Indie, Nepal

poniedziałek, 28 maja 2018

Z Tansenu do Pokhary

Kolejnego dnia, aby wyruszyć z Tansenu do Pokhary wstaję bladym świtem, bo jedyny bezpośredni autobus planowo odjeżdża o 6,15. Na szczęście z hotelu na dworzec jest dosłownie kilka kroków, więc nauczony wcześniejszymi doświadczeniami zjawiam się na nim pół godziny wcześniej. A tam praktycznie natychmiast zostaję przechwycony przez "menagera" mojego autobusu. Menago zajmuje się zbieraniem kasy za przejazd, naganianiem klientów, często pół drogi wisząc w otwartych drzwiach i wykrzykując cel podróży i pewnie paroma innymi rzeczami. Tu jednak jesteśmy jeszcze na parkingu, więc w ramach pomocy nad głowami innych kupuje mi bilet w kasie, bo przecież nie mogę stać w kolejce . Bilet jest całkiem ładny, aż się zdziwiłem, jak się jednak później okaże niekoniecznie jest to lepsza forma płatności od wręczenia mu żywej gotówki.

Bilet otrzymany w kasie
 Autobus też już stał i nawet w miarę szybko się zapełnił, więc po krótkim oczekiwaniu ruszyliśmy w drogę. Sam autobus jak na warunki nepalskie nie wyglądał najgorzej, więc miałem nadzieję, że 130 km drogi pokonamy planowo, czyli w 6-7 godzin 😂. A przypominam, że to jedna z głównych dróg w kraju.


Dzisiejszy środek transportu
Droga którą ruszyliśmy tak jak dzień wcześniej składa się głównie z zakrętów, gdzie po jednej stronie jest pionowa ściana, a po drugiej przepaść. Wszędzie ograniczenia do 40, ja mam jednak nieodparte wrażenie, że momentami jedziemy znacznie szybciej, może nawet 80-tką. Nie ma jednak jak tego zweryfikować, bo gdy przyjrzałem się bliżej okazało się, że licznik jako całkowicie zbędne urządzenie nie działa . Do tego kierownica w rękach kierowcy wydaje się żyć własnym życiem, wykonując jakąś niesamowitą liczbę obrotów nawet na krótkich odcinkach prostej i wręcz przeciwnie na najostrzejszych zakrętach nieruchomieje. Nie wiem gdzie tkwi tajemnica, ale ponieważ autobusik trzyma się dzielnie drogi postanawiam nie wnikać zbyt głęboko . Próbuję robić zdjęcia, bo widoki są niesamowite, ale ciężko z tym idzie, bo autobusem trzęsie, przy drodze bujna zieleń co chwilkę te widoki przesłania, więc żeby zrobić jakieś sensowne zdjęcie trzeba wystawić rękę za okno. Niestety wtedy wystawia się też aparat nad często ponad stumetrową przepaść i człowiek się zastanawia, czy to aby najlepszy pomysł 😂. Moi znajomi stracili tak w Pakistanie iPhona, który im do takiej właśnie przepaści spadł. Gdy jednak ogląda się potem zdjęcia, to dochodzi się do wniosku, że warto było zaryzykować.


Droga Tansen - Pokhara
Barierki przy nepalskich drogach, to rzadkość
Widok z drogi
Trzeba było zjechać w dół, aby za chwilę znów się wspinać 😀
W ten sposób po około 1,5 h docieramy do pierwszego postoju w niewielkim miasteczku Galyang Bazar. Postój z teoretycznych 10 minut trochę się wydłuża, ale wszyscy przyjmują to ze stoickim spokojem, bo przecież ktoś musi zjeść, ktoś zrobić zakupy, a kierowca pogadać z kumplem z drugiego autobusu. Ja też specjalnie nie narzekam, bo już po pierwsze przyzwyczaiłem się do tutejszego podejścia do kwestii czasu, a po drugie mogę się spokojnie przyglądać miejscowemu życiu.

Galyang Bazar, drogą ciągnie nieprzerwany sznur pojazdów

Nasz kierowca ze swoim autobusem

W Nepalu zabawa samochodzikami jeszcze nie wyszła z mody

A w sklepach asortyment jest bardzo różnorodny 😀
W końcu jednak menago daje sygnał i ruszamy. Hmm, ruszamy? Jednak nie. Rozrusznik rzęzi, ale za nic nie chce zaskoczyć. Kierowca sprawdza jakieś kabelki i coś jeszcze, a po paru bezowocnych próbach dołącza menago, który zaczyna sprawdzać akumulator (dojście jest w kabinie). Po około pół godzinie część pasażerów zaczyna już wykazywać oznaki zniecierpliwienia, wsiadają, wysiadają, aż w końcu po nieudanej próbie odpalenia przy zjeżdżaniu na luzie z górki na której staliśmy, większość rozpoczyna rozmowę z menago. I tu wyszła wyższość płatności gotówką do ręki nad biletem, bo po prostu odbierają od niego część kasy i idą łapać inny autobus. Mi i chyba czwórce innych osób z biletami menago nie ma czego oddać, bo pieniądze zostały w kasie na dworcu. Więc siedzimy i czekamy, jakoś mnie to nawet nie denerwuje, ot kolejna przygoda na trasie . Ale w międzyczasie walka trwa nadal, otwarta jest już maska, silnik w kabinie (podobnie jak w naszych starych jelczach ogórkach jeśli ktoś pamięta) na wierzchu, a kierowca leży pod autobusem.

Autobus z nogami 😂
A silnik na wierzchu...
Po prawie dwóch godzinach jednak się poddają i wzywają mechanika. "Mechanik" przyjeżdża na motorku, a cały jego sprzęt, to kombinerki i dwa klucze w tylnej kieszeni dżinsów . Bierze się jednak do pracy, ale na oko wygląda to na powtarzanie czynności, które trwały już wcześniej. Cała sytuacja zaczyna mnie coraz bardziej bawić. Więc w międzyczasie robię zdjęcia pięknych orchidei, które rosną sobie dziko przy drodze i ze dwa fajne widoczki doliny, które udaje się uchwycić między domami.

Takie orchidee można w Nepalu napotkać bardzo często
 


Widok na dolinę rzeki
 W końcu majster (czyli po prawie 3,5 godzinach) oznajmia, że już nic więcej naprawić się nie da i odpali, ale na pych. . Pchamy więc, wszyscy którzy są pod ręką, ja również, choć miejscowi wydają się tym faktem mocno zdumieni. Ja jednak już kiedyś pchałem na Krymie sporo większy trolejbus, gdy zerwała się trakcja i to pod górkę, nie mogłem więc przepuścić okazji z autobusem w Nepalu . Po 50-100 metrach okazuje się, że majster miał jednak rację. Sukces, słyszymy upragniony dźwięk silnika. Pakujemy się więc do prawie pustego teraz autobusu, ja korzystając z okazji na siedzenie obok kierowcy, bo koniecznie chcę nakręcić filmik z perspektywy zza przedniej szyby, żeby dokładniej pokazać wam jak wygląda ta główna droga. Tym pchaniem chyba jednak zaplusowałem u kierowcy, bo częstuje mnie betelem, który sam żuje namiętnie i co chwila spluwa nim z dużą celnością przez na wpół uchylone okno. Betel to najpopularniejsza używka w tej części Azji. Nie jest ona w żaden sposób szkodliwa, ma jednak pewien minus. Przy dłuższym używaniu barwi ślinę i zęby na czerwono 😂. Gdy więc grzecznie odmawiam, dostaję paczkę gum do żucia. Kawałek za miasteczkiem zatrzymujemy się przy źródle, żeby się trochę obmyć. Kierowca sugeruje zrobienie zdjęć, bo rzeczywiście widok w tym miejscu jest piękny. Ja jednak zapraszam go do selfi, czym chyba kupuję go już całkowicie.


Tak się wyrabia chody u kierowcy 😂
Napisałem, że kupiłem go całkowicie, bo efekt jest taki, że do końca podróży pilnuje mojego miejsca (normalnie siedzą tam dwie osoby), a ci którzy usiłują się tam wcisnąć na kolejnych postojach są wypraszani na tył autobusu . Kolejne trzy godziny upływają już bez niespodzianek (silnik na postojach pracuje), a adrenalinę podnoszą tylko momenty mijania się z ciężarówką lub drugim busem, gdy jeden z kierowców chce ściąć zakręt, a drugi wręcz przeciwnie pojechać większym łukiem, żeby łatwiej się "złamać". I gdy obaj w ostatniej chwili odbijają unikając nawet obcierki. Chociaż nie zawsze się to do końca udaje, co można poznać po braku lusterka w naszym autobusie. Droga też nie zawsze wygląda jak droga w naszym europejskim pojęciu. Oglądając poniższe zdjęcia łatwiej zrozumieć dlaczego pokonanie w Nepalu stosunkowo niewielkich odległości zajmuje tyle czasu.

Asfalt jeszcze nie wszędzie dotarł

Lusterko też się gdzieś zapodziało 😂

Częściowo usunięte osuwisko
A takie przepaści jak na tym filmiku ma się co chwila przy samej krawędzi drogi.


Natomiast tutaj widać jak bus mija się z osobówką i jak jest wtedy blisko. Gdy mija się autobus z ciężarówką jest o wiele gorzej 😂.


I jeszcze dowód na to, że wyprzedzanie autobusem na tej drodze też jest możliwe 😂.


Docieramy jednak do miejsca, gdzie postój ma być dłuższy, bo związany z napchaniem brzucha. I tu ku mojemu zdziwieniu, pstryk i silnik gaśnie. A ja zaczynam się zastanawiać, czy aby nasz kierowca jednak jest zdrów na umyśle, bo zatrzymał się w miejscu, gdzie ewentualne popchnięcie byłoby prawie niewykonalne. Ale takie wyjazdy uczą akceptacji nieuniknionego, więc i ja idę coś przekąsić. Co ma być, to będzie. Gdy już jednak po jedzeniu wszyscy się zapakowali, autobusik postanowił nie robić dalszych niespodzianek i grzecznie dał się uruchomić. Już bez dalszych przygód po kolejnej 1,5 godzinie docieramy do Pokhary. Gdy wjeżdżamy w dolinę w której leży to drugie co do wielkości miasto Nepalu dość widocznie zmienia się krajobraz. Pojawiają się malownicze, tarasowe pola ryżowe, którego to zboża w kotlinie Pokhary uprawia się naprawdę sporo. Dla kontrastu można się też natknąć na ciekawe przystanki autobusowe 😂.

Pola ryżowe w dolinie Pokhary
Ciekawe, czy ten przystanek jeszcze funkcjonuje 😂
Po minięciu pól w niedługim już czasie docieramy do celu. Pokhara to dość rozległe miasto, a przystanek autobusu jest dość daleko od dzielnicy gdzie mam hotel, dostaję więc od kierowcy ostatnie rady jak tam dojechać, żeby się nie dać naciąć taksiarzom. Reprezentują tu oni ten sam typ, co tuk-tuk mani w Indiach, tzn. wychodzą z założenia, że nieświadomy turysta jest dojną krową. Rady kierowcy jednak się przydają i do dzielnicy gdzie jest hotel docieram sobie miejskim busikiem za parę rupii. Tu pojawiły się jednak małe schody, bo miejscowi z zasady nie używają nazw ulic. Jeden który wydawało się znał drogę zaczął mi tłumaczyć jak mam dojść, ale gdy usłyszałem skręć przy trzecim drzewie uznałem, że nasze angielskie są niekompatybilne i on na pewno powiedział coś innego niż ja zrozumiałem, no bo jak mam skręcić przy drzewie skoro mnóstwo ich tu rośnie 😂. Wstąpiłem więc do knajpki z wifi na lody i poradziłem się googla. Okazało się, że jestem niedaleko, niecały kilometr i muszę skręcić w ulicę zaraz obok. I wtedy też sobie uświadomiłem, że wskazówka z drzewem, to jednak nie była pomyłka, bo faktycznie prawie na środku skrzyżowania rósł ogromny fikus, a dwa takie minąłem już wcześniej . Bez problemu już dotarłem do hotelu, gdzie czekała na mnie niespodzianka. Ponieważ nie zwolniło się łóżko w dormitorium, które zamawiałem na pierwszą noc dostałem pokój deluxe z własną łazienką i tv sat (wieczorem obejrzałem sobie Puchar Konfederacji Niemcy - Kamerun) za tą samą cenę . Skorzystałem z okazji i dokładniej się ogarnąłem, a potem wyruszyłem jeszcze na wieczorny spacer (tutaj dość szybko zapada zmrok). Pokhara, a dzielnica Lakeside gdzie się zatrzymałem w szczególności jest mekką turystów z całego świata, którzy stąd wyruszają na trekkingi w rejonie Annapurny. Życie toczy się więc do późnych godzin nocnych. Zarówno na deptaku wzdłuż jeziora, jak i na głównej ulicy Lake Road. Ja najpierw udałem się na deptak, fajnie podświetlony, sporo spacerujących, sprzedawców różności - nawet świeżych kokosów. Tak, to nie pomyłka, 30 kilometrów od najwyższych szczytów świata rosną palmy kokosowe . No i pełno knajpek, ale atmosfera raczej dość spokojna.

Deptak nad jeziorem Fewa

Stoisko...

...i sprzedawca kokosów

Knajpki przy deptaku
Inaczej jest na Lake Road, gdzie znalazłem się chwilę później. Tutaj tłum przetacza się we wszystkie strony, knajpa na knajpie z głośną muzyką, widziałem nawet ze dwie dyskoteki . Atmosfera rodem raczej z nadmorskich kurortów. Jest wg mnie jedna, dość prozaiczna przyczyna takiego stanu rzeczy. Otóż w Nepalu w odróżnieniu od Indii dosłownie na każdym kroku można kupić alkohol, do wyboru, do koloru. Gdy kupowałem colę na ten spacer, byli wielce zdziwieni, że nie chcę piersiówki. Bo tenże alkohol wieczorem leje się tu dość szerokim strumieniem . Ja jednak trochę już umordowany całym dniem zdecydowałem nie szaleć i grzeczniutko wróciłem do swojego pokoju deluxe na meczyk.

Lake Road

Lake Road

Na Lake Road
Jedna z dyskotek na Lake Road







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz