Kolejnego dnia wstaję już w miarę wypoczęty i po tym jak w hostelu zjadam szybkie śniadanie ruszam w miasto. Na początek zaplanowałem odwiedzić Stupę Swayambunath i plac Durbar Square, coś więcej jeśli wystarczy mi czasu. Wydaje się to niewiele, ale Kathmandu jest rozległym
miastem, a ja zwiedzam jak zwykle głównie na piechotę, więc te 12-15 km,
które mam do przejścia bez jego znajomości (w Nepalu nie kupowałem karty, więc nie mogę korzystać z map internetowych w telefonie) na początek wydaje się
optymalne. Wyruszam więc wąskimi uliczkami spod mojego hotelu w kierunku
stupy. I już po kilkuset metrach, gdy docieram do jednej z większych
ulic Thamelu okazuje się, że Kathmandu będzie najtrudniejszym z
dotychczasowych miejscem do zwiedzania na mój sposób. Większość ulic
Thamelu, a jak się za chwilę okaże nie tylko, bo również pozostałych z
wyjątkiem tych najgłówniejszych, to zwykłe kamieniste gruntówki. Po
deszczu zamieniają się one w grząską i śliską, pełną dziur pułapkę. Da
się w miarę normalnie iść tylko tam, gdzie słońce podsuszyło grunt.
|
Na uliczkach Thamelu |
Sytuację ratują też trochę chodniki, których w przeciwieństwie do Indii
jest dość dużo i są w przeciwieństwie do ulic w całkiem niezłym stanie,
ale trudno się przeciskać przez wędrujący nimi tłum. Nie wiem czy taki
stan rzeczy, to efekt trzęsienia ziemi sprzed dwóch lat, a którego
efekty widać co chwila w postaci podpierających ściany budynków belek,
czy tak było też wcześniej, bo jakoś nie wypada o to pytać. Skupiam się
więc na podziwianiu architektury domów skupionych wokół ulic, którymi
wędruję z których wiele jest przepięknie zdobionych w tradycyjnym
nepalskim stylu.
|
Skutki tragicznego trzęsienia ziemi niestety ciągle są widoczne 😞 |
|
W wielu miejscach na szczęście budynki zachowały się w lepszym stanie |
Na moje też szczęście ulica prowadząca już prosto do stupy na którą w
końcu wychodzę należy do tych głównych, ma więc asfalt i chodnik, dzięki
czemu idzie się zdecydowanie szybciej. Oprócz pięknych domów mijam też
liczne mniejsze świątynki część z których jest też naprawdę śliczna. I
tak po około 45 minutach (nie pamiętam już kiedy tak długo szedłem 3 km
) docieram do podnóża wzgórza nad którym góruje złota iglica Swayambunath.
|
Złota iglica Swayambunath |
U podstawy jest spore skupisko mniejszych stup i świątyń, a głównego
wejścia strzegą dwa malowane posągi Buddy. I tu zaczynają się schody...
Dosłownie. Na szczyt prowadzi ich dokładnie 365, a wchodząc można się
nieźle zmęczyć, bo są dosyć strome.
|
Stupy u podnóża wzgórza |
|
Posągi Buddy pilnujące wejścia |
Na szczęście po drodze są dwa podesty z ławeczkami gdzie można odsapnąć i zrobić zdjęcia pozostałej części schodków.
|
To mniej więcej połowa drogi 😂 |
|
|
Po dotarciu na górę wyłania się przed nami stupa już w całej okazałości.
Pochodzi z ok. V wieku i jest jednym z najświętszych miejsc kultu w
Nepalu, również dla hinduistów. Ze wzgórza rozciąga się piękny widok na
miasto, a obchodząc stupę dookoła zgodnie z ruchem wskazówek zegara jak
nakazuje zwyczaj napotyka się też mniejsze świątynie i stupy, których na
szczycie znajduje się cały kompleks.
|
Stupa Swayambunath |
|
Kompleks małych stup na szczycie |
W jednej z pagód w złotej klatce płonie wieczny ogień. Jest też czarny
posąg Buddy z VII w. Są też nieodłączne sklepiki i stragany, a w okół
wszystkiego harcują małpy od których świątynia wzięła swoją drugą nazwę.
Jest bowiem również nazywana Świątynią Małp właśnie
. Należy jednak uważać wyjmując przy nich coś do jedzenia, bo bywają
dość natarczywe. Obejście całego kompleksu łącznie z podziwianiem
panoramy zajmuje mi około godziny, po czym ruszam dalej.
|
Pagoda ze złotą klatką |
|
Posąg Buddy z VII w. |
Około 4 km od wzgórza leży plac Durbar w kierunku którego podążam już
niestety nie głównymi ulicami. Na szczęście słońce wzeszło wyżej, więc i
ziemia trochę podeschła i idzie się łatwiej. Mijam mniej lub bardziej zniszczone budynki i kolejne świątynki i kapliczki. Jest ich tu co najmniej tak samo dużo jak w Varanasi, które bryluje pod tym względem w Indiach.
Ciekaw jestem co zastanę na placu, bo niestety uległ on dość dużym
zniszczeniom w trakcie trzęsienia ziemi z 2015 roku. Po dotarciu na miejsce w budce na rogu placu uiszczam
opłatę za wstęp, 1000 rupii, jak na warunki nepalskie absurdalnie dużo,
ale na budce jest duża tablica informacyjna, że wszystkie środki idą na renowację
zniszczeń, więc jakoś mniej mi żal, choć suma jest zdecydowanie
przesadzona. Niestety Nepalczycy poszli tu śladem Hindusów, tak jak oni
wylewając trochę dziecko z kąpielą, bo przez to, że opłata jest tak
wysoka duża część turystów stara się ją obejść wchodząc na plac tymi
uliczkami, gdzie nie ma budek na rogach. Szansa, że ktoś nas skontroluje
jak już jesteśmy na placu jest raczej niewielka. Ja trafiłem na plac od
najbardziej zniszczonej strony. Najpierw poszedłem przedłużyć ważność
biletu do tygodnia (na szczęście już w ramach tej samej opłaty, ale
potrzebny jest paszport i jedno zdjęcie. Po wyjściu z biura rejestracji
na wprost mam biały budynek Gaddi Baithak, gdzie najłatwiej porównać jak
to wyglądało przed trzęsieniem i teraz, bo wisi na nim duży baner
prezentujący poprzedni stan.
|
Gaddi Baithak |
|
Gaddi Baithak |
Obok znajduje się duży czerwony budynek Basantapur Durbar, którego od
strony szerokiej ulicy, która dochodzi do placu od drugiej strony strzegą lwy. Też jest dość mocno zniszczony.
|
Basantapur Durbar |
Potem trafiam jednak do nieźle zachowanego domu "żywej bogini" Kumari.
Dziedziniec jest pięknie zdobiony, a jeśli ktoś ma dużo szczęścia, to w
oknach na niego wychodzących może też zobaczyć samą boginię. Wybaczcie,
że nie będę tu głębiej wnikał w religijne zawiłości hinduskich wierzeń,
bo to raczej materiał do książki
. Jeśli kogoś temat głębiej zainteresuje, to pytajcie w komentarzach, postaram się wyjaśnić o co chodzi z "żywą boginią".
|
Dom "żywej bogini" Kumari |
|
I jego dziedziniec |
Idę dalej i tu niestety widzę smutny obrazek. Tam gdzie jeszcze dwa lata
temu wznosiły się jedne z większych i piękniejszych na placu świątynie
Kasthamandap i Maju Deva zostały tylko podesty na których stały
. Ale znając Nepalczyków na pewno je odbudują, tak jak to się stało po
poprzednim tak wielkim trzęsieniu w 1934 roku, gdzie też wiele budynków
legło w gruzach. O ile dobrze się doliczyłem, to na całym placu
zniszczonych w ten sam sposób jak te dwie praktycznie do fundamentów
zostało 5 świątyń. Przygnębiający to widok. Niedaleko zachował się jednak piękny posąg Garudy, można też spotkać ciężko pracujących tragarzy.
|
Pozostałości świątyń Kasthamandap i Maju Deva |
|
Posąg Garudy |
|
Tragarze tutaj naprawdę ciężko pracują |
Obok znajduje się jednak jeszcze wiele pięknych, każda
charakterystyczna, którym udało się przetrwać w naprawdę dobrym stanie.
Wybaczcie, że nie wymienię każdej z nazwy, ale jest ich po prostu za
dużo
. Z większych mijam świątynię Shivy-Parvati i docieram do lepiej
zachowanej części placu. Tam wznosi się kompleks stojących obok siebie
pięknej Jagganath Temple i mniejszych Vishnu i Indrapur Temple.
|
Świątynia Shivy-Parvati |
|
Świątynie Jagganath, Visnu i Indrapur |
Wejścia do starego pałacu królewskiego Hanuman Dhoka strzeże
pomarańczowa statua boga Hanumana właśnie. Pałac jest ogromny i jakimś
cudem prawie wcale nie ucierpiał. Na jego pierwszym dziedzińcu za szybą
można podziwiać królewski tron, a w jednym z jego rogów charakterystyczną pięciodachową wieżę
Pańć Mukchi Hanuman Temple. Dziedzińce są w sumie trzy, a wszystkie
bogato zdobione elementami rzeźbiarskimi. Niestety właśnie na jednym z
nich dopada mnie jednak znowu deszcz. Ponieważ z początku niewielki, to
nie przerywam zwiedzania. Potem muszę jednak na prawie godzinę poszukać
schronienia pod dachem jednej ze świątyń, bo zaczyna lać naprawdę mocno.
|
Posąg Hanumana przed wejście do Hanuman Dhoka |
|
Główny dziedziniec Hanuman Dhoka |
|
Główny budynek pałacu |
|
Piękne zdobienia nad pomieszczeniem z królewskim tronem |
|
Wieża Pańć Mukchi Hanuman Temple |
Gdy się trochę uspokaja, trafiam przed oblicze Czarnego Bhairawy, czyli
najbardziej destrukcyjnego wcielenia Śiwy, jak się dobrze przyjrzeć,
to widać, ze bóg ma naszyjnik z ludzkich głów.
|
Czarny Bhairawa |
Dalej wznosi się najwyższa na placu 35 metrowa Taleju Temple. Niestety
po trzęsieniu jest ciągle w rusztowaniach, a do tego jest ona całkowicie
zamknięta dla turystów. Dla Nepalczyków zaś otwiera swoje podwoje tylko
raz w roku w czasie święta Daisan wypadającego we wrześniu lub
październiku.
|
Świątynia Taleju |
Deszcz ciągle pada, ale szkoda mi czasu więc wąskimi uilczkami starego
Kathmandu podążam w kierunku Narajanhiti Palac, który do 2008 roku był
siedzibą króla Nepalu. Uliczki tym razem są o dziwo wybrukowane, ale
piekielnie śliskimi na deszczu płytkami z gładkiego kamienia podobnego
do marmuru. W tłumie ludzi, motorów, ryksz i skuterów nie idzie się
łatwo
. Ale oczywiście nie zwracam na to za bardzo uwagi, bo zachwycają mnie kolejne piękne domy i świątynie mijane po drodze.
W końcu docieram do jednej z głównych arterii miasta, która już
doprowadzi mnie prosto do pałacu. Na szczęście przestaje też padać. Po
drodze mijam też charakterystyczną wieżę zegarową Trichandra College,
pierwszej wyższej uczelni w Nepalu ufundowanej w 1918 roku przez
ówczesnego premiera kraju (a jednocześnie bogatego radżę z rodziny
królewskiej).
|
Wieża Trichandra College |
Po kolejnych dwóch kilometrach docieram do pałacu, który obecnie został
przekształcony w muzeum. Niestety jest już zamknięte, ale gdy sprawdzam
cenę biletów na wszelki wypadek, okazuje się ona znów delikatnie mówiąc
zawyżona, bo do zwiedzania udostępnione jest bardzo niewiele. Pytam więc
tylko strzegących wejścia policjantów, czy mogę z daleka zrobić zdjęcie.
Niestety mówią, że nie, ale ja udając, że coś tam grzebię przy
telefonie dwie, trzy fotki cykam
. W sumie nie wiem, czemu są aż takie obostrzenia. Pałac choć duży, to z
daleka nie wydaje się zbyt piękny, a fotka raczej nie zaszkodzi
posterunkom wojskowym przy odległej o 50 metrów drugiej bramie.
|
Narajanhiti Palac |
Ponieważ dzień chyli się ku końcowi podążam na szczęście prostą drogą z
powrotem do hotelu. I dobrze zdecydowałem, bo prawie od razu po tym jak
przekraczam jego próg znowu zaczyna padać. Coś nie mam farta z tą pogodą,
jutro pewnie znowu będzie bagno na ulicach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz