo trafiam zawsze, gdzie bym nie jechał, jeśli tylko czas mi na to pozwala. Taka mania, nic nie poradzę . Wiadomym więc było, że i w Indiach tradycji musi stać się zadość. Gdy po krótkim spacerze dotarłem przed bramę okazało się, że kłębi się tam spory tłum. Po raz kolejny przypomniałem sobie, że to niedziela. Ale bilet bardzo tani, 30 rupii, więc wchodzę. I już po pierwszych kilku krokach i obejrzanych wolierach i wybiegach przeżywam spore zaskoczenie. Wcześnie bowiem sporo się naczytałem niepochlebnego na temat ogrodów w tych rejonach świata. A tu ładnie utrzymane alejki, woliery (na początek trafiłem na ptaki) choć nie najnowsze, to naprawdę duże i zapewniające zwierzętom sporo swobody, nieźle wszystko opisane, łącznie nawet z wieloma rosnącymi na terenie drzewami, co nawet w Europie nie nie jest regułą. Najciekawszy jest baobab, ale ponieważ klimat tutaj jest dość wilgotny, to mało przypomina te znane ze zdjęć z Madagaskaru.

Woliera dla warzęch i jabiru
Baobab
Żuraw indyjski
Potem napotykam wybieg dla słoni i lwów indyjskich (lwów niestety nie było), też duże i przestronne, a podobną infrastrukturę widziałem jeszcze parę lat temu u nas w Łodzi, czy Chorzowie. Fajnie są pomyślane miejsca do odpoczynku, szczególnie mi się podobało to w mini gaju palmowym.


 Jest też naprawdę bardzo duży staw dla ptactwa wodnego. A gdy doszedłem do wybiegu tygrysów bengalskich przeżyłem już naprawdę mały szok. Wybieg jest naprawdę fajnie zrobiony, zwierzęta zostały oddzielone od publiki szklaną ścianą (żadnych krat), podobnie jak to jest w ogrodach europejskich. No i przechadza się tygrys, którego nie dane mi było zobaczyć w Nepalu.

Staw dla ptaków wodnych

Wybieg dla tygrysów bengalskich

I jego mieszkaniec
 Zaraz obok jest starszy wybieg dla pary białych tygrysów, a kawałek dalej trwają ostatnie prace przy naprawdę nowoczesnym wybiegu dla gepardów.

Wybieg białych tygrysów


Nowy wybieg dla gepardów
Widać, że w kilku innych miejscach też już sporo poszło ku nowemu. Bardzo dobrze prezentują się wybiegi dla żyraf i szympansów.

Wybieg szympansów

I żyraf
Mnie wciągnął pawilon gadów, który choć już troszkę wiekowy, to nadal prezentuje się nieźle, a wielkość niektórych wolier wydaje się aż przesadzona. Zwierzaki na pewno nie mają tam źle. Szczególnie grupa dużych waranów paskowanych i bengalskich.

Pawilon gadów

Jedna z wolier dla węży

Warany bengalskie
 Są też wybiegi charakterystycznych dla Indii jeleni (w tym bardzo rzadkiej barasingi tykoczelnej) i antylop oraz oczywiście krokodyle. Gawiale, błotne i różańcowe. Te które są na zdjęciu miały po około 3,5-4 metry, ale mają tam naprawdę potężną sztukę około 5,5-6 metrów, która jednak choć się pięknie wylegiwała, to zdążyła zwiać mi do wody tuż przed zrobieniem fotki 😡.

Barasinga tykoczelna
Mundżaki indyjskie
Jedno z fajnych miejsc do odpoczynku
Krokodyl różańcowy
Do zoo przychodzi też mnóstwo ludzi, którzy nie zwiedzają, a po prostu całymi rodzinami robią sobie na terenie pikniki, korzystając z tego, że bilety są bardzo tanie nawet jak na indyjskie warunki. W naszych ogrodach raczej się takich scen nie widzi.


Podsumowując,, zoo choć niezbyt duże i nie posiadające jakiejś wielkiej liczby gatunków naprawdę mi się podobało. Nie zdążyłem zobaczyć akwarium, które jest w budynku po drugiej stronie ulicy, bo jest zamykane wcześniej od ogrodu, ale o tym dowiedziałem się dopiero wewnątrz z planu na tablicy. Jedynym minusem dla mnie były tak naprawdę drastycznie gęste siatki wokół wolier i wybiegów, przez które czasami ciężko było dostrzec co jest w środku. Ale to chyba zabezpieczenie przed hinduską mentalnością... Gdy wracałem do hotelu spotkałem jednego z ostatnich w Indiach ryksiarzy, którzy własnoręcznie ciągną swoje wózki. Było już jednak dosyć ciemno, a gość wyglądał na zmęczonego i jakoś nie miałem serca prosić go o zdjęcie. Może kiedyś jeszcze wrócę do Kalkuty i nadrobię zaległości. Bagaż miałem spakowany już wcześniej, więc szybko go zgarnąłem i ruszyłem na dworzec. Wyjątkowo musiałem skorzystać z taksówki, bo w zoo jak zwykle trochę za długo mi się zeszło, a tuk-tuki w tamtą okolicę nie mogą jeździć 😂.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz