Indie, Nepal

wtorek, 1 maja 2018

Lakhnau - niedoceniana stolica Uttar Pradeś

Wyjeżdżając z Orchy do Jhansi miałem dość ambitny plan. Mianowicie chciałem pojechać nocnym pociągiem z Jhansi do Lakhnau, stolicy stanu Uttar Pradeś. Tam miałem poświęcić cały dzień na zwiedzanie, a następnie wsiąść w nocny pociąg do Varanasi i pokonać kolejne kilkaset kilometrów. W teorii przedstawiało się to nawet nieźle, ale wszystko skomplikowało się na stacji w Jhansi. Z Orchy wyjechałem bowiem około godziny 17, w Jhansi byłem po godzinie, a pociąg planowo miał odjechać o 23,20. Miałem więc przed sobą 5 godzin czekania. Myślałem, że nie będzie z tym problemu, bo na ogół okolice dworców w Indiach, to spore targowiska, gdzie bez problemu można coś zjeść, odpocząć można całkiem wygodnie w poczekalni dla wyższych klas pociągu (teoretycznie trzeba mieć bilet, ale jak jesteś biały, to prawie na pewno nikt cię o to nie zapyta 😀) itd. Niestety Jhansi, które jest jednym z większych węzłów kolejowych północnych Indii okazało się pod tym względem mocno nieprzyjazne. W pobliżu dworca nie ma żadnych straganów z jedzeniem, owocami, żadnych knajpek, dosłownie nic. Jak na Indie rzecz zupełnie niewiarygodna. Jedyną alternatywą pozostawał dworcowy bar do którego nie miałem za grosz zaufania, bo przez godzinę, którą tam spędziłem pijąc herbatę nie widziałem, żeby cokolwiek było robione na bieżąco. Gdy po trzech godzinach wróciłem na następną nadal wszystko wyglądało identycznie, tzn. tak jak leżało na tacach na ladzie wcześniej, tak leżało nadal. Stwierdziłem więc, że w takim razie trudno, jakoś do tego Lakhnau wytrzymam. Ale potem nastąpiła kolejna komplikacja. Okazało się, że pociąg jest opóźniony o dwie godziny i zamiast iść w nim spać, muszę siedzieć na dworcu i pilnować, żeby go nie przegapić. No i głupi zaryzykowałem. Lepiej jednak było głodować. Thali z zimnym ryżem, niedogotowanym dahlem i czymś tam jeszcze kosztowało mnie bardzo drogo. Drugi raz w życiu tak się zatrułem. Pierwszy był bardzo dawno temu w Bieszczadach po zjedzeniu, pamiętam jak dziś, niedogotowanego kremu z borowików w proszku (skończyła się benzyna do kochera, a byliśmy w podobnej desperacji). Efektów można się domyśleć. Połowa z nocy w pociągu nieprzespana, przy czym dość dogłębnie zapoznałem się ze stanem toalet w indyjskim pociągu. O dziwo jak na tamtejsze standardy nie było najgorzej, ale mi już było absolutnie wszystko jedno. Skończyło się więc tak, że o 8,30 rano w Lakhnau wysiadłem umęczony i niewyspany. Jednak wydawało się, że sytuacja żołądkowa została opanowana i wyruszyłem na miasto zwiedzać, bo pociąg do Varanasi miałem dopiero 21,50. Tradycyjnie ruszyłem piechotą, ale byłem mocno osłabiony po nocy, więc w końcu wziąłem tuk-tuka, bo mój cel jak się okazało leżał dalej niż wynikałoby z mapki w przewodniku. W ten sposób bez większych problemów dotarłem do olbrzymiej Rumi Darwaza, a potem do Wielkiej Imambary (Bara Imambara). Obie budowle są imponujące. Rumi Darwaza, to olbrzymia brama zbudowana na wzór bramy Sublime Porte w Stambule. Można się wspiąć na jej szczyt, co jednak z pewnego względu o którym zaraz wspomnę nie było mi dane.


Rumi Darwaza z przodu...

Z tyłu...

I z bliska...
Bara Imambara, to przepiękna budowla, która jest grobowcem Asaf-ud-daula, szyickiego świętego, a jednocześnie czwartego nawaba Lakhnau. Jej budowa rozpoczęła się w 1784 r. w czasie klęski głodu, a zarządził ją ówczesny nawab Lakhnau, aby uzasadnić przed cesarzem rozdawanie ludziom żywności. Wielka Imambara, to tak naprawdę nie pojedyńczy budynek, ale cały kompleks na który składają się dwa piękne dziedzińce, przedzielone wewnętrzną bramą, meczet, właściwy budynek grobowca o bardzo ciekawej konstrukcji z częścią zwaną labiryntem i baoli, duża schodkowa studnia.
Niestety bilet jest drogi (500 rupii) i choć uprawnia też do wstępu do czterech innych zabytków (między innymi na szczyt Rumi Darwaza), to jakoś nie do końca byłem przekonany do jego kupna. I gdy tak stałem i medytowałem co robić, zagadali mnie sympatyczni ochroniarze. Po krótkiej rozmowie i wymianie uprzejmości zgodzili się wpuścić mnie na główny dziedziniec i do głównego holu bez biletu, tylko za cenę wpisania się do księgi pamiątkowej 😀. Oczywiście skorzystałem, odkładając decyzję, czy wchodzić do części płatnej, czy nie. Najpierw trafiłem więc na pierwszy dziedziniec, za którym wznosi się piękna, biała, wewnętrzna brama.


Pierwszy dziedziniec i wewnętrzna brama
Pod jej łukami przeszedłem na drugą stronę, gdzie równie pięknie prezentuje się również dziedziniec numer dwa. Może nawet ładniej 😀.


Drugi dziedziniec
Po jego prawej stronie (a z perspektywy zdjęcia po lewej) wznosi się duży, bardzo ładny meczet Asaf-ud-Daula, niestety wejść do niego mogą tylko muzułmanie.


Meczet Asaf-ud-Daula
Po przeciwnej stronie dziedzińca jest wejście do baoli, ale tylko z biletem, którego ja nie miałem.


Wejście do baoli
Na szczycie dziedzińca wznosi się natomiast główny budynek Bary Imambary.


Bara Imambara
Centralny hol jest ogromny, otoczony przez kilka innych pomieszczeń o sklepieniach o róznej wysokości. Przez to właśnie sieć korytarzy, która się nad nimi znajduje i prowadzi na balkony i dach Imambary jest nazywana Labiryntem. W samym centrum głównego holu znajduje się grobowiec Asaf-ud-daula.


Grobowiec Asaf-ud-daula
Spodobało mi się to wszystko i gdy już byłem prawie zdecydowany na bilet, żeby zobaczyć najsłynniejszą część budowli, czyli Labirynt, a później także Małą Imambarę i Wieżę Zegarową oraz wspiąć się na szczyt Rumi Darwaza kłopoty żołądkowe niespodziewanie powróciły. Musiałem odpuścić dalsze zwiedzanie. Czego strasznie żałowałem również wizytę w Rezydencji, miejscu gdzie rozegrały się krwawe walki w czasie pierwszej wojny o niepodległość Indii w 1857 r. 😔. Jedynym wyjściem był powrót na dworzec. Złapałem więc pierwszego lepszego tuk-tuka już nawet niespecjalnie zwracając uwagę na cenę i ruszyłem w jego kierunku, co chwila poganiając ryksiarza. Teraz jak to piszę, to się już śmieję, ale wtedy doprawdy do śmiechu mi nie było. Na dworcu oczywiście w pierwszej kolejności zapoznałem się z toaletą, co jednak nie przyniosło wielkiej poprawy. Miałem nadzieję na wynajęcie łóżka w dworcowym dormitorium, bo tylko pozycja leżąca przynosiła ulgę. Nie było jednak miejsc i łóżka niestety nie dostałem, więc jedynym wyjściem pozostała podłoga w poczekalni wyższych klas. Przespałem na niej cztery godziny z plecakiem pod głową, mając nadzieję, że będę na tyle przytomny, żeby poczuć, gdyby ktoś chciał mi go buchnąć. W ciągu tych czterech godzin jeszcze ze trzy razy zaliczyłem wizytę wiecie gdzie, ale generalnie poczułem się dużo lepiej. Co więcej Hindusi, którzy czekali wspólnie ze mną w poczekalni zorientowali się co się dzieje i wypytali mnie dokładnie gdzie jadę, którym pociągiem i o której godzinie, po czym powiedzieli, żebym się nie martwił i jeszcze się przespał, a oni wszystkiego będą pilnować i mnie obudzą wcześniej. Byłem tak wymęczony, że jakoś bardzo szybko im uwierzyłem i poszedłem spać dalej (na wszelki wypadek nastawiając jednak budzik 😀). Następne dwie godziny przespałem już bez żadnych sensacji, a moi nowi towarzysze z poczekalni dotrzymali słowa budząc mnie pół godziny przed przyjazdem pociągu. Szczerze mówiąc w Polsce bym chyba czegoś takiego nie zaryzykował, ale tam jeszcze wielokrotnie zetknąłem się z podobnie bezinteresowną życzliwością. Pociąg był spóźniony tylko o 20 minut (u celu o godzinę), więc jak na Indie całkiem nieźle. Praktycznie od razu gdy tylko wsiadłem rozciągnąłem się na swojej kuszetce i przespałem kolejne 7 godzin 😀. W Varanasi wysiadłem już w dużo lepszym nastroju, bo dzięki tej dużej porcji snu zatrucie praktycznie minęło. Nadal jednak byłem mocno umęczony. Po namyśle postanowiłem więc przeznaczyć dzisiejszy dzień na regenerację, bo ostatnie 10 dni było mocno intensywne, a przejścia ostatniej doby też jeszcze pozostawiły ślad. Skoczyłem tylko na obiad i oddałem ciuchy do pralni. A właściwie do laundry-mena, bo pralnia właśnie w jego postaci mieściła się na rogu ulicy. Jak popatrzyłem na ich pracę (jego i żony), to nawet się nie targowałem, choć na pewno przepłaciłem . Reszta dnia upłynęła na uzupełnianiu zapisków i wpisów na FB, co czyniłem wylegując się na super wygodnym materacu i poduszkach w pokoju wspólnym mojego hostelu .




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz