Indie, Nepal

piątek, 20 października 2017

Spacer po starym Delhi cz. 1

Choć poprzedniego dnia (a właściwie tego samego, bo była już trzecia rano 😂) położyłem się późno, to podekscytowanie nie daje mi spać zbyt długo. Budzę się już o 8,00. Cały hostel jeszcze śpi, ale to przecież tak naprawdę pierwszy dzień w moich wymarzonych Indiach, więc szkoda mi czasu na tak prozaiczną rzecz jak sen. Zaliczam szybki prysznic i śniadanie wliczone w cenę. Tu taka mała dygresja jeśli ktoś kiedyś zamówi taką opcję w tanim hostelu. Niech od razu zapomni o szwedzkim stole znanym z naszych hoteli :). Tosty z dżemem, jajecznica z dwóch jajek, banan i masala tea (herbata z mlekiem i przyprawami) to wszystko co podają. No ale za 27 zł za dobę (co i tak jest wysoką ceną jak na Indie) nie wypada wybrzydzać, prawda? Wcinam więc to co jest, choć do herbaty podchodzę z pewną nieufnością, bo za mlekiem delikatnie mówiąc nie przepadam. Ale przyprawy robią swoje, jest pyszna 😃. Będę ją pił już do końca wyjazdu. Pakuję mały plecak i ruszam. Plan na dzisiaj, to Czerwony Fort, Jama Masjid (czyli Meczet Piątkowy) i Stare Delhi. Przed wyjściem dopytuję jeszcze obsługę hotelu o parę szczegółów dotyczących drogi, bo do Fortu są niecałe dwa kilometry, więc zamierzam pójść piechotą. Niestety nie działa jeszcze moja indyjska karta, więc jestem zdany na mapkę z przewodnika i własny zmysł orientacji. Ale droga teoretycznie prosta, więc nie pękam i o 9,30 jestem już na ulicy. Jak na Indie pora jest bardzo wczesna, bo ze względu na temperatury panujące w czerwcu życie na ulicach toczy się do późnych godzin nocnych. A potem ludzie odsypiają. Ulice są więc jeszcze dosyć puste 😃.



Budka z sokiem z trzciny cukrowej

Wejście na mały bazarek

Nie na tyle jednak puste, żeby po paru chwilach nie opadło mnie kilku tuk-tuk menów (tak kierowców tuk-tuków nazywają miejscowi). Ja jednak nie zamierzam jechać, więc nie tracę czasu na targowanie się, tylko konsekwentnie odmawiam. Oni jednak łatwo nie dają za wygraną, bo nie mogą uwierzyć, że biały w taki upał będzie tak daleko szedł na piechotę 😃. W końcu muszą jednak uwierzyć, bo choć cena sama już spadła o połowę, to ja idę dalej. Chwilę potem zaczepia mnie jakiś przypadkowy przechodzień, który idzie w tą samą stronę. Pyta skąd jestem, kiedy przyjechałem, dokąd idę, czyli standardowy zestaw pytań, ale gada się miło.

sobota, 14 października 2017

Dehli - pierwszy łyk Indii

Samolot z Dubaju leci dość krótko, bo 3 godziny, ale w Delhi ze względu na różnicę czasu melduję się o 20,20. Lotnisko lepsze niż Okęcie, więc na razie nie jest źle. Ale już przy stanowisku odpraw napotykam pierwsze objawy hinduskiej biurokracji. Żeby urzędnik w ogóle wziął od ciebie paszport trzeba wypełnić karteczkę migracyjną jak kiedyś w ZSRR 😃. Choć samo stanowisko całkiem niezłe.


Radzę sobie jakoś z formalnościami i w końcu słyszę "Welcome in India" 😃. Jeszcze tylko bagaż, ale i ten odbieram bez problemu. Najtrudniejsze za mną, teraz już tylko pozostało dotrzeć do hostelu. Do centrum miasta postanowiłem dojechać metrem, które od kilku lat stanowi zdecydowanie najlepszy (i najtańszy) sposób na pokonanie tej trasy. Docieram do niego bez problemu, wszystko jest naprawdę świetnie oznakowane. Bilet w postaci żetonu kupuję w kasie, ale przy wejściu na peron mała konsternacja. Kontrola bezpieczeństwa prawie taka jak na lotnisku. Jak później się okaże takie kontrole w Indiach są w wielu miejscach, nie tylko w metrze. Przechodzę jednak bez problemu i wsiadam do nowocześniejszego wagonu niż jeżdżą w Warszawie. Zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno wylądowałem w dobrym miejscu. Po około pół godzinie dojeżdżamy jednak do stacji końcowej, która znajduje się tuż obok największego dworca kolejowego Delhi. Wychodzę na zewnątrz i... I wszystkie wątpliwości znikają. To na pewno są Indie, miejsce do którego chciałem trafić.