29.06.2017 - Park Narodowy Chitwan. Coś o czym długo marzyłem i bez wątpienia
jeden z najważniejszych punktów na trasie wyjazdu. Tym bardziej, że na
pewno nie będzie mi dane odwiedzić żadnego parku narodowego w Indiach, gdyż
praktycznie wszystkie są w tym okresie (czyli porze deszczowej) zamknięte dla zwiedzających.
Dzień wcześniej wykupiłem w sumie trzy safari. Spływ canoe rzeką Rapti
(ok. 1,5 h), połączony z trzygodzinnym marszem przez dżunglę (łączona
opcja jest tańsza) zaczynający się o 7,00, a od 16,00 safari na słoniu.
Wszystko jednego dnia, bo trzeba wykupić też bilet do parku, który jest
dosyć drogi (17$), a jest ważny tylko jeden dzień właśnie. I codziennie
trzeba kupować nowy jeśli ktoś chce rozłożyć atrakcje w czasie. Całość
zamyka się wysoką jak na mój budżet kwotą 60$, ale przyszłość pokaże, że
jest to warte każdej złotówki po wielokroć. Umówiłem się na szóstą rano
na śniadanie, a idąc spać miałem nadzieję, że pogoda tym razem nie
pokrzyżuje planów i tak jak sobie wymyśliłem jeszcze w Polsce uda się
jeszcze uciec przed monsunem, co nie do końca wyszło w Pokharze. I może
pomogła tu mantra do boga słońca Suryi w Khadżuraho, bo rano pogoda była
przepiękna, na niebie nie było prawie żadnej chmurki. W hotelu czekają już na mnie moi przewodnicy Maya i Sanir (to wersje
skrócone ich imion, które podają turystom, bo pełne są dla nas nie do
wymówienia
) i ruszamy na miejsce startu. Panorama jaka się rozciąga przed naszymi oczami jest piękna.
|
Rapti River |
Jesteśmy sporo wcześniej, więc Maya
prowadzi mnie trochę w bok, jakieś trzysta metrów, gdzie do East Rapti,
której wody są żółte wpada czarna Small Rapti. Granica między nimi jest bardzo
wyraźna. Ale niespodziewanie , Maya chyba sam jest trochę w szoku, mamy
przed sobą dużo większą atrakcję. Na przeciwnym brzegu, jakieś 50
metrów od nas wyłania się mój pierwszy dziki nosorożec 😀. I dość beztrosko zaczyna się pluskać.
|
Mój pierwszy nosorożec na wolności 😀 |
Maya twierdzi, że mam dużo szczęścia, bo rzadko podchodzą tak blisko
tego miejsca, gdzie dosłownie 300 metrów dalej jeżdżą samochody i
motory. Musi więc być dobrze
. Niedaleko wyłania się też jeden z parkowych słoni niosący sporą ilość
trawy dla kolegów, którzy zostali w zagrodach oglądanych wczoraj. Bez
problemu forsuje rzekę i wyłania się na ścieżce już na naszym brzegu. I wtedy na jednym zdjęciu udaje się uchwycić dwóch największych mieszkańców parku. Jeden co prawda oswojony, ale nic to. Ważny jest dobry początek.
Chciałoby się postać tutaj jeszcze, ale czas ruszać do przystani canoe, skąd mamy ruszyć na safari. Mijamy przy tym wojskowy posterunek przy którym dość niefrasobliwie robię zdjęcie za które dostałem niezły ochrzan od Mai, bo nie wolno tego robić, a żołnierze w najłagodniejszym przypadku każą kasować zdjęcia. Ale na szczęście nikt chyba tego nie zauważył, bo bez problemu poszliśmy dalej.
|
Zdjęcie, które mogło być feralne 😂 |
Przy przystani znajduje się chatka, gdzie inni przewodnicy czekają na swoich turystów. A przy brzegu czekają już dłubanki. I gdy tak się rozglądam rozmawiając jednocześnie z Maya przy przeciwnym brzegu wypatruję krokodyla. Co najlepsze przed moim przewodnikiem, co sprawia mi dużą frajdę, bo nie
łatwo ubiec takich fachowców jak oni. Wydaje mi się, że trochę imponuje
mu też fakt, że znam większość gatunków o których rozmawiamy. Krokodylowi robię oczywiście zdjęcie, ale strasznie żałuję, że nie mam teleobiektywu, bo na tym zdjęciu które byłem w stanie zrobić bardzo trudno go wypatrzeć.
|
Chatka przewodników |
|
Dłubanki już czekają |
|
A tutaj naprawdę jest krokodyl 😀 |
Po kolejnych kilku minutach oczekiwania na skompletowanie składu w końcu pakujemy się z kilkoma innymi turystami na łódkę wykonaną z
jednego pnia drzewa. Jest dosyć wąska, ale siedzi się nisko na twardych
krzesełkach więc jest stabilnie. Jednak i tak wszyscy dostają kamizelki
ratunkowe, sęk w tym, że ja swojej nie mogę zapiąć, a większych nie ma
. W końcu jednak machają na to ręką i płyniemy
. Widzimy następne krokodyle, ale tym razem w wodzie i sporo ptactwa,
ale najbardziej zaskakujące jest to, co wyłania się przed nami za
pierwszym zakrętem. Otóż na horyzoncie piętrzy się przed nami jak na
dłoni cały masyw Annapurny i Dhalaugiri, który choć oddalony w linii
prostej o około 100 km i tak jest imponujący. Wprost, nie mogę w to
uwierzyć, bo w zasadzie pogodziłem się już z tym, że wyjadę z Nepalu nie
zobaczywszy żadnego ośmiotysięcznika
. Wszyscy, nawet nasi przewodnicy łapią za aparaty, bo o tej porze taki widok to rzadkość.
|
Masyw Annapurny i Dhalaugiri |
|
Udało się też uchwycić szczyt Maćchapućchre |
Płyniemy jednak dalej, na brzegu parkowym pojawia się stado jeleni, na
brzegu wioskowym ludzie umacniają brzegi, widać też domki na palach (to uświadamia jak wysoko podchodzi tu woda w czasie monsunowych powodzi).
Jest sporo ptaków, zimorodki, czaple, kormorany, w pewnym momencie mijamy
też miejsce, gdzie stromy piaszczysty brzeg jest gęsto podziurawiony norkami. Ale to nie norki żadnych małych ssaków,
to gniazda zimorodków.
|
Środkiem Rapti z resztą łódkowej ekipy |
|
A to nasz sternik |
|
Umacnianie brzegów |
|
Domy na palach |
W międzyczasie Maya który siedzi przede mną ściąga kamizelkę i podkłada
ją sobie pod siedzenie i pod plecy, czego szczerze mu zazdroszczę. Po
chwili jednak wysadzamy płynących z nami Azjatów, którzy mają wykupioną
jakąś krótszą opcję, a wtedy wśród uśmiechów moich opiekunów ja też mogę
pozbyć się swojej
. Z resztą po co komu kamizelka w dość płytkiej rzece pełnej krokodyli
. Po następnych 30 minutach czas i na nasze lądowanie. I znowu dopisuje
szczęście, bo tuż obok w małej odnodze pluszcze się drugi już tego dnia
nosorożec
. Początkowo z wody wystaje mu tylko głowa, ale gdy już brzegiem podchodzimy bliżej trochę się ożywia 😀. Mnie ciągnie jeszcze bliżej, ale Maya mnie powstrzymuje. Mówi, ze to już może być niebezpieczne.
Po dłuższej chwili ruszamy dalej. Maya pokazuje mi na ziemi trop, ale
zanim zdążył powiedzieć czyj, ja już widzę, że to duży kotek i wyprzedzam
go mówiąc "tiger", czym chyba po raz kolejny plusuję, bo potem jak
znajdujemy jakieś nowe tropy lub ślady pozwala mi najpierw samemu
spróbować zgadnąć czyje
. Jakieś dwieście metrów dalej już na skraju dżungli wspinamy się na
drzewo, gdzie sadowimy się wygodnie podziwiając spore mieszane stado
sambarów i aksisów. Niestety są za daleko, żeby zrobić zdjęcia. Jelenie w
końcu odchodzą, my złazimy i wtedy na drzewie zauważam dziwne ślady,
które mi umknęły wcześniej. Tym razem zgaduję czyje dopiero za drugim
razem. Najpierw pomyślałem o tygrysie, ale to ślady niedźwiedzia wargacza.
|
Tutaj jelenie wychodzą na żer, a tygrysy na polowanie |
|
Ślady pazurów niedźwiedzia wargacza |
Po około pół godzinie zagłębiamy się w dżunglę na początku dość wyraźną ścieżką. Potem się jednak
robi dużo gęściej i okazuje się, że w dżungli żyją też mniejsze
zwierzątka, za to bardzo kolorowe. Takie jak na przykład pająki
Gasteracantha hasselti 😀.
|
Pierwsze kroki w dżungli |
|
Można w niej znaleźć takie kolorowe maleństwa jak Gasteracantha hasselti |
Udaje się też wypatrzyć kilka ptaków, a Maya z Sanirem pokazują mi
sporo leczniczych i jadalnych roślin. Po jakimś czasie wychodzimy na
drogę, która służy strażnikom i żołnierzom patrolującym park oraz turystom, którzy wybierają safari
na jeepach. Ktoś może powie, co to za atrakcja iść drogą przez dżunglę,
ale my przez las idziemy tylko przez chwilę. Bo potem wychodzimy na
drugi charakterystyczny dla parku teren porośnięty trawą słoniową. Ta
kępa przy której mam zdjęcie ma około trzech metrów, ale po drugiej
stronie drogi rosły dwukrotnie wyższe, tyle że oddzielone dość głębokim
rowem, więc nie chciałem się tam pakować
.
|
Maya prowadzi |
|
Przy trawie słoniowej człowiek czuje się mały |
W pełni monsunu natomiast potrafią mieć nawet ponad osiem metrów. Trawa
jest bardzo ostra, więc przemieszczanie się w tym terenie poza tymi
wytyczonymi drogami jest prawie niemożliwe. I tak dochodzimy do
pierwszego postoju na wieży obserwacyjnej, gdzie spotykamy dwie inne
grupy, które poszły wcześniej innymi ścieżkami. Podziwiamy widoki, a także robię sobie zdjęcie z
Sanirem i jego kolegą.
|
Morze trawy słoniowej |
|
Z Sanirem (po prawej), jego kolegą i turystą z innej grupy |
Po odpoczynku ruszamy dalej, tym razem między trawami, ale znacznie
niższymi. Docieramy na brzeg małej rzeczki, a tam w trawach na drugim
brzegu spostrzegamy trzeciego już nosorożca, dodatkowo chwilę wcześniej
śmignęło przed nami stado jeleni. Nosorożec jest jednak za daleko, żeby spróbować robić zdjęcie bez teleobiektywu.
|
Tym razem Sanir na przedzie |
|
Trafiają się też pojedyńcze drzewa |
Tak wędrując docieramy do kolejnej wieży, gdzie tym razem pora na zdjęcie z Mayą.
|
Z Mayą po lewej |
Po kolejnym odpoczynku schodzimy i mamy bliskie spotkanie z parkowym słoniem, znacznie bliższe niż się to wydaje na zdjęciu
. Maya mnie prawie odciągał za koszulkę, żeby zejść mu z drogi.
|
Za chwilę będzie dużo bliżej, ale Maya tak mnie poganiał, że zdjęcia wyszły nieostre |
Słoń jednak poszedł w swoją stronę, a my z powrotem zagłębiliśmy się w
dżunglę. Tam znalazłem szkielet jelenia, którego jak twierdzą przewodnicy
zabił lampart. I tak nie wiadomo kiedy zleciały trzy godziny, a safari
dobiegło końca.
|
Szkielet jelenia zabitego przez lamparta |
Wróciliśmy jeepem do hotelu, gdzie przez 4 godziny wierciłem się niecierpliwie, czekając na wyprawę na słoniu. Na szczęście mogłem sobie wypełnić czas oglądaniem małej dżungli, która rosła w ogrodzie hotelowym. Wtedy jeszcze nie miałem takiego porównania, ale to była zdecydowanie najlepsza miejscówka jaka mi się trafiła w trakcie całego wyjazdu 😀.
|
Hotelowy dżip |
|
I ogród |
|
Drzewo mango |
|
Po prawej główny budynek mieszkalny |
|
Krzew hibiskusa |
|
I kwiat |
|
Wejście do mojego pokoju |
|
I do pokoju obok |
Chyba pierwszy raz w życiu zrobiłem tyle zdjęć w miejscu, gdzie mieszkałem, ale było tam po prostu pięknie. W międzyczasie zjadłem jeszcze w hotelowej altanie pyszny obiadek i cztery godzinki jakoś zleciały. Można było ruszać na kolejne safari. Do punktu startowego jedziemy na motorze. Jesteśmy wcześniej, więc idziemy nad rzekę, gdzie namierzam dwa kolejne krokodyle
. Przyglądam się też chatkom w których są malutkie sklepiko-barki i wieżyczkom służącym do wsiadania. Jest też dość sugestywna w pierwszym zdaniu tablica ostrzegawcza 😂.
|
Sklepiki w których można kupić m.in. banany dla słoni |
|
Wieżyczki do wsiadania |
|
Na słoniu jeździsz na własne ryzyko 😂 |
Same słonie wraz z opiekunami czekają jeszcze trochę dalej w cieniu
drzew. W końcu jednak pierwszy ruszył, był dla mnie i trojga innych turystów, chyba
Chińczyków. Na każdego słonia przypadają cztery osoby. Ja niestety
wsiadałem ostatni, więc siedziałem od ogona. Nie chodzi tu jednak o widoki, bo
mahut zawsze tak ustawia słonia, żeby wszyscy mogli zobaczyć to na co
się trafi, ale o to, że słoń ciągle i to mocno tym ogonem smaga. Oberwanie w nogę, szczególnie ubłoconym jest mało przyjemne. No ale tak wypadło, więc nie było co zrzędzić 😀.
|
Słoń od tyłu 😂 |
Już po paru krokach przekonuję się, że jazda w cztery osoby, gdzie
siedzi się po bokach słonia tak naprawdę, a nie w linii grzbietu jest
średnio wygodna, ponieważ słoniem ze względu na jego specyficzny chód mocno
kołysze. No dobra, źle się wyraziłem. Jest mocno niewygodna, buja też mocno, a jeśli słoniowi coś odbije, to nawet bardzo mocno. Dwie Chinki,
które siedziały z przodu dwa razy naprawdę mocno spanikowały, a i trzeba
było się wtedy mocno trzymać
. Choć safari odbywa się poza parkiem w strefie buforowej, dość szybko
napotykamy zwierzynę. I znów jest to wypatrzony przeze mnie krokodyl
błotny
. Słoń wędruje dalej, a zwierzyny pojawia się coraz więcej, głownie
ogromne stada jeleni, ale też rezusy, pawie i inne mniejsze ptactwo.
|
Jelenie aksis |
|
Samiec aksisa |
|
Wieżyczka strażników parku |
Szybko też zrozumiałem, czemu w niektórych agencjach zalecają
długie spodnie. Słoń często przeciskał się przez niezłą gęstwinę i
gałęzie drzewek które mija mogą nieźle podrapać jeśli ktoś nie zdąży
cofnąć nogi. Po ponad godzinie ścierpło mi już jedno udo, bo choć
siedzenie jest wyściełane, to jednak w jednym miejscu rama mocno mnie
ugniatała. Bolało mnie też ramię, trochę poobijane o górną barierkę. Ale
wtedy napotykalismy coś przy czym zapomniałem o dolegliwościach. Mianowicie
dwa dorosłe nosorożce tuż obok siebie. To rzadkość, bo na ogół to
samotniki.Aparaty oczywiście poszły w ruch, a do tego nasz mahut stojąc na karku słonia porobił nam zdjęcia na których było widać nas i nosorożce 😀.
|
Nosorożce w pełnej krasie |
|
Tutaj mieliśmy do nich może 5 metrów 😀 |
|
I jeszcze portret z nosorożcami |
Niestety czas dobiega końca i ruszamy do punktu zbornego, gdzie z
dżungli wyłaniają się też inne słonie. Gdy już zsiadłem kupuję kiść
bananów i idę się żegnać z moim środkiem transportu i jego opiekunem
.
To jednak nie był koniec atrakcji na dzisiaj. Raj swoim motorem zabrał mnie
na wycieczkę po okolicznych wioskach (z motoru jednak nie było jak robić
zdjęć, więc tylko podziwiałem), a na koniec na kolację w widocznej na
zdjęciu wioskowej knajpce.
Dostaliśmy momo z mięsem bawolim i sekuwę też z
bawołu. Pycha i tanio
. Odwołuję wszystko co napisałem wcześniej o bawolim mięsie
. Jest podobno tylko jeden warunek, aby było ono dobre. Musi długo kruszeć i się marynować. Po kolacji był już tylko powrót do hotelu i spanie, choć z nadmiaru wrażeń ciężko było zmrużyć oko 😂.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz