Indie, Nepal

czwartek, 10 maja 2018

Tansen - pierwszy przystanek w nowym kraju


Po krótkim odpoczynku ruszyłem na zwiedzanie Tansenu, urokliwego, małego miasteczka położonego w dystrykcie Palpa. Jego początki sięgają XVI w., a ponieważ na szczęście w dużej mierze uniknęło ono skutków trzęsienia ziemi z 2015 roku, to możemy tutaj znaleźć wiele zachowanych w dobrym stanie domów w stylu tradycyjnej architektury newarskiej. No ale ponieważ do zwiedzania trzeba mieć energię, to najpierw udałem się na obiad. Dość szybko znalazłem przytulną knajpkę, problem był tylko jeden. Obsługa mówiła po angielsku gorzej ode mnie, czyli praktycznie wcale 😂. Ale w karcie opisy były także po angielsku, więc stwierdziłem, że jakoś to będzie. Nauczyłem się jednak, że nie można tym opisom do końca ufać i w przyszłości należy omijać w karcie potrawy zawierające słówko buff. Z kelnera byłem w stanie wydusić tylko, że to mięso więc i tak byłem szczęśliwy . Przynajmniej na początku. Nie skojarzyłem tego jednak z bufflo, a bawół okazał się trochę żylasty. W sumie niezły, ale trzeba było włożyć sporo wysiłku w gryzienie. Swoją drogą Nepalczycy, którzy w większości są hinduistami wołowiny z krów oczywiście nie jedzą, ale bawół, mimo że to też bydło tylko trochę większe, krową już nie jest i jeść go można . Dalej był już tylko spacer poznawczy. Miasteczko jest niewielkie, ale pięknie położone, miejscami niestety na bardzo stromych i dość wysokich zboczach, więc wspinaczka uliczkami daje momentami dość mocno do wiwatu nogom. Szczególnie jak się człowiek nie do końca dogada z miejscowymi . Ale na początek jeszcze na płaskim, bardzo szybko trafiłem na największy zabytek Tansenu, jedyną poza doliną Kathmandu trzykondygnacyjną świątynię Amar Narajana.

Świątynia Amar Narajana




Świątynia nie jest zbyt duża, ale rzeźbienia, którymi jest zdobiona są przepiękne. Tylko trochę, hmm, zanieczyszczone przez gołębie. Te ptaki są chyba na całym świecie 😂.



Główne drzwi do świątyni


Na dziedzińcu świątyni nie zabrakło też miejsca dla śpiącego sadhu. Nie spotyka się ich tak często jak w Indiach, ale i w Nepalu tych świętych mężów jest wielu. I podobnie jak ci indyjscy nie posiadają praktycznie niczego. Utrzymują się tylko z datków oferowanych im przez ludzi.

Śpiący sadhu
Gdy już obejrzałem świątynię powędrowałem dalej zagłębiając się w labirynt uliczek miasteczka. Są pełne uroku, ale niestety "płaskie" szybko się skończyło i dalej już było głównie pod górkę 😂. W wielu miejscach mija się tradycyjne czerwone domy newarskie, ale i nowsze budynki też maja swój urok. Wiele z nich jest pomalowanych na żywe, wesołe kolory. W wyższej części miasteczka można też zobaczyć trochę biedniejsze domostwa, których ściany lepione są po prostu z gliny.

Zaczęło się robić pod górkę 😂
Tradycyjne domy newarskie z czerwonej cegły

I nowsze, za to bardziej kolorowe

Uliczka do górnej części miasteczka

I jeden z biedniejszych domków
A tu chyba najlepiej widać jak stromo jest miejscami 😂
Tak sobie spokojnie wędrując tymi stromymi, wąskimi uliczkami dotarłem w końcu do placu Sital Pati z charakterystycznym ośmiokątnym budynkiem, który w XVIII w. wybudował jeden z władców jako miejsce wypoczynku, chociaż służył też jako miejsce z którego wygłaszano publiczne ogłoszenia. Niektórym do wypoczynku służy również dzisiaj, ale nie wiem kto jest uprawniony do wstępu.W środku siedzieli sobie na ławeczkach ludzie, ale furtka była zamknięta na kłódkę. Budyneczek prezentuje się jednak bardzo ładnie.


Na placu Sital Pati znajduje się również zabytkowa brama Baggi Dhoka. Prowadzi ona na plac Durbar, gdzie znajduje się pałac gubernatorów Palpy. Przez bramę kiedyś przechodziły procesje podczas uroczystości religijnych. Niestety w 2006 roku zarówno pałac jak brama bardzo mocno ucierpiały podczas ataku jednej z bojówek maoistycznych. Pałac odbudowano, ale brama jest nadal w kiepskim stanie i pozostaje na stałe zamknięta.

Brama Baggi Dhoka
Pałac gubernatorów na placu Durbar
W pałacu obecnie mieści się urząd prowincji Palpa w związku z czym jest cały czas pilnowany przez policję, która podobnie jak w Indiach licznie obstawia wszystkie obiekty mające coś wspólnego z władzami. Policjanci byli jednak bardzo mili i uciąłem sobie z nimi pogawędkę. Chodziło mi o kwestię możliwości zrobienia zdjęć, bo tam gdzie jest wojsko, albo policja nigdy nie jest to pewne. Okazało się, że można, nawet sami mi zrobili kilka, ale dyskusja trochę się rozwinęła, więc postanowiłem zapytać o drogę do pozostałych ciekawych miejsc w miasteczku. I tu zaczęło się nieporozumienie, które poskutkowało wspinaczką na jeden z najwyższych punktów w mieścinie, prawie 1500 m n.p.m.. Nieporozumienie wynikło oczywiście z kwestii językowych, ale po kolei 😂. Zaczęło się od tego, że w przewodniku znalazłem informację o jeszcze jednej trzykondygnacyjnej pagodzie Amar Gańdż Ganesz, która jednak już dość dawno została przerobiona na szkołę i nie pełni już funkcji świątynnych. Na początku nie bardzo mogliśmy się zrozumieć, ale gdy padło kluczowe tutaj słówko Ganesza rozpromienili się i wszyscy zgodnie wskazali do góry. Ja również tam spojrzałem i trochę mi się odechciało, bo punkt na który wskazywali tak na oko był jakieś 300 metrów wyżej nie licząc odległości w poziomie. A każdy kto chodził po górach wie, że 300 m przewyższenia na w sumie dość niewielkim odcinku obiecuje niezłą stromiznę i nie jest to takie byle co . No ale cóż było robić, w końcu po to przyjechałem. Dla pewności dopytywałem kolejnych miejscowych o Ganesz Mandir mając trochę w duchu nadzieję, że może policjanci się pomylili, ale wszyscy zgodnie wskazywali w górę. Uliczki zaczęły w końcu biec zakosami, bo już było tak stromo, że podejście po prostej nie było by możliwe. W ten sposób dotarłem do granicy lasu, gdzie niespodziewanie dowiedziałem się, że przeniosłem się w czasie. Tak przynajmniej wynikało z głoszenia, które wisiało sobie na drzewie 😀.

Z 2017 do 2074 😀
Tam znowu zapytałem o drogę i już się nawet nie zdziwiłem, gdy usłyszałem, że muszę dalej iść w górę. Więc zagłębiłem się w las, żeby po kolejnych kilkuset metrach wspinaczki dotrzeć do malutkiego, żółto-czerwonego budyneczku, który też najwyraźniej pełnił jakieś religijne funkcje.Trochę już wkurzony spytałem jeszcze raz bawiących się obok chłopców o Ganesz Mandir. Na co oni pełni zdziwienia wskazali na to, obok czego staliśmy. To już mnie po prostu rozbawiło : . Miały być trzy kondygnacje, a było niewiele wyższe ode mnie .

Świątynka Ganeszy


Zacząłem więc dopytywać najstarszego z nich, który wydawał się nieźle zorientowany, że to na pewno nie to i że musi być jakaś inna. Że trzy piętra, szkoła i w ogóle. I on chyba jako pierwszy zrozumiał o co chodzi, bo gdy powiedział coś do pozostałych, to nagle wszyscy parsknęli śmiechem . Po czym pociągnęli mnie kawałek dalej do punktu skąd roztaczał się przepiękny widok na całą okolicę i wskazali mi dach tego czego szukałem. Dokładnie po przeciwnej stronie, w najniższym punkcie miasta. Teraz zrozumiałem ich śmiech sprzed paru minut . Okazało się, że ten najstarszy chodzi właśnie tam do szkoły i tylko dlatego wiedział o co mi chodzi, bo dla wszystkich innych to po prostu szkoła. Ale summa sumarum wspinaczki nie żałowałem, bo widoki roztaczały się naprawdę piękne. A to przecież jeszcze nie Himalaje.

Panorama Tansenu, centralnie pałac gubernatorski
  Jak już nacieszyłem oczy rozpocząłem schodzenie, mając nadzieję zdążyć jeszcze na targ wyrobów metalowych z których też Tansen słynie. Wcześniejszy etap zabrał jednak za dużo czasu i wszystko było już pozwijane. Udałem się więc na plac Thundikhel, który stanowi tradycyjne miejsce spotkań miejscowych ludzi. Są tutaj boiska sportowe, ławeczki, ścieżka spacerowa i kilka pomników z których jeden w kształcie złotego czajnika szczególnie mi się spodobał 😀. Pora była już dosyć późna, ale na placu kręcił się jeszcze spory tłumek. Ludzie grali w piłkę, w siatkówkę, spacerowali, albo po prostu sobie siedzieli. Miałem wrażenie, że wyległa tu spora część mieszkańców miasteczka.

Plac Thundikel


Posąg boga Ganeshy

Pomnik jednego z dowódców Gurkhów
"Złoty czajnik" 😀

Ponieważ zrobiło się już dosyć późno uznałem, że najwyższy czas na kolację. I to koniec mojej przygody z Tansenem, bo rano trzeba ruszać dalej.
Ale na koniec chciałem jeszcze napisać o pewnym spostrzeżeniu dotyczącym kolejnej różnicy z Indiami. Co trochę wydaje się dziwne, bo przecież oba kraje leżą praktycznie na tym samym terenie, panuje w nich ta sama przeważająca religia, przez wieki kontaktowały się ze sobą, a jednak różnice widać na pierwszy rzut oka. O tym, że jest dużo czyściej, ciszej i spokojniej, to już wspomniałem. Ale sami ludzie też są zupełnie inni. Widać, że to różne grupy kulturowe i etniczne. Choć tych wśród Nepalczyków w samym Tansenie mieszka też co najmniej kilka, to jednak wszyscy są dużo bardziej wyciszeni, spokojniejsi, nie tak namolni jak Hindusi. Zdarzają się zaciekawione spojrzenia (nie spotkałem innego białego przez cały dzień), ale to wszystko . Nikt z tobą nie biega, nikt nie zaczepia, no może hello ze dwa razy usłyszałem, nikt cię na siłę nie wciąga do sklepu i nie wciska towaru, nawet dzieci są spokojniejsze i nie proszą o selfi na każdym kroku.


2 komentarze: