Indie, Nepal

środa, 1 sierpnia 2018

Hajdarabad - majestatyczna Golkonda

Drugiego dnia w Hajdarabadzie od rana pogoda była jednak łaskawsza i świeciło słońce. Na moje szczęście, bo wybrałem się do słynnej twierdzy Golkonda, która leży obecnie na obrzeżu miasta. Słynnej z wielkich bogactw, które zapewniały jedyne w ówczesnym świecie kopalnie diamentów. To właśnie w nich znaleziono między innymi słynnego Koh-i-noor'a, który zdobi obecnie koronę brytyjskich królów. Obecnie kopalnie już są nieczynne, bogactwa dawno zostały wywiezione we wszystkie strony świata, ale budynki i mury twierdzy nadal imponują swoim majestatem.

Golkonda z dołu...
I z góry
Kiedyś to ona była główną siedzibą władców i ludności, ale pod koniec XVI w. została przez większość ludzi opuszczona ze względu na niedostatki wody z którymi borykała się ciągle rosnąca populacja. Jako twierdza przetrwała jednak wiek dłużej, aż do chwili gdy po roku oblężenia zdobył ją cesarz Aurangzeb (syn budowniczego Taj Mahal, żeby było jaśniej ). Wtedy też ostatni mieszkańcy przenieśli się na tereny dzisiejszego Hajdarabadu. Nie wiem jaki dokładnie teren otaczają zewnętrzne mury, ale autobus którym dojechałem do głównego kompleksu już sporo wcześniej przejeżdżał przez ich bramy. Długość tych zewnętrznych murów to ponad 11 km. Można się w nich doliczyć aż 87 baszt, ośmiu bram i czterech mostów zwodzonych. Główna cytadela jest zbudowana na granitowym wzgórzu o wysokości 120 m (kiedy ja się uwolnię od tej wspinaczki ).
Jest otoczona drugim kręgiem murów i sama w sobie ogromna. Na szczęście z autobusu wysiada się bardzo blisko bramy Bala Hissar Darwaza, która obecnie stanowi główne wejście do fortu. Znajdziemy na niej piękne płaskorzeźby lwów i pawi. Co mnie jednak ogromnie zaskoczyło nigdzie nie mogłem znaleźć kasy. Okazało się, że cytadelę można zwiedzać kompletnie za darmo. Czasem naprawdę trudno pojąć logikę indyjskich urzędników, którzy tym zarządzają. Wejście do jednej świątynki potrafią wycenić na 30 zł, a kompleks po którym można chodzić cały dzień jest dostępny bez opłat. No ale u nas w wielu kwestiach jest podobnie...

Bala Hissar Darwaza

Bala Hissar Darwaza
Po wejściu do środka staję przed dylematem w którą stronę się ruszyć. Teoretycznie jest wytyczona pewna ogólna droga zwiedzania, ale ciągnie nią tłum ludzi, bo akurat jest niedziela, do tego jest jakieś miejscowe święto religijne, a na szczycie jest czynna świątynia. Idę więc pod prąd, tam gdzie tłum jest mniejszy. Postanowiłem, że zwiedzę sobie całość, tylko w odwrotnej kolejności. Ale wszystko okazuje się raczej pobożnym życzeniem, bo twierdza ma tyle zakamarków, że nawet z licencjonowanym przewodnikiem byłoby to trudne. Potem zgubię się wśród owych zakamarków co najmniej kilka razy, wychodząc w miejscach, które już mijałem. Zaraz za głównym wejściem po lewej stronie mogę podziwiać budynek Aslah Khana, który kiedyś służył jako magazyn broni, a obecnie częściowo stanowi budynek administracji i dlatego jest chyba jedynym do którego nie da się wejść. Naprzeciwko niego rozciąga się pierwszy z ogrodów Nagina Bagh. Rozciąga się też już stamtąd niezły widok na budynki i fortyfikacje położone wyżej na wzgórzu.

Aslah Khana
Nagina Bagh
Idąc dalej zagłębiłem się w labirynt przejść między kolejnymi budynkami z których niektóre są zachowane całkiem nieźle, ale niektóre dla odmiany dość mocno zrujnowane. Na terenie znajdziemy też pięknie utrzymane ogrody gdzie nikt nie zabrania nikomu rozłożenia się na trawie jeśli ma akurat ochotę urządzić sobie piknik. Na samym początku trafiam na ruiny Rangeen Mahal i Nakkar Khana. Kawałeczek dalej można podziwiać niewielki, ale dobrze zachowany meczet Taramati. Przed nim rozciąga się piękny, duży ogrodowy dziedziniec. Spokojnie sobie nim spacerując doszedłem do położonych obok niego wielbłądzich stajni, a także wspiąłem się na miejsce skąd mogłem zerknąć na zewnętrzne mury.

Rangeen Mahal i Nakkar Khana
Meczet Taramati
Dziedziniec przed meczetem, na górze po prawej przejście do Rani Mahal, po lewej wielbłądzie stajnie
Zewnętrzne mury
Przejściem pod arkadami obok stajni docieram do jednego z większych budynków  Rani Mahal, czyli pałacu żony szacha. Na jego dziedzińcu jest fontanna, niestety nieczynna. Błądząc jego korytarzykami wychodzę najpierw na dach sąsiednich stajni skąd jest fajny widok. Przydarza mi się też zabawna historia, bo wychodząc z jednego z kolejnych zakamarków wlazłem prosto w środek planu filmowego. Dobrze, że się w ostatniej chwili zorientowałem, bo dzięki temu nie popsułem ujęcia 😂. Potem jednak nie było problemu, żebym stanął sobie z boku i spokojnie się przyglądał ekipie przy pracy. Kręcenie szło całkiem szybko, ale po kilku następnych scenach trzeba było ruszać dalej. Niestety nadszedł ten nieuchronny moment, że zaczęły się schody. No dobra, najpierw ścieżka, a potem schody. Dokładnie 350 😂.

Rani Mahal
Fontanna na jego dziedzińcu
Widok z dachu stajni
Ścieżka...
I schody na szczyt
Na szczycie wzgórza gdzie docieram nawet jakoś specjalnie nie zasapany czeka na mnie nagroda. Piękne widoki na całe miasto, a szczególnie na teren samej cytadeli. Zbudowano tam też budynek nazywany Baradari lub Bala Hissar. Ciekawostką jest to, skąd wzięła się ta druga, identyczna jak bramy wejściowej. Chodzi o to, że dźwięk dzwonu, albo gongu w który ktoś uderzy pod jej łukiem jest doskonale słyszalny w jednej z jego sal, a dzieli te miejsca około jednego kilometra. Kiedyś był to jeden z systemów ostrzegawczych funkcjonujących w cytadeli. Baradari pełnił funkcje ostatniego bastionu, ale był też głównym pałacem szachów. To trzypoziomowy budynek o ciekawej architekturze i można się wspiąć na samą górę. Niestety jest dość mocno zaniedbany. Mimo tego na szczycie kłębi się jeszcze większy tłum niż gdzie indziej, więc oczywiście nie może obyć się bez selfi, do kilku pozujemy razem ze spotkaną tam parą Nowozelandczyków. Z Nowozelandczykami mimo mojego marnego angielskiego udaje się dłuższą chwilę pogadać. Okazało się, że odwiedziliśmy sporo tych samych miejsc, ale zazdroszczą, że moja podróż jeszcze tyle potrwa, bo ich po prawie miesiącu dobiega końca. Teraz żałuję, że nie wziąłem od nich żadnego namiaru, bo może Nową Zelandię też będzie mi kiedyś dane odwiedzić. O dziwo o zdjęcie prosi też trójka dziewcząt, co raczej rzadko się zdarza. Na ogół nawet jeśli jest cała rodzina, to do zdjęcia ustawiają się tylko mężczyźni. Dziewczynom oczywiście nie wypada odmówić 😀. Z nimi też wdaję się w rozmowę. Wszystkie są z Hajdarabadu i do twierdzy przyjechały korzystając z wolnego dnia i darmowego wstępu. Okazało się bowiem, że darmowy wstęp jest z okazji owego święta, normalnie trzeba za niego zapłacić. Wyszło więc na to, że akurat miałem szczęście 😀.

Baradwari
Jego dolny poziom
I górny
Znajome z Hajdarabadu 😀
Widok na dolną część cytadeli
 Zaraz obok bastionu pod ogromnymi głazami jest też czynna hinduska świątynia Mahankali Temple do której oczywiście stoi kolejka wiernych. Obok piętrzą się też dekoracje, ale nie wiem czy dopiero szykowane, czy pozostałe po uroczystościach świątecznych. Chyba już jednak główne uroczystości już się odbyły. Znając Hindusów tłum byłby większy.

Głazy na dachem świątyni
Mahankali Temple
Świątynne dekoracje
Ze szczytu na szczęście można już tylko schodzić. Schodzę więc ścieżką prowadzącą w drugą stronę mijając meczet Ibrahima, więzienie Ramadasa, studnie schodkowe kiedyś dostarczające wody ludności twierdzy i jeszcze kilka innych budynków takich jak Łaźnie Pogrzebowe. Z więzieniem związana jest pewna legenda związana z poborcą podatkowym ostatniego szacha Golkondy. Poborca imieniem Gopanna w trakcie jednej ze swoich podróży po kraju miał objawienie, że powinien w pewnej wiosce pobudować świątynię Ramy. Miał tylko jeden problem, brak funduszy. Postanowił więc uszczknąć co nieco z pieniędzy które zbierał. Świątynia powstała, ale gdy sułtan się zorientował wtrącił Gopannę do więzienia. Po 12 latach przybyło jednak do niego dwóch chłopców, którzy spłacili wszystkie jego długi. Chłopcy zostali uznani przez sułtana za wcielenia Ramy i jego młodszego brata Lakszmana i przestraszony zwolnił Gopannę z więzienia nazywając go jednocześnie Ramadasem. Jeśli kiedyś Golkondę odwiedzicie, to na pewno usłyszycie też tą historię 😀.

Meczet Ibrahima
Jedna z baoli
I gdy już właściwie spokojnie zmierzałem sobie do wyjścia napotkałem małą grupkę mężczyzn, którzy są delikatnie mówiąc trochę głośni. Próbuję więc zobaczyć o co chodzi. Gdy już udaje się przecisnąć bliżej okazuje się, że to zawody w podnoszenie ciężaru . Kawał żelaza z doczepionym kawałkiem liny musi ważyć chyba około setki, bo nikomu nie udaje się go ruszyć, choć niektórzy próbują we dwóch. Zabawa jest jednak przednia i nikt nie wydaje się rozczarowany niepowodzeniem. Gdy już się pośmiałem razem z innymi czas było ruszać dalej do Mauzoleum Qutub Szachów, który to ród rządził w Hajdarabadzie chyba najdłużej. Położone jest tylko 2 km od Golkondy, więc jak zwykle piechotką. Po drodze zaliczam małą przekąskę i udaje mi się przez chwilę zgubić w wąskich uliczkach. Dzięki miejscowym szybko jednak wracam na właściwą drogę i po kilkunastu minutach docieram do parku w którym mauzoleum jest położone. Zespół nazywa się "7 Tombs", w sumie nie wiadomo za bardzo dlaczego, bo grobowców jest ponad 20. Również tych największych, najbardziej imponujących jest więcej niż siedem. Mauzolea są ogromne, sporo z nich ma grubo ponad 25 metrów wysokości i ogromne kopuły, z zewnątrz są też dość bogato dekorowane, za to o dziwo we wnętrzach nie ma dosłownie niczego poza nagrobkiem. Mauzolea są w różnych stadiach renowacji, co najlepiej widać po odcieniu bieli jaki na poszczególnych budowlach dominuje. Niestety w największej renowacji był największy i najpiękniejszy grobowiec Mohammada Quli Qutub Shaha. Na terenie są też meczety (w tym Jama Masjid - największy), studnie i łaźnie dla zmarłych (?). Nie wiem szczerze mówiąc jak to dokładnie nazwać po polsku, to zespół budynków, gdzie zwłoki zmarłych były symbolicznie obmywane w kolejnych zbiornikach przed pochówkiem.

Mauzoleum Abdullah Qutub Szacha
Mauzoleum Fatimy Khanam
Mauzoleum Hayat Bakshi Begum
Meczet Jama Masjid
Mauzoleum Mohammada Quli Qutub Shaha
Badi Baoli
Choć chciałoby się pochodzić tam dłużej, bo park i grobowce są naprawdę urokliwe, to zaczął zbliżać się wieczór i trzeba było ruszać do hotelu. Po drodze na ulicy natknąłem się jednak na kolejną scenkę, która po raz kolejny pokazała jak bardzo w Indiach tradycja miesza się z nowoczesnością. Z jednej strony ryksze i samochody, a z drugiej pan sobie spokojnie jedzie na wielbłądzie 😀.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz