Indie, Nepal

poniedziałek, 23 lipca 2018

Hajdarabad - w stolicy Telangany

Do Hajdarabadu, stolicy stanu Telangana docieram pociągiem z Visakhapatnam około 9,00 rano. Ponieważ do hotelu mam kilka kilometrów po krótkich negocjacjach znajduję tuk-tuka, którego kierowca zgadza się mnie zawieźć za rozsądną cenę. Na ulicach nie ma o dziwo zbyt wielkiego ruchu i jedziemy gładko, na dość długim odcinku wzdłuż brzegu sporego sztucznego jeziora Husajn Sagar, zbudowanego przez władców z dynastii Qutub Szachów w XVI w.

Jezioro Husajn Sagar
Niedługo potem wysiadam teoretycznie chwilę wcześniej, bo się okazuje, że ulica przy której jest hotel jest zmiennokierunkowa i akurat w tych godzinach musielibyśmy jechać pod prąd, albo zrobić spory objazd. Ta zmiennokierunkowość ulic to dość częste rozwiązanie w Indiach i naprawdę nieźle się sprawdza. Teraz jednak miałem dzięki niemu kawałek do przejścia. Niestety gdy po paru minutach wg mapy docieram na miejsce nijak nie mogę namierzyć hotelu, a już tym bardziej wejścia. Chodzę tak kilka minut, 100 metrów w jedną, 100 metrów w drugą, ale hotelu jak nie było tak nie ma. zaczęły mnie już ogarniać czarne myśli, bo jeszcze miałem świeżo w pamięci historię z Bhubaneśwaru. Gdy jednak zapytałem jednego ze sprzedawców w sklepiku w dość długim białym budynku wzdłuż którego przeszedłem już kilka razy, to ten z pewnym zdziwieniem oznajmił, ze to tutaj. Po czym pokazał mi balkon na pierwszym piętrze, gdzie rzeczywiście dopiero wtedy zauważyłem drzwi z nazwą Deccan Comforts 😂. Okazało się, że trzeba tam wejść przez niepozorną klatkę schodową, która już jednak nijak oznaczona nie była. Nie ukrywam, że przyjąłem to ze sporą ulgą, bo już się bałem, że znowu stracę pół dnia na szukaniu innego lokum.
Obsługa tradycyjnie super miła i pomocna szybko pokazała mi moje miejsce. I gdy już szybko się rozpakowałem i miałem ruszyć w miasto znów dała znać o sobie pora deszczowa. Lunęło dosyć mocno. Na tyle, że musiałem zafundować sobie przymusowy odpoczynek. Miałem jednak nadzieję, że w końcu się przejaśni i nie stracę całego dnia. Moje prośby zostały wysłuchane po kilku godzinach koło 14,00 wyjrzało w końcu słońce. Można było wychynąć na małe zapoznanie z miastem. Ponieważ jednak jak już kilka razy wspominałem w Indiach zmrok zapada dosyć szybko postanowiłem się skupić na najbliższych okolicach hotelu. W miarę blisko miałem do dwóch atrakcji , świątyni Birla Mandir i Parku Lumbini. Ponieważ świątynia jest umiejscowiona, jakżeby inaczej, na szczycie wzgórza zdecydowałem, że wspinaczkę odbębnię najpierw, a potem będę się relaksował w parku . Wspinaczka była dosyć stroma, ale na szczęście w miarę krótka i po kilkunastu minutach dotarłem na szczyt. Świątynia Birla Mandir, a właściwie Venkateshwara Mandir (bo Mandir to nazwisko fundatora) nie jest tak naprawdę zabytkiem, bo powstała dopiero w 1976 roku. Zbudowano ją na szczycie wzgórza Kalabahad, które wznosi się nad brzegiem jeziora Husajn Nagar wzdłuż którego jechałem rano. Samo jezioro też jest sporą ciekawostką, bo jak wspomniałem wyżej zostało ono zbudowane przez ludzi. To nie pierwszy taki zbiornik z którym się spotkałem i nieodmiennie zastanawia mnie jak je tworzono, bo nawet obecnie nie jest to łatwe. W każdym razie widok na jezioro z góry jest bardzo ładny. Podobnie jak świątynia, zbudowana z olśniewająco białego marmuru, który sprowadzono aż z Radżastanu. Tego samego użyto przed wiekami do budowy Taj Mahal. W słońcu odblask idący od murów, tarasów itd. jest naprawdę bardzo mocny, ciężko utrzymać wzrok w jednym miejscu. Daje to trochę wyobrażenia o tym jak kiedyś musiał lśnić Taj Mahal, który jest przecież wielokrotnie większy. Na zdjęciach widać niestety tylko niewielkie fragmenty budowli z zewnątrz, bo do środka nie wolno wnosić absolutnie żadnej elektroniki, a tym samym robić zdjęć. Kontrola tego, czy nikt nie usiłuje czegoś przemycić jest naprawdę drobiazgowa, podobna do tej na lotnisku. Dwie bramki z wykrywaczami medalu, dodatkowe sprawdzenie czujnikiem, przejrzenie plecaka itd. Ale będąc w Indiach trzeba się do tego przyzwyczaić, bo takie kontrole są w wielu miejscach.

Birla Mandir (pod daszkiem punkt kontrolny)


Posąg Śiwy przed świątynią
Po obejrzeniu Birla Mandir schodzenie w dół w kierunku parku było już całkiem przyjemne . Sam park nie jest bardzo duży (dużo większy i darmowy jest po drugiej stronie ulicy), ale ma coś, czego nie mają inne. Dostęp do jeziora i infrastrukturę do zabaw dla dzieci i dorosłych, którą ja uważam za raczej tandetną, ale wiele osób takie rozrywki bawią. To dlatego tutaj właśnie ustawiają się spore tłumy po bilety. Z infrastruktury skorzystałem jednak w pewnym stopniu i ja wcinając w parku pyszne owocowe lody. Oczywiście po raz kolejny nie posłuchałem się przewodników z których wszystkie niezależnie od formy wydania stanowczo przed tym ostrzegają 😂.

Wejście do parku
Jedna z fontann

Główną przyczyną jednak dla której oprócz miejscowych ciągną też turyści jest znajdująca się w nim  przystań i rejsy po jeziorze. Od długich dwugodzinnych wokół całego zbiornika, przez szaleństwa na szybkich motorówkach do najbardziej popularnych wahadłowych na niewielką wyspę niedaleko od brzegu z ogromną statuą Buddy. To największy wykuty z granitu wolnostojący posąg Buddy na świecie. Ma imponujące 18 metrów wysokości i waży 350 ton. Na swoim miejscu ustawiono go w 1992 roku. Ja więc podobnie jak kilkanaście innych osób, szybciutko po wchłonięciu lodów kupiłem bilet na prom i ustawiłem się w kolejce na nabrzeżu. Promy pływają wahadłowo, więc nie musiałem długo czekać i już po paru minutach płynąłem na wysepkę. Posąg już z daleka wydaje się duży, ale im bliżej podpływaliśmy tym bardzie trzeba było zadzierać głowę. Prom opływa wysepkę dookoła, aby można było obejrzeć statuę ze wszystkich stron. A gdy już po chwili przybiliśmy i wysiadłem na wysepce musiałem zadrzeć ją jeszcze bardziej 😂. Na wysepce kręci się sporo ludzi, ale spokojnie można znaleźć sobie miejsce, żeby usiąść i w spokoju kontemplować widok.

Prom na wyspę
Trochę wysoko to koło sterowe 😂
Zbliżamy się
 



Chciałem zostać na wysepce aż do ostatniego promu, bo statua niesamowicie wygląda wieczorem podświetlona reflektorami, ale niestety po około pół godzinie musiałem zweryfikować plany. Bardzo szybko nadciągnęły monsunowe chmury, które spowodowały, że zmrok zapadł dużo wcześniej.


Musiałem się więc szybko zwijać i dobrze zrobiłem, bo ledwo dotarłem do hotelu rozpętała się burza. Hajdarabad okazał się chyba najbardziej deszczowym miastem ze wszystkich które odwiedziłem i niestety przez te dwa dni, gdy wieczorem w nim byłem lało tak, że nie można się było ruszyć z pokoju. Mogłem się jednak dzięki temu porządnie wyspać i wstać z samego rana, żeby ruszyć na dalsze zwiedzanie 😀.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz