Wizyta w Visakhapatnam była tak naprawdę trochę wymuszona
logistyką, ponieważ Bhubaneśwar nie posiada bezpośrednich połączeń
lądowych z Hajdarabadem. Tak więc po nocnej podróży bez biletu
trafiłem do tego sporego miasta położonego nad Zatoką Bengalską, które jest nieformalną stolicą stanu Andhra Pradesh.
|
Vizag, widok na Zatokę Bengalską |
Nie jest to wybitnie turystyczne miasto, a już na pewno nie wśród turystów spoza Indii. Przez dwa dni pobytu nie widziałem tam żadnego białego 😂. Vizag (bo i tak jest nazywane) nie posiada jakichś ogromnych zabytków, ale i tu można znaleźć coś ciekawego. Zanim jednak wyruszyłem się z nim zapoznać parę godzin odsapnąłem w hotelu po tej wariackiej podróży 😀. Po odpoczynku, już w miarę wypoczęty wyruszyłem się z nim zapoznać. Pierwsze wrażenie, które odniosłem już rano wędrując z dworca do hotelu jest naprawdę bardzo pozytywne. Vizag to najczystsze duże miasto w Indiach jakie widziałem. Teraz idąc z hotelu na centralny dworzec autobusowy RTC Complex z każdą chwilą się w tym utwierdzałem. Wszędzie dużo zieleni, czyste chodniki, nawet kosze na śmieci, co w Indiach nie jest wcale takie oczywiste.Ale oczywiście nie brakowało też straganu z samosami, którymi można się pożywić. Kierowałem się na dworzec, bo w pierwszej kolejności chciałem odwiedzić Simhalaćam. To położony ok. 15 km od miasta jeden z najważniejszych kompleksów świątynnych w regionie poświęcony Wisznu. Pomimo odległości nie ma najmniejszego problemu z dojazdem.
Visakhapatnam ma bardzo fajne rozwiązania komunikacyjne, nie wiem, czy nie najlepsze z tych z którymi się zetknąłem w Indiach. Na dworcu RTC Complex krzyżują się trasy większości linii autobusowych miejskich i podmiejskich, nie trzeba więc biegać po całym mieście szukając właściwego przystanku. Na samym dworcu jest niezła informacja, a stanowiska dobrze oznakowane, bez problemu trafiam więc do właściwego autobusu. Jazda przebiega bez problemu, ale najpierw korki, a potem końcowy odcinek trasy, gdy autobus wspina się serpentynami na dość wysoką górę, gdzie wybudowano świątynie, powoduje, że jedzie się około godziny. Świątynia wyłania się w końcu zza zakrętu, a pierwszym co się rzuca w oczy, to dwie wysokie pomalowane na złoto i niebiesko gopury, czyli bramy. Zaraz obok jest spory zadaszony plac, gdzie mogą się schronić przed słońcem lub deszczem pielgrzymi przybywający tutaj w trakcie świąt, gdy zbierają się tutaj naprawdę duże tłumy. Jak już wspomniałem świątynia jest poświęcona Wisznu w jego dwóch wcieleniach Warahy i Narasimhy, czyli dzika i człowieka-lwa. Stąd też nazwa samej świątyni Warahalakshmi Narasimha. Gdy ja tam byłem akurat nie było żadnego święta, ale pielgrzymów i tak było naprawdę sporo. Prawie codziennie też odbywają się jakieś obrzędy religijne. Pielgrzymi przed wejściem na teren świątyni obmywają się w wodzie ze świętego źródła, a wielu z nich goli
całkowicie włosy, zarówno mężczyźni jak i kobiety, jako ofiarę
dla bóstwa. Jest tam kilka specjalnych strzygalni, gdzie fryzjerzy muszą się naprawdę szybko uwijać, żeby obsłużyć wszystkich chętnych.
|
Pielgrzymi przy świętym źródle |
|
Jeden z posągów przy ścieżce do źródła |
|
Przybieranie białego byka do jednego z obrzędów |
Niestety z samego kompleksu nie ma zbyt wielu zdjęć, bo to co w
hinduskich świątyniach jest normalne, czyli zdejmowanie butów i
generalnie zakaz robienia zdjęć we wnętrzach czynnych sanktuariów tutaj
jest traktowane mocno restrykcyjnie. Obszar przed świątynią na który
wstęp jest tylko boso jest naprawdę spory, a że pogoda była nieciekawa i
było mokro, to średnio mi się to uśmiechało. Pewnie jednak ciekawość
wzięłaby górę, gdyby nie kolejny zakaz. Na cały teren kompleksu nie można
wnosić dosłownie niczego z elektroniki, a tym samym robić zdjęć nie
tylko w wewnętrznym sanktuarium, ale i na zewnątrz świątyń. Zdjęcia można robić tylko poza murami samej świątyni.
|
Widok na świątynię i plac dla pielgrzymów z drogi dojazdowej |
|
Jedna z dwóch głównych bram wejściowych |
|
Zewnętrzna część kompleksu |
Ostatecznie szalę co do tego co zrobić przeważyła konieczność ponad
godzinnego oczekiwania na wejście, bo akurat trafiłem na przerwę.
Ponieważ do centrum miasta jedzie się stamtąd około godziny, a robiło
się już dobrze popołudniu, zdecydowałem się wracać i przejść się jeszcze
trochę promenadą nad zatoką Bengalską. Choć właściwie zatoka to mocne
niedopowiedzenie, bo jej powierzchnia, to ponad 2 mln km kwadratowych, czyli 5 razy więcej od Bałtyku. Autobus wysadził mnie przy głównej plaży skąd ruszyłem na spacer do
pierwszego w Azji muzeum łodzi podwodnych. Muzeum stworzono
wykorzystując wycofaną z eksploatacji jedną z pierwszych łodzi
podwodnych marynarki indyjskiej o nazwie "Kursura". To łódź produkcji
radzieckiej, jeden z pierwszych modeli klasy Fokstrot. Okręt jest
naprawdę duży, ma ponad 90 metrów długości i stojąc na nabrzeżu robi
sporo wrażenie pomimo dość mocno zniszczonego kiosku. Swoją drogą, to
widziałem już wcześniej kilka łodzi podwodnych i nigdy nie przestaje
mnie zadziwiać, jak coś co wydaje się tak małe będąc zanurzonym w wodzie
jest duże w rzeczywistości. Gdy okręt jest w wodzie widać na ogół tylko
około 1/10 jego całej sylwetki i dopiero gdy stoi w doku, albo tak jak tutaj na brzegu można ocenić jego wielkość.
|
Stragany na plaży |
|
"Kursura" od rufy |
|
I od dziobu |
Niestety znowu się rozpadało, więc razem z jakąś hinduską wycieczką szybko schroniłem się we wnętrzu
kadłuba. I tu po raz kolejny doszedłem do wniosku, że ja jednak na tych
starszych okrętach podwodnych nie mógłbym służyć. Wtedy naprawdę musieli
robić jakąś selekcję pod względem wzrostu
. Ja chodząc na spokojnie naprawdę mocno musiałem uważać na głowę, żeby w coś nie uderzyć. Niektóre pomieszczenia były tak małe, że miałbym duży problem, żeby się do nich zmieścić, koje tak na oko byłyby dla mnie o 20 cm za krótkie, a w kombinezon nurka wcisnąłbym się jak byłem w podstawówce 😂.
|
Przedział torpedowy |
|
Stanowisko sonaru |
|
Mesa |
|
Korytarz do maszynowni (pani miała ze 150 cm wzrostu 😀) |
|
Strój nurka |
|
Główny silnik |
|
A tu bardziej przyziemne pomieszczenia 😂 |
W środku było ciekawie i sucho, ale na zewnątrz padało coraz mocniej,
więc z dalszego spacerowania były nici. Zrobiłem jeszcze tylko na szybko kilka zdjęć plaży i fal przyboju, który jest w tym miejscu naprawdę mocny.
Potem schroniłem się w
najbliższej restauracji i korzystając z oszczędności biletowych
postanowiłem fundnąć sobie bardziej ekskluzywny obiad
. Kurczak chili nie zawiódł moich oczekiwań, choć nawet dla mnie (a ja lubię ostre) był bardzo mocno "chili"
. Na szczęście deser w postaci sałatki owocowej z lodami wspaniale
złagodził smak. Zrobiło się już jednak zupełnie ciemno i choć deszcz
trochę jeszcze siąpił, to trzeba było wracać. Fajnie jednak po drodze wyglądały
w tej ciemności białe grzywy na grzbietach fal.
Gdy dotarłem niedługo później do hotelu dość szybko poszedłem spać, bo następny dzień też miał być dość intensywny :D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz