Drugiego dnia w Bhubaneśwarze planowałem obejrzeć w pierwszej kolejności kompleks świątynny Lingaranj Mandir wraz z otaczającymi go mniejszymi świątyniami. Jest to jedno z najważniejszych miejsc kultu Śiwy w tej części Indii i cel licznych pielgrzymek.
|
Panorama kompleksu Lingaranj |
Potem, gdyby starczyło mi czasu chciałem zobaczyć dwa kompleksy dżinijskich jaskiń wykutych na wzgórzach Udaygiri i Khandagiri. Ale jak to zwykle bywa od samego rana wszystko się pokiełbasiło.
Po tym jak dzień wcześniej odwiedziłem dworzec wiedziałem już, że na bilety na pociąg nie ma szans (udało mi się kupić bilet tylko na jeszcze następny etap z Vishakapatnam do Hyderabadu). Jedyną
opcją na kolejną podróż pozostawał autobus. W hotelu powiedzieli mi, że
autobusy do Vishakapatnam odjeżdżają ze starego dworca, który w sumie
był niezbyt daleko, więc rano zadowolony powędrowałem właśnie tam, żeby
dograć sprawy logistyczne przed zwiedzaniem. Na dworcu jednak okazało
się, że autobusy w tym kierunku z niego nie jeżdżą. W hotelu mieli złe
informacje. Dowiedziałem się, że jeśli już, to tylko z nowego dworca,
który już nie jest tak przyjaźnie położony, bo 7 km dalej na obrzeżach
miasta. Cóż jednak zrobić, łapię tuk tuka (po targach cenowych oczywiście) i
jadę. Na nowym dworcu jest spory chaos, nikt za bardzo nie wie skąd odjeżdżają autobusy do miasta, które mnie interesuje. Zaczyna mnie to trochę
dziwić, bo na ogół nie ma z tym żadnego problemu, a autobusy same "się
znajdują". W końcu jednak trafiam do agencji gdzie wiedzą. No i tu
kolejna skucha. Autobus do Vishakapatnam jest tylko jeden dziennie i to o
godzinie, która mi kompletnie nie pasuje. Mógłbym jechać dopiero
następnego dnia, ale to też nie wchodzi w rachubę, bo jestem już
uwiązany kolejnymi rezerwacjami i biletami. Zostaję więc postawiony pod
ścianą, bo będę musiał zrobić coś, czego nie miałem w planach.
Mianowicie wpakować się bez biletu do indyjskiego pociągu...
Do tego na
który tydzień do przodu nie ma biletów. No ale to dopiero wieczorem, więc na razie postanawiam się nie martwić wychodząc z założenia, że co ma być to będzie 😂. Jedyne co, to przez wizytę na tym nowym dworcu musiałem odwrócić kolejność
zwiedzania. Kompleks dżinijskich jaskiń Udaygiri i Khadaugiri z I-II w.
n.e. miał być na końcu, ale teraz znalazł się dużo bliżej mnie niż
świątynia Lingaranj. Wędruję więc właśnie do nich, bo to niecałe 3 km. Po drodze spławiam kolejnych ryksiarzy z których każdy przekonuje mnie, że to bardzo daleko
. Pogoda jest taka sobie, bo jest pochmurno i dosyć duszno, ale na
szczęście nie pada, więc spokojnie po pół godzinie jestem na miejscu. Kompleksy leżą na wzgórzach po obu stronach ulicy. Widząc schody
prowadzące na Khadaugiri przychodzą mi na myśl skojarzenia z Nepalem. A
już myślałem, że skończyłem ze wspinaczką... Na pierwszy rzut idzie więc
Udaygiri, które jest niższe
. Można je obejść w dwóch kierunkach, nie ma wielkiej różnicy, ale niezależnie w którą stronę pójdziemy, na początku i tak będzie pod górkę 😂.
|
Droga w lewo |
|
Droga w prawo |
Ja ruszam w prawo po schodkach. Kompleks, to tak naprawdę mini skalne miasto złożone z wykutych w skale
jaskiń z których część pełniła funkcje świątyń, a część mieszkalne.
Przypomina to trochę jeśli ktoś był, Czufut Kale na Krymie, albo
Upliscyche w Gruzji. Jest jednak od tamtych mniejsze. Również same
jaskinie są mniejsze, ciężko sobie wyobrazić jak ktoś mógł tam mieszkać,
bo ja do większości tych mieszkalnych mógłbym wejść chyba tylko na
kolanach. Te pełniące funkcje religijne były kiedyś bogato zdobione
rzeźbieniami z których część się zachowała, aczkolwiek mocno już
nadgryziona zębem czasu. Kilka jest jednak w całkiem dobrym stanie. Na początek trafiam na kilka mniejszych z których jedna, Chota Hathi Gumpha jest ozdobiona rzeźbami słoni.
|
Hota Hathi Gumpha |
Potem dochodzę do jednej z największych w kompleksie, dwupoziomowej Rani ka Naur, czyli Pałacu Królowej. Jej ściany i filary są pokryte licznymi rzeźbieniami dżinijskich symboli, wojowników i scen bitewnych. Niestety większość z nich jest dosyć mocno zniszczona.
|
Rani ka Naur |
|
Rani ka Naur od frontu |
|
I kilka szczegółów |
Kolejna z ciekawszych jaskiń, to Ganeś Gumpha, która jest chroniona przez dwa posągi słoni.
|
Ganeś Gumpha |
Po kilku dalszych chwilach docieram na sam szczyt wzgórza, na którym zachowały się resztki wału obronnego, ale przede wszystkim rozciąga się z niego piękny widok na sąsiednie wzgórze Khandagiri i świątynię dżinijską na jego szczycie.
|
Widok na Khandagiri |
|
Dżinijska świątynia |
Ze szczytu schodzę powoli drugą stroną mijając najpierw jedną z najbardziej charakterystycznych jaskiń Bagh Gumpha w kształcie głowy tygrysa, a poziom niżej jedną z dwóch największych na wzgórzu Hathi Gumpha w której jest 117 liniowa inskrypcja na cześć króla Kalingi, który był budowniczym kompleksu.
|
Bagh Gumpha |
|
Hathi Gumpha |
|
Hathi Gumpha |
Schodząc na dół mijam jeszcze jedną jaskinię Swargapuri w której można znaleźć rzeźby kilku bóstw hinduskich.
|
Swargapuri |
Po chwili jestem już na dole i po przejściu przez ulicę staję przed schodkami na Khandagiri. Po tym jak obejrzałem sobie wzgórze z jego brata bliźniaka, zastanawiam się jak ciężka będzie wspinaczka.
Gdy już dotarłem na górę okazało się, ze nie było tak źle. Schodów było na szczęście mniej niż się spodziewałem patrząc z dołu
. Za to jest tam bardzo wiele langurów na których przedsiębiorczy
Hindusi robią biznes sprzedając turystom orzeszki i banany do karmienia
tychże. Naprawdę na samej górze było ich tyle, że ciężko było przejść
nie nadeptując któremuś na ogon. Khandagiri jest dużo uboższe w
jaskinie, a główną atrakcją jest pochodząca z XVIII w. świątynia dżinijska na szczycie. Niestety można wejść do niej tylko kompletnie boso, a do tego trzeba
dodatkowo obmyć stopy. Gdyby było słońce, to nie byłoby problemu.
Musiałem jednak zrezygnować, bo chodzenie w mokrych butach i skarpetach
przez kolejne pół dnia nie byłoby zbyt rozsądne.
|
Langury na szczycie przed świątynią 😀 |
|
Widok na Udaygiri |
Ruszyłem więc dalej do świątyni Lingaranj, która jest największym
skarbem Bhubaneśwaru. Ponieważ tym razem to już był spory kawałek do
pokonania, bo około 6-7 km postanowiłem podejść kawałek, a potem złapać
tuk tuka, żeby zaoszczędzić na czasie. Po drodze natknąłem się też na parę widoków tej mniej przyjemnej strony Indii.
Jednak po pół godzinie marszu jak nigdy jakoś nie
było żadnego na podorędziu, więc stanąłem na chwilę przy przydrożnym
straganie, żeby się czegoś napić. Traf chciał, że prawie w tym samym
momencie zatrzymał się tam po to samo jakiś 20-paro letni Hindus na
motorze. Zapytał skąd jestem i dokąd idę no i zaproponował, że jeśli
chcę, to mnie podwiezie do świątyni. Oczywiście długo się nie
zastanawiałem
. Wysadził mnie tuż przed wejściem. Kompleks świątynny jest ogromny, a
najwyższa sikhara (wieża) głównej świątyni ma 54 m wysokości. Niestety wejść
do środka mogą tylko Hindusi, czego bardzo żałowałem. Akurat tutaj bez
żalu zapłaciłbym i 500 rupii. Pozostało mi tylko zrobić zdjęcie wejścia
strzeżonego przez żółte lwy i powędrować na platformę widokową dla
turystów. Po drodze natknąłem się na olbrzymie koła, pozostałość po
najważniejszym święcie w tym regionie, Rath Jatra, czyli Święcie
Rydwanów, które miało miejsce miesiąc temu. Wtedy wizerunki bóstw są
obwożone po całym mieście na tych ogromnych powozach.
|
Wejście do kompleksu Lingaranj |
|
Koła olbrzymiego rydwanu |
Zaraz potem trafiłem już na platformę widokową, gdzie znowu zetknąłem się z
hinduską przedsiębiorczością, ale tym razem z jej mniej przyjemną
stroną. Jak spod ziemi wyrósł gość z zeszytem czymś tam ostemplowanym i
niby miłymi pytaniami skąd jestem itd. Potem nastąpiła prośba o wpis i oczywiście
datek. Datek, który by powędrował do jego kieszeni. Wpisać się
wpisałem, co mi tam, ale kasy oczywiście nie dałem, bo wejście na
platformę jest darmowe. Gość się mocno krzywił, ale w końcu zmył się tak
szybko jak się pojawił. Nie dziwię się jednak, że tacy jak on próbują,
bo sądząc z wcześniejszych wpisów sporo osób się jednak nabiera i to na
dość wysokie sumy jak na Indie, bo nawet 1000 rupii. A to dla wielu osób
bardzo duże pieniądze za które można sporo przeżyć. Gdy już sobie poszedł mogłem spokojnie się zająć kontemplowaniem widoku. Choć widać maksymalnie połowę całości, to widok i tak jest urzekający.
Szczególnie gdy człowiek sobie uświadomi, że te budowle powstały, gdy w
Polsce szumiały tylko puszcze, a murowane budynki można było pewnie
policzyć na palcach jednej ręki. Świątynie powstały bowiem na przełomie XI i XII w. A dla lepszego wyobrażenia przypominam, że 54 metry wysokości
głównej wieży, to mniej więcej tyle co 22 piętrowy wieżowiec w obecnym
budownictwie. Przyznam szczerze nie chciało mi się stamtąd schodzić.
|
Lingaranj |
|
Główna sikhara |
Ale w najbliższej okolicy znajduje się jeszcze sporo mniejszych świątyń
zbudowanych w podobnym stylu i na szczęście dostępnych dla wszystkich. Szedłem więc sobie ich szlakiem zaglądając do nich po kolei. Pierwszą z nich jest świątynia Chitrakarini poświęcona tak samo nazywającej się bogini. Powstała trochę później niż Lingaranj, bo w XIII w. Kolejna to świątynia Papanasini poświęcona Śiwie, jeszcze trochę późniejsza, bo z XIV w. Potem powędrowałem wzdłuż brzegów świątynnego zbiornika Bindu Sagar. Na jego środku znajduje się niewielka biała świątynka Brahma Temple poświęcona oczywiście Brahmie. Nie wiem jednak jak się tam dostają kapłani, bo żadnych łódek na jeziorku nie widziałem 😀. Natomiast na drugim krańcu zbiornika natknąłem się jeszcze na kolejną małą świątynię Śiwy, Ashtashambhu Śiwa Temple.
|
Chitrakarini Temple |
|
Papanasini Temple |
|
Bindu Sagar |
|
Brahma Temple |
|
Ashtashambhu Śiwa Temple |
Po chwili staw został za mną, a ja powoli zacząłem się kierować w stronę hotelu. Nie na darmo jednak Bhubaneśwar jest nazywany miastem 1000 świątyń 😀. Spacerując sobie spokojnie napotykam kolejne z których każda jest inna i naprawdę piękna. Pierwsza z nich, to Parshurameshwara Temple poświęcona Śiwie, która jest uważana za najlepiej zachowaną z najwcześniejszego okresu, gdy kształtował się styl architektoniczny charakterystyczny dla stanu Odisha. Powstała około 650 r. i jest jedną z najstarszych, które możemy podziwiać. Zaraz obok trafiamy na Siddheswara Temple (X w.) poświęconą Ganeśi, a jeszcze parę kroków dalej do Mukteśwara Temple. To mała, ale bardzo dekoracyjna świątynia poświęcona Mukteśwarze, Panowi Pokoju (jedno z wcieleń Śiwy). Pochodzi z poł. IX w. i stanowi ciekawą mieszankę stylów hinduistycznego i buddyjskiego. Szczególne wrażenie robi bogato rzeźbiona torana, wolnostojąca brama. Wychodząc z bramy po drugiej stronie ulicy trafiamy na charakterystyczną białą Kedar Gouri Temple, również jedna z najstarszych w mieście. Nie wchodziłem jednak do środka, bo od obcokrajowców chcieli 200 rupii za wstęp.
|
Parshurameshwara Temple |
|
Parshurameshwara Temple |
|
Siddheswara Temple |
|
Mukteśwara Temple |
|
Mukteśwara Temple |
|
Torana w Mukteśwara Temple |
|
Kedar Gouri Temple |
Na dalszej drodze do hotelu chciałem zobaczyć jeszcze trzy inne świątynie. Gdy jednak docieram do pierwszej z nich Radża Rani Mandir, okazuje się, że tutaj też trzeba zapłacić 200 rupii za wstęp, a co gorsza chwilę później zaczęło znowu padać. Nie jakoś bardzo i pewnie gdybym nocował, to bym to zignorował, mnie
jednak czekała jeszcze ta niepewna podróż pociągiem. Robię więc tylko zdjęcie zza ogrodzenia i odpuszczam
dwie najdalsze, choć jedna z nich jest podobno bardzo ładna.
|
Radża Rani Mandir |
Wracam do hotelu, gdzie zostawiłem bagaż na przechowanie, trochę się
podsuszyć i odsapnąć. Gadam jeszcze trochę z recepcjonistą i jednym z
gości, który jak się okazuje ma na imię Suryia, więc śmieję się, że
byłem wczoraj w jego świątyni. Gdy przestaje padać zbieram się na dworzec, zamierzam tam posiedzieć w
poczekalni wyższych klas gdzie jest całkiem wygodnie. Gdy wyszedłem z hotelu na murze w uliczce wpadł mi jeszcze w oko pewien humorystyczny napis, którego wcześniej nie zauważyłem 😂.
Do tego na dworcu
jest szybkie wi-fi, którego nie miałem już w hotelu, bo było płatne. Co
prawda, żeby wejść do tej poczekalni trzeba mieć bilet, ale tu wyjątkowo
przydaje się biała skóra
. Białych nikt o bilety nie pyta, bo wszyscy z góry zakładają, że biali
ze zwykłym pospólstwem nie jeżdżą i to normalne, że tam wchodzą.
Natomiast Hindusów pani przy wejściu kontroluje. Czekam więc sobie
wygodnie dwie godziny ładując baterie na podróż, bo wiem, że nie będzie
łatwa. Jechałem już dwa razy takim nabitym na full pociągiem, więc wiem
czego można się spodziewać. Tylko wtedy miałem bilet... No ale cóż,
klamka zapadła jak to mówią. Czas mija szybko, więc idę na peron, tam
wyskakuje na tablicy opóźnienie, ale tylko o 20 minut. W końcu
przyjeżdża i ładuję się do środka ze wszystkimi. Trochę mi sprzyja
szczęście, bo w jednym z niby przedziałów leży na kuszetkach sześciu
młodych Hindusów, a jeden bez problemu ustępuje mi kawałek miejsca do
siedzenia. Gdy już ruszamy jest jeszcze lepiej, bo pożyczam od gościa
parę gazet i rozkładam się na podłodze między ich leżankami z plecakiem
pod głową. Może nie będzie tak źle, za dawnych czasów też się tak
jeździło w Polsce. Niestety nic nie trwa wiecznie. Już po 40 minutach na
następnej stacji wsiada spora rodzinka, która zaczyna młodych wypraszać
z ich miejsc, przewalać bagaże itd. Ja chcąc niechcąc też muszę się
usunąć. Okazuje się, że z młodych tylko jeden ma miejscówkę, ten który
ustąpił mi kawałek miejsca. Nie ruszam się więc nigdzie, choć jeden gość
z rodzinki zaczyna mnie już mocno wkurzać. Panoszy się strasznie i nie
daje nawet ułożyć bagażu tak, żeby było luźniej. W końcu jednak pakuje
się na górną pryczę i gasi światło. Układam wtedy plecak po swojemu, ale
na żadne leżenie nie ma szans, cisnę więc na skrawku dolnej kuszetki u
chłopaka na siedząco. Wszyscy przysypiają, choć niewygodnie, część się
rozkłada na podłodze w przejściu, prawie nie ma gdzie szpilki wcisnąć.
Przez to wszystko jednak po jakiejś półgodzinie przebija się konduktor.
Trochę ściemniam, bo mówię, że zgubiłem bilet, ale muszę jechać, bo mam
kolejne rezerwacje itd. No i że zapłacę jeszcze raz. Gość chyba trochę
się przejmuje, bo mówi że OK i żebym siadał gdzie dam radę. Po czym
zajmuje się Hindusami z których kilku zdecydowała się chyba na taki wariant jak ja. Dyskusja z nimi jest jednak znacznie bardziej zażarta niż ze mną. W końcu jednak sytuacja się uspokaja i konduktor idzie dalej. Nie biorąc ode mnie pieniędzy. Tutaj
jest jednak dziwny system sprawdzania biletów, najpierw idzie ten
pierwszy konduktor, a za jakiś czas następni, którzy pobierają ewentualne dopłaty
itp. Nie wnikam więc za bardzo, na razie nie płacę
. Gdy konduktor znika wszyscy znów się rozkładają, tym razem
definitywnie. Ja korzystam z okazji i układam inaczej plecak. Teraz już w
pozycji półleżącej się jakoś mieszczę na podłodze. Do wygody dużo,
naprawdę dużo brakuje, ale da się jechać. Nawet udaje się usnąć.
Następni konduktorzy nie przychodzą, więc gdy po kolejnych 5,5 godzinach
tej mordęgi wysiadam, jestem bogatszy o 400 rupii. Hotel jest na
szczęście niedaleko dworca, więc po 40 minutach jestem w pokoju i mogę
normalnie trochę odespać. Ciężko było, ale się udało, najważniejsze, że
dotarłem tam gdzie chciałem
. Ale szczerze mówiąc wolałbym już tego nie powtarzać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz