Indie, Nepal

sobota, 1 września 2018

Chennaj - od Marina Beach do Kapaliśwar

Trzeciego i ostatniego dnia w Chennaju wstaję z samego rana, bo mam w planie nadrobić to z czego dwa dni wcześniej zrezygnowałem, czyli popłynąć na połów z rybakami. Z samego rana, to było około 6,00, więc już przed 7 rano podążam wzdłuż pustej Marina Beach. W ciągu dnia z bliska, ta olbrzymia połać piasku robi jeszcze większe wrażenie niż wieczorem. Idąc promenadą nie widać linii brzegu.

Marina Beach
Na promenadzie kręcą się jacyś nieliczni ludzie, trafiają się nawet amatorzy biegania, ktoś inny medytuje na ławeczce, ale generalnie jest pusto w porównaniu z tłumami, które ciągną tu w środku dnia . Mijam po drodze pomnik Mahatmy Gandhiego, aż w końcu docieram do rybackiej części plaży.
Ma ona niestety jeden minus w porównaniu z Marina Beach. Mianowicie jest na niej sporo śmieci. Nie wiem, czy w tym miejscu jakoś szczególnie tworzą się prądy, które je zbierają, a fale wyrzucają na brzeg. Czy też może zbierają się w rybackich sieciach i potem są na brzegu wyrzucane. Trudno powiedzieć.

Nadmorska promenada
Pomnik Mahatmy Gandhiego
Plaża rybacka
Na plaży są już i moi rybacy, siedzą i naprawiają sieci. Jestem mile zaskoczony, bo poznają mnie już z daleka i machają na przywitanie. Niestety nie ma jeszcze szefa, który jako jedyny mówi po angielsku, więc rozmawiamy głównie na migi, bo pozostali znają zaledwie kilka słów. Mniej ode mnie, a ja nie jestem delikatnie mówiąc zbyt dobry. Pomagamy też sobie rysując obrazki na piasku i jakoś idzie. Jednak z tego co udaje mi się od nich dowiedzieć okazuje się, że dziś nie będą pływać w ciągu dnia. Jestem mocno zawiedziony, bo bardzo na ten połów chciałem popłynąć, ale to uświadamia, że takie okazje trzeba chwytać od razu gdy się nawiną, bo potem może być różnie. Postanawiam jednak poczekać na babę, bo to do niego należy ostateczna decyzja. W międzyczasie szwendam się trochę między łódkami znajdując odrzucone różności z poprzednich połowów. Głównie muszle, niektóre bardzo ładne z których kilka zabieram na pamiątkę. Znajduję również jakąś śmieszną ususzoną już rybę, która nie trafiła na stragan 😀.

Różne rzeczy można znaleźć na plaży 😀
Gdy tak sobie chodzę nagle słyszę, że ktoś mnie woła. Na pewno mnie, bo innego turysty nie ma w pobliżu. Okazuje się, że zjawił się szef. Wdajemy się w rozmowę i sprawa trochę się klaruje. Akurat dzisiaj byli na połowie bardzo rano, bo przed piątą (gdybym wczoraj do nich dotarł, to bym na tą piątą wstał...), a na następny płyną dopiero wieczorem około 19-20. Dostaję zaproszenie, ale niestety połów będzie trwał około trzech godzin, a ja mam autobus do Maduraj o 21,30 więc to dla mnie za późno. Potem już na dworcu po raz kolejny żałowałem, bo się okazało, że autobusy jeżdżą praktycznie całą dobę i mógłbym jechać później... Mądry człowiek po szkodzie... Tenares, bo tak ma na imię szef wydaje się równie zawiedziony jak ja, ale niestety nie mogą zmienić planów. Daje mi jednak numer telefonu i zaprasza, żebym koniecznie do niego się zgłosił jeśli jeszcze kiedyś będę w Chennaju. Żegnam się z żalem, ale wracam do hotelu rzucając po drodze jeszcze okiem na już rozstawione stragany. Dzisiaj ryb jest sporo, w tym piękny czerwony wargacz na jednym z nich. Oczywiście wszyscy mnie namawiają na kupno, któregoś z licznych morskich smakołyków (oprócz ryb są tam krewetki i kraby), które na nich leżą, ale choć oczy by chciały, to oczywiście niemożliwe, bo gdzie je przygotować... Ale telefon do Tenaresa mam, więc może kiedyś ...




W hotelu ogarniam wymeldowanie, zostawiam bagaż na przechowanie (obsługa nie robi żadnego problemu) i jadę do Snake World (Świata Węży). To zoo tylko z gadami na których punkcie mam małego (no dobra, może nie małego 😂) hopla. Jest ono położone na obrzeżu jednego z najmniejszych parków narodowych w Indiach (Guindy National Park) o powierzchni zaledwie 2 km kwadratowych, który jest w samym środku miasta. Okazuje się jednak, że Świat Węży jest trochę mniejszy niż myślałem czytając opisy w internecie. Wszystkiego może na godzinkę chodzenia, choć mają tam fajnie urządzoną salę multimedialną, gdzie na dwóch telewizorach lecą filmy o wężach. Na dwóch, bo w jednym po angielsku, a w drugim po tamilsku. Chcąc obejrzeć je wszystkie trzeba poświęcić minimum dodatkowe dwie godziny. Ja oglądam jeden, bo pozostałe znam już z National Geographic i Discovery. W Świecie Węży miałem jednak nadzieję zobaczyć kobrę królewską, której hodowlą park się reklamuje. To największy wąż jadowity świata, dorastający do 5 metrów i w naturze mocno zagrożony. Niestety aktualnie nie ma jej na ekspozycji. Muszę zadowolić się modelem samicy pilnującej jaj. Modelem bardzo realistycznym i w naturalnej wielkości (parę osób pomyślało, że zdjęcie przedstawia prawdziwego węża. Poprzyglądałem się też innym gatunkom węży, żółwi, waranów, innych jaszczurek i krokodyli. Po raz kolejny z przyjemnością podziwiając śmieszne pyski gawiali 😂.

Główna alejka Świata Węży
Model kobry królewskiej przy gnieździe z jajami
Wybieg gawiali
I uśmiechnięty pysk jednego z nich 😂
Po wizycie w parku jadę jeszcze raz do świątyni Kapaliśwar, żeby zobaczyć ją jeszcze raz za dnia. Docieram od strony świętego stawu, którego nie widziałem w nocy. Jest naprawdę spory, a na jego środku wznosi się małe sanktuarium. Gopura też wygląda pięknie, choć zupełnie inaczej niż w nocy. Jaskrawe barwy na jakie są pomalowane zdobiące ją figury dają pewne wyobrażenie o tym jak kiedyś mogły wyglądać świątynie, które obecnie nie są już użytkowane, a dane mi je było podziwiać wcześniej np. w Khajuraho. Niestety muszę się zadowolić tylko tym, bo pechowo trafiam akurat na czas przerwy, gdy wejście do środka jest zamknięte.

Święty staw
Gopura Kapaliśwar Temple
Nie mam niestety tyle czasu, żeby czekać na otwarcie wnętrz wracam więc powoli do hotelu po bagaż. Po drodze wstępuję do arabskiej knajpki, którą namierzyłem dwa dni wcześniej na pysznego, choć ostrego kurczaka z rożna. Gdyby ktoś miał kiedyś okazję tam zabłądzić i chciałby spróbować, to polecam. Trzeba mieć jednak odporne podniebienie, albo wybierać zieloną panierkę, która jest znacznie łagodniejsza 😀. Najedzony trochę na zapas, bo długa droga przede mną, docieram do hotelu skąd zabieram bagaż i po pożegnaniu z obsługą idę na przystanek autobusu, którym mam zamiar dotrzeć na główny dworzec autobusowy. Przystanek na szczęście jest blisko, autobus bezpośredni, ale jedzie się długo, bo około godziny. Dworzec został bowiem zbudowany trochę na obrzeżach miasta. Dzięki temu jednak mam okazję na pogawędkę z pewnym miłym dziadkiem, który siedział obok mnie i w pewnym momencie zaczął mnie uczyć tamilskiego. Zapamiętałem z tego jednak do tej pory tylko słówko "wanakkam", które jest odpowiednikiem "namaste" z języka hindi używanego na północy Indii. Oba oznaczają głównie dzień dobry, ale używa ich się też powszechnie jako synonim do widzenia, dziękuję i jeszcze paru innych pomimo tego, że w obu językach istnieją dedykowane tym pojęciom zwroty. W końcu jednak dojeżdżamy na dworzec, gdzie żegnam się ze swoim nauczycielem. Sam dworzec CMBT zbudowany w 2008 roku jest jednym z najnowocześniejszych w Indiach, a wejście jest pięknie podświetlone.

Wejście na dworzec CMBT
Jak widać na zdjęciu dojechałem sporo wcześniej, bo dwie godziny przed planowanym odjazdem mojego autobusu. Pomyślałem więc, że może uda mi się wymienić bilet na jakiś wcześniejszy. Gdy jednak wszedłem do hali przez chwilę się pogubiłem, bo dworzec jest naprawdę ogromny i trochę trudno go ogarnąć. Hala jest wielkości naszego Okęcia, na szczęście wszystko jest świetnie opisane, więc dosyć szybko odnajduję kasy. Okazało się, że nie ma żadnego problemu ze zmianą biletu, bo autobusów jest bardzo dużo (co 15 minut). Mogę pojechać wcześniejszym 😀. Żegnam więc Chennaj i ruszam dalej na południe do Maduraj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz