Indie, Nepal

sobota, 23 czerwca 2018

Sauraha - od Bashanti do Shitakali

Kolejnego dnia po śniadaniu ruszam, żeby obejrzeć kolejną atrakcję, czyli kąpiel słoni. Codziennie na brzegu Rapti zbierają się prawie wszystkie słonie, które pracują w parku Chitwan. Oczywiście te z Saurahy. Na miejsce kąpieli podrzuca mnie dżipem jeden z chłopaków z hotelu, który z resztą zostaje ze mną, żeby mi zrobić zdjęcia. I zrobił to z własnej woli, bezinteresownie. Życzliwość tamtejszych ludzi jeszcze wielokrotnie mnie zadziwi 😀. Gdy dotarliśmy nad brzeg rzeki okazało się, że rytuał już się zaczął. Sadowię się więc na malutkiej trybunce (trzy ławeczki pod daszkiem) i podziwiam 10 olbrzymów (w trakcie dochodziły kolejne) moczących się przy brzegu. Niektóre leżą, niektóre stoją, w zależności od tego, która część ciała podlega akurat szorowaniu.


Kolejny do kąpieli 😀
Główną jednak atrakcją jest możliwość dosiąścia słonia, tym razem już bez żadnych platform i "słoniowy prysznic" . Czekam jednak jeszcze, bo przede mną atrakcji tej doświadcza para młodych Anglików. Jest sporo śmiechu na małej trybunie wśród kibiców, gdy na koniec nie bardzo potrafią zsiąść i spadają jak ulęgałki do wody. Potem przychodzi już moja kolej. Wspinam się po ugiętej nodze na grzbiet i zaczyna się zabawa. To naprawdę niesamowite uczucie czuć pod sobą tak potężne zwierzę.
Zaczynam mocno zazdrościć opiekunom, którzy cieszą się nim na co dzień. Nie mam jednak zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo właśnie spada na mnie pierwszy potężny strumień wody ze słoniowej trąby . Trzeba uważać, żeby nie otworzyć w tym momencie buzi, bo można by się było nieźle zachłysnąć. Zabawa trwa około 10-15 minut, a jako że udaje mi się normalnie zejść, to mogę jeszcze chwilkę porozmawiać z opiekunem. To właśnie wtedy dowiaduję się, że miałem przyjemność zapoznać się z 28-letnią Bashanti. Właściciel jest od niej trochę starszy (o 10 lat) i z tego co mi powiedział praktycznie od początku wychowywali się razem. Na szczęście w Parku Narodowym Chitwan nie stosuje się tych brutalnych metod wychowu znanych z niektórych innych miejsc. Tutaj naprawdę, gdy porozmawia się z opiekunami, czuć więź jaka ich łączy z ich potężnymi podopiecznymi. Bo to tak naprawdę więź praktycznie na całe życie. Słonie nie są też przesadnie wykorzystywane, bo pracują tylko 4-5 godzin dziennie. Przez resztę czasu odpoczywają i jedzą. A ja teraz mogę już powiedzieć, że naprawdę siedziałem na słoniu 😀.

Słoniowy prysznic

W rozmowie z właścicielem
Chwilę jeszcze prażę się na słońcu, żeby choć trochę obeschnąć, bo oczywiście jestem przemoczony do suchej nitki. Przyglądam się kolejnym chętnym, którzy dosiadają Bashanti i pozostałym słoniom, które cały czas są szorowane. Najfajniej wyglądają te, które leżą na boku prawie całkiem zanurzone, a gdy chcą odetchnąć nie wstają, tylko wystawiają nad powierzchnię niczym peryskop koniec trąby. Komicznie to wygląda 😀.

Słoniowe ablucje


 W końcu jednak zebraliśmy się do hotelu, gdzie zmieniłem ciuchy, a następnie ruszyłem na spacer po okolicznych lokalnych wioskach z którymi trochę zapoznałem się już wieczorem dzień wcześniej. Wszędzie dookoła ciągną się pola ryżowe, domki są skupione przy drodze, niektóre trochę bardziej nowoczesne, niektóre tradycyjne kryte strzechą, a ściany mające zbudowane z bambusa pokrytego mułową zaprawą.

Pola ryżowe

Jeden z tych bardziej nowoczesnych domków


Po drodze mijam też miejscową szkołę, jak na warunki nepalskie całkiem nowoczesną, zaglądam też do miejscowego warzywniaka, gdzie można znaleźć pomidory i ogórki, ale też kilka takich, które są mi nieznane. Niestety panie sprzedawczynie nie mówią praktycznie wcale po angielsku, więc nie udało mi się dowiedzieć co to jest 😀.

Szkoła w Sauraha
W warzywniaku
Idę tak spory kawałek, aż droga kieruje mnie z powrotem do centrum miasteczka. Wokół głównej drogi jest skupiona większość sklepów, knajpek, a także sporo hoteli i tzw. resortów. To swojego rodzaju ewenement, bo Sauraha, która tak naprawdę jest sporą wioską liczącą około 4 tysięcy mieszkańców może się poszczycić liczbą ponad 70 hoteli i podobnych obiektów. To pokazuje jak bardzo park jest popularny. Na dwóch głównych skrzyżowaniach królują słoń i nosorożec, po głównej ulicy chodzą sobie słonie, czasami mijane przez skutery i samochody na co nikt (same słonie również) specjalnie nie zwraca uwagi. Dla nas jednak takie zetknięcie tradycji z nowoczesnością jest fascynujące.

Droga przez wioskę
Główna ulica przez Saurahę
Słoń na jednym z dwóch głównych skrzyżowań
Na drugim króluje nosorożec
Słonie na ulicy nikogo tutaj nie dziwią
Wejście do jednego z droższych resortów
Główną ulicą dochodzę do parkingu, gdzie jeepy czekają już na turystów, którzy następnego dnia pojadą na safari i do styku już wspominanych czarnej i żółtej rzek. Potem znów zbaczam z utartych szlaków i obserwuję jak tak naprawdę żyje ponad połowa ludności Nepalu. Teraz już górują tradycyjne chatki, ale w którymś ogrodzie trafia się też mała świątynka. Przy jednym z domków trwa pieczenie mięsa bawołu na jakąś rodzinną uroczystość, bo normalnie takich ilości mięsa tutaj się nie je, jest za drogie. Dowiaduję się, że żeby było dobre, trzeba je piec około 2-3 godzin. Natykam się też ponownie na słonie, tym razem wracające po safari, przyglądam jak miejscami tradycja miesza się z nowoczesnością w postaci anten satelitarnych na glinianych chatkach i zmierzam powoli do hotelu.

Parking dla parkowych dżipów

Miejsce gdzie łączą się dwa nurty Rapti



Przydomowa świątynka







 Gdy jestem już bardzo niedaleko, zatrzymuję się jeszcze na chwilę, żeby popatrzeć na słonia, który stoi sobie w swojej stajni i akurat się posila. Po chwili pojawia się jednak opiekun, który ku mojemu zdziwieniu zaprasza mnie na podwórko. I tak zapoznaję się z 25-letnią Shitakali. Po raz kolejny też przekonuję się, że słonie są tutaj traktowane praktycznie jak członkowie rodziny.

Shitakali w swojej stajni
I choć żal odchodzić, bo chciałoby się dłużej poprzebywać z tak wspaniałym zwierzęciem, to w końcu się pożegnałem i po paru minutach zameldowałem się w hotelu. Tam Raj zaprosił mnie na pożegnalną kolację. Tradycyjny nepalski dahl baht jest bardzo dobry . Potem siedzieliśmy jeszcze trochę z jego synem i chłopakami z obsługi, ale w końcu trzeba było iść spać, bo rano o 7,00 miał wyruszać autobus do Kathmandu. Przynajmniej taka była teoria...

Z Rają i jego synem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz