Kolejnego dnia po śniadaniu ruszam, żeby obejrzeć kolejną atrakcję, czyli kąpiel słoni. Codziennie na brzegu Rapti zbierają się prawie wszystkie słonie, które pracują w parku Chitwan. Oczywiście te z Saurahy. Na miejsce kąpieli podrzuca mnie dżipem jeden z chłopaków z hotelu, który z resztą zostaje ze mną, żeby mi zrobić zdjęcia. I zrobił to z własnej woli, bezinteresownie. Życzliwość tamtejszych ludzi jeszcze wielokrotnie mnie zadziwi 😀. Gdy dotarliśmy nad brzeg rzeki okazało się, że rytuał już się zaczął. Sadowię się więc na malutkiej trybunce (trzy ławeczki pod daszkiem) i podziwiam 10 olbrzymów (w trakcie dochodziły kolejne) moczących się przy brzegu. Niektóre leżą, niektóre stoją, w zależności od tego, która część ciała podlega akurat szorowaniu.
|
Kolejny do kąpieli 😀 |
Główną jednak atrakcją jest możliwość dosiąścia słonia, tym razem już bez żadnych platform i "słoniowy prysznic"
. Czekam jednak jeszcze, bo przede mną atrakcji tej doświadcza para
młodych Anglików. Jest sporo śmiechu na małej trybunie wśród kibiców,
gdy na koniec nie bardzo potrafią zsiąść i spadają jak ulęgałki do wody. Potem przychodzi już moja kolej. Wspinam się po ugiętej nodze na grzbiet i
zaczyna się zabawa. To naprawdę niesamowite uczucie czuć pod sobą tak
potężne zwierzę.
Zaczynam mocno zazdrościć opiekunom, którzy cieszą się
nim na co dzień. Nie mam jednak zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo
właśnie spada na mnie pierwszy potężny strumień wody ze słoniowej trąby
. Trzeba uważać, żeby nie otworzyć w tym momencie buzi, bo można by się
było nieźle zachłysnąć. Zabawa trwa około 10-15 minut, a jako że udaje
mi się normalnie zejść, to mogę jeszcze chwilkę porozmawiać z opiekunem.
To właśnie wtedy dowiaduję się, że miałem przyjemność zapoznać się z
28-letnią Bashanti
. Właściciel jest od niej trochę starszy (o 10 lat) i z tego co mi powiedział praktycznie od początku wychowywali się razem. Na szczęście w Parku Narodowym Chitwan nie stosuje się tych brutalnych metod wychowu znanych z niektórych innych miejsc. Tutaj naprawdę, gdy porozmawia się z opiekunami, czuć więź jaka ich łączy z ich potężnymi podopiecznymi. Bo to tak naprawdę więź praktycznie na całe życie. Słonie nie są też przesadnie wykorzystywane, bo pracują tylko 4-5 godzin dziennie. Przez resztę czasu odpoczywają i jedzą. A ja teraz mogę już powiedzieć, że naprawdę siedziałem na słoniu 😀.
|
Słoniowy prysznic |
|
W rozmowie z właścicielem |
Chwilę jeszcze prażę się na słońcu, żeby choć trochę obeschnąć, bo
oczywiście jestem przemoczony do suchej nitki. Przyglądam się kolejnym
chętnym, którzy dosiadają Bashanti i pozostałym słoniom, które cały czas
są szorowane. Najfajniej wyglądają te, które leżą na boku prawie
całkiem zanurzone, a gdy chcą odetchnąć nie wstają, tylko wystawiają nad
powierzchnię niczym peryskop koniec trąby. Komicznie to wygląda 😀.
|
Słoniowe ablucje |
W końcu jednak zebraliśmy się do hotelu, gdzie zmieniłem ciuchy, a
następnie ruszyłem na spacer po okolicznych lokalnych wioskach z którymi
trochę zapoznałem się już wieczorem dzień wcześniej. Wszędzie dookoła
ciągną się pola ryżowe, domki są skupione przy drodze, niektóre trochę
bardziej nowoczesne, niektóre tradycyjne kryte strzechą, a ściany mające
zbudowane z bambusa pokrytego mułową zaprawą.
|
Pola ryżowe |
|
Jeden z tych bardziej nowoczesnych domków |
Po drodze mijam też miejscową szkołę, jak na warunki nepalskie całkiem nowoczesną, zaglądam też do miejscowego warzywniaka, gdzie można znaleźć pomidory i ogórki, ale też kilka takich, które są mi nieznane. Niestety panie sprzedawczynie nie mówią praktycznie wcale po angielsku, więc nie udało mi się dowiedzieć co to jest 😀.
|
Szkoła w Sauraha |
|
W warzywniaku |
Idę tak spory kawałek, aż droga kieruje mnie z powrotem do centrum miasteczka. Wokół głównej drogi jest
skupiona większość sklepów, knajpek, a także sporo hoteli i tzw.
resortów. To swojego rodzaju ewenement, bo Sauraha, która tak naprawdę
jest sporą wioską liczącą około 4 tysięcy mieszkańców może się
poszczycić liczbą ponad 70 hoteli i podobnych obiektów. To pokazuje jak
bardzo park jest popularny. Na dwóch głównych skrzyżowaniach królują
słoń i nosorożec, po głównej ulicy chodzą sobie słonie, czasami mijane
przez skutery i samochody na co nikt (same słonie również) specjalnie
nie zwraca uwagi. Dla nas jednak takie zetknięcie tradycji z nowoczesnością jest fascynujące.
|
Droga przez wioskę |
|
Główna ulica przez Saurahę |
|
Słoń na jednym z dwóch głównych skrzyżowań |
|
Na drugim króluje nosorożec |
|
Słonie na ulicy nikogo tutaj nie dziwią |
|
Wejście do jednego z droższych resortów |
Główną ulicą dochodzę do parkingu, gdzie jeepy czekają już na turystów, którzy
następnego dnia pojadą na safari i do styku już wspominanych czarnej i
żółtej rzek. Potem znów zbaczam z utartych
szlaków i obserwuję jak tak naprawdę żyje ponad połowa ludności Nepalu.
Teraz już górują tradycyjne chatki, ale w którymś ogrodzie trafia się
też mała świątynka. Przy jednym z domków trwa pieczenie mięsa bawołu na
jakąś rodzinną uroczystość, bo normalnie takich ilości mięsa tutaj się
nie je, jest za drogie. Dowiaduję się, że żeby było dobre, trzeba je
piec około 2-3 godzin. Natykam się też ponownie na słonie, tym razem
wracające po safari, przyglądam jak miejscami tradycja miesza się z
nowoczesnością w postaci anten satelitarnych na glinianych chatkach i zmierzam powoli do hotelu.
|
Parking dla parkowych dżipów |
|
Miejsce gdzie łączą się dwa nurty Rapti |
|
Przydomowa świątynka |
Gdy jestem już bardzo niedaleko, zatrzymuję się jeszcze na chwilę, żeby
popatrzeć na słonia, który stoi sobie w swojej stajni i akurat się
posila. Po chwili pojawia się jednak opiekun, który ku mojemu zdziwieniu
zaprasza mnie na podwórko. I tak zapoznaję się z 25-letnią Shitakali. Po raz kolejny też przekonuję się, że słonie są tutaj traktowane praktycznie jak członkowie rodziny.
|
Shitakali w swojej stajni |
I choć żal odchodzić, bo chciałoby się dłużej poprzebywać z tak wspaniałym zwierzęciem, to w końcu się pożegnałem i po paru minutach zameldowałem się w hotelu. Tam Raj zaprosił mnie na pożegnalną kolację.
Tradycyjny nepalski dahl baht jest bardzo dobry
. Potem siedzieliśmy jeszcze trochę z jego synem i chłopakami z obsługi,
ale w końcu trzeba było iść spać, bo rano o 7,00 miał wyruszać autobus do Kathmandu. Przynajmniej taka była teoria...
|
Z Rają i jego synem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz