Indie, Nepal

wtorek, 3 lipca 2018

Patan - trzecie z królewskich miast Nepalu

Ostatniego dnia w Kathmandu zbieram się wcześnie rano, bo o 16,30 mam autobus do Khakarbitty na granicy z Indiami, a chcę jeszcze odwiedzić ostatnie z królewskich miast doliny Kathmandu - Patan. Patan dzisiaj teoretycznie jest ciągle osobnym miastem, ale tak naprawdę, to duża dzielnica większego sąsiada. Tak czy inaczej o 8 rano już siedzę w busiku, bo to jakieś 6 km od mojego hotelu. Jest pochmurno, ale na szczęście nie pada. Po pół godzinie wysiadam niedaleko centrum starego miasta Patanu, czyli, a jakże, placu Durbar. Docieram do niego po krótkim spacerze ulicą, która tak naprawdę jest jak to w Indiach targowiskiem na którym mimo wczesnej pory panuje ożywiony ruch. Plac w porównaniu z tymi z Kathmandu i Barathpuru jest dość niewielki, ale cena 1000 rupii oczywiście obowiązuje. Ponieważ jednak praktycznie cały plac widać z bocznych uliczek odpuszczam płacenie i stwierdzam, że oglądanie z zewnątrz mi wystarczy. Tym bardziej, że i tutaj jest sporo zniszczeń. Zaraz przy ulicy, którą dotarłem na miejsce stoi świątynia Chiasim Devali, a za nią widzę Pałac Królewski, przed którym jest dzwon Taleju. Jest też kolumna królewska. Część elementów jak widać powtarza się na wszystkich placach. Akurat te wymienione zachowały się w naprawdę dobrym stanie. Postanawiam jednak, że zanim spróbuję się im lepiej przyjrzeć obejdę sobie najpierw plac dookoła i zobaczę skąd najlepiej je widać.

Świątynia Chiasim Devali, dzwon Taleju, a w tle Pałac Królewski
 Ruszam więc wąskimi uliczkami starego miasta na obchód. Są urokliwe, ale tak jak w innych miastach Kotliny Kathmandu widać wiele skutków trzęsienia z 2015r.




I gdy tak obchodziłem plac dookoła okazało się, że jedną z uliczek można wślizgnąć się na jego środek. Wszedłem na niego obok świątyni Kriszny, która jako jedyna w dolinie została wybudowana w stylu mogolskim. Ta niestety ucierpiała w kataklizmie i jest przykryta siatką rusztowań. Na szczęście nie została zniszczona doszczętnie i jest duża szansa, że znowu będzie można ją podziwiać w pełnej krasie. Szkoda tylko, że na chwilę obecną do środka mogą wejść tylko hinduiści. Może jednak kiedyś to się zmieni.

Świątynia Kriszny od frontu
I od tyłu
Obok świątyni Kriszny stoi świątynia Wiśwanary. Trochę mniejsza i zbudowana w stylu nepalskim. Niestety z powodu zniszczeń po trzęsieniu również cała w rusztowaniach.

Świątynia Wiśwanary
 Między tymi dwoma świątyniami dochodzę do centrum placu pod sam Pałac Królewski. Jest naprawdę bardzo dobrze zachowany. To zadziwiające jak wybiórczo działają siły natury podczas takiego kataklizmu jaki miał miejsce. Jeden budynek stoi praktycznie nietknięty, a 10 metrów obok inny jest zniszczony doszczętnie. Na szczęście pałac możemy podziwiać nadal. Na wewnętrzne dziedzińce pałacu i do muzeum Patanu prowadzi Złota Brama, ale tam można wejść tylko z biletem, więc trochę z żalem ale odpuszczam. W Nepalu wypadło mi trochę niespodziewanych sporych wydatków i muszę myśleć o budżecie, bo przede mną jeszcze ponad półtora miesiąca podróży.

Panorama Pałacu Królewskiego

I z trochę bliższej odległości

Zdobienia okien

Złota Brama
Naprzeciw Złotej Bramy na kolumnie wznosi się złocony pomnik króla Joganendry osłaniany przez głowę kobry.



 Po obejrzeniu głównej części placu chwilowo go opuszczam tą samą drogą, którą na niego wszedłem i ponownie wąskimi uliczkami starówki wędruję do Złotej Świątyni połączonej z buddyjskim klasztorem, kolejnego z zabytków Patanu. Po drodze mijam kolejną bardzo ładną, małą świątynkę.


 Złota Świątynia i klasztor pochodzą z XII w. i są jednym z najświętszych miejsc nepalskich buddystów. Gdy do niej po kilku minutach docieram (jest dość blisko od placu) dla odmiany miło się dziwię. Tutaj dla odmiany cena 50 rupii jest bardzo przystępna. Ciężko doprawdy zrozumieć skąd się biorą te dysproporcje w cenach biletów wstępu. Z wejściem muszę jednak chwilę zaczekać, bowiem z bramy akurat wychodzi jakiś mały berbeć w kapłańskiej szacie, ku mojemu zdziwieniu w asyście dwóch ochroniarzy, którzy proszą o usunięcie się z drogi. Nie rozgryzłem tego do końca, ale mały jest chyba traktowany jako jakieś wcielenie Buddy. Gdy ta mała procesja mnie minęła mogę już wejść do środka. Złota Świątynia faktycznie jest złota. Składa się z dwóch pagód, głównej i drugiej mniejszej, która stoi na dziedzińcu. Obie pięknie lśnią blaskiem złota, srebra, mosiądzu i miedzi, których użyto do pokrycia ich zdobień. A tych w postaci rzeźb, płaskorzeźb, młynków modlitewnych, dzwonków i sam nie wiem czego jeszcze jest po prostu bez liku. Zaglądam również do klasztoru, bo do głównej sali gdzie mnisi i pielgrzymi medytują, modlą się, albo po prostu odpoczywają może wejść każdy.

Brama do Złotej Świątyni

I jej zdobienia

Główna pagoda

I mniejsza










Główna sala klasztorna
 Gdy już się napatrzyłem na wszystkie złocenia ruszyłem dalej, aby zobaczyć ostatnią z trzech pięciokondygnacyjnych pagód w Nepalu, świątynię Kumbeśwar. Gdy do niej docieram okazuje się niestety, że również ona ucierpiała podczas trzęsienia i ginie w gąszczu rusztowań. Nie można również wejść do środka, bo wstęp jest możliwy tylko dla hinduistów. Dodatkowo jest tak usytuowana, że przy jej wysokości ciężko zrobić zdjęcie bez szerokokątnego obiektywu, a ja takiego niestety nie mam. Po odrobinie gimnastyki jednak się udało 😀.

Świątynia Kumbeśwar
Po obejrzeniu świątyni zacząłem powoli wracać w kierunku placu, ale jako że nie zdążyłem wcześniej zjeść śniadania zrobiłem się trochę głodny i stwierdziłem, że trzeba coś przekąsić. Wstąpiłem wiec do pierwszego miejsca na jakie trafiłem, ale, hmm, nie wiem jak określić ten niby lokal 😂. Sami zdecydujcie. Ale samosy mają pyszne. I towarzystwo też było miłe.



Do placu docieram od drugiej strony, gdzie wznosi się duża i jako jedna z nielicznych nieuszkodzona świątynia Bhimsen Mandir. Trafiam też tam na mały bazarek ze starociami, gdzie po owocnych targach kupuję pierwszą na wyjeździe pamiątkę. Zrobioną z kości jaka figurkę Buddy.

Świątynia Bhimsen Mandir
U tej pani w zielonym stroju robiłem zakupy
Z tego miejsca trochę dookoła podążam do znajdującej się już poza placem słynnej w Nepalu świątyni Tysiąca Buddów. Po drodze zaglądam w kilka zaułków, które mnie zaciekawiły i prawie zawszę coś fajnego znajduję. Czasami pomnik Buddy, czasami ołtarzyk, czasami jakąś małą kapliczkę, albo ciekawy dom.

Czarny Budda

I złoty

Nie mogło zabraknąć ołtarzyka

A tutaj kapliczki

Podobnie jak tutaj

Chciałoby się mieszkać w takim domu
W końcu docieram jednak do mojego celu. Świątynia choć buddyjska jest zbudowana w hinduskim stylu i pochodzi z XVI w. Mimo tego, że jest dość spora, to jest ukryta w naprawdę ciasnym podwórku i miałem trochę problemów, żeby ją znaleźć. Jej nazwa wzięła się stąd, że jej ściany są całe pokryte figurkami Buddy. Niestety też jest w remoncie, więc nie można się zbyt dokładnie przyjrzeć rzeźbieniom. Gdy jednak wcisnąłem głowę między rusztowania coś niecoś udało się podejrzeć. Rusztowania to oczywiście też skutek trzęsienia. Bardzo zazdroszczę tym, którzy tam dotarli przed nim i mogli podziwiać te wspaniałości w pełnej krasie.

Świątynia Tysiąca Buddów

Mniejsza kapliczka

I jej zdobienia

Główny ołtarz
Niedaleko od Świątyni Tysiąca Buddów trafiam do jeszcze jednej o której przyznam wcześniej w ogóle nie słyszałem. Nie było jej w żadnym przewodniku, który znalazłem, a wg mnie absolutnie warto tam zajrzeć. To świątynia Rudravarna Mahavihar. Bogactwo rzeźb i zdobień jakie znajdziemy na jej dziedzińcu podobnie jak w Złotej Świątyni przyprawia o zawrót głowy. Mimo tego, że te nie są złote 😀.

Brama do świątyni Rudravarna Mahavihar

Rudravarna Mahavihar
Przed głównym ołtarzem


Główny ołtarz
I na tej wizycie zakończyłem moją przygodę z Patanem. Wracam na Thamel, gdzie robię jeszcze małe zakupy, zabieram z hotelu bagaż i ruszam na dworzec. Czeka mnie bowiem 16-sto godzinna jazda do granicy z Indiami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz