Indie, Nepal

środa, 2 maja 2018

Varanasi - "rejs" po Gangesie

Dzień wcześniej nie dałem rady, więc dzisiaj nie było już odwrotu. Ponieważ widziałem wcześniej kilka zdjęć, wiedziałem, że i ja muszę zobaczyć wschód słońca nad Gangesem. Więc początek dnia ciężki, bo pobudka o piątej rano. Gdyby słońce chciało współpracować i później wschodzić, to byłoby cudownie. No ale na to niestety nie mogłem liczyć 😂. Gdy jednak wyjrzałem za okno mój entuzjazm trochę opadł. Widok bowiem nie zachęcał, wydawało się pochmurno, ale mimo wszystko poczłapałem. I dobrze zrobiłem, bo gdy po kilku minutach dotarłem nad rzekę, to najpierw mnie zatkało, potem natychmiast do końca przetrzeźwiałem (ze snu oczywiście), a potem zatkało mnie jeszcze raz . Widok był cudowny. Ludzie kąpiący się w rzece, łodzie, wioślarze przygotowujący się do wypłynięcia na tle niesamowitych barw słońca wynurzającego się zza przeciwległego brzegu były więcej niż warte tak wczesnego wstania.

Pielgrzymi kąpiący się o wschodzie słońca
Łodzie przy brzegu
Wioślarz szykujący się do wypłynięcia

Ale jak wszyscy twierdzą wschód trzeba podziwiać z rzeki, więc ruszyłem na poszukiwania łódki. Nie musiałem z resztą nawet za bardzo się starać, bo wioślarze szybko sami mnie znaleźli. Ja jednak chciałem popłynąć z mojego ghatu Assi, aż do ghatu Scindia (to jeden za Manikarniką, ten z przechyloną świątynią). Gdy zapytałem o ceny, to pojawiły się jakieś kompletnie zaporowe jak na Indie. To co prawda około godziny wiosłowania z prądem, ale z powrotem większość korzysta z holu kolegów po fachu posiadających łodzie z motorkiem.
Dlatego 1000 rupii wydało mi się grubą przesadą i po prostu sobie poszedłem. Co innego gdybym był z jakąś grupą, ale ja byłem sam. To jeden z nielicznych ujemnych aspektów jeżdżenia w pojedynkę. Stwierdziłem, że podejdę bliżej Manikarniki i po prostu popłynę sobie na krótszym odcinku. Jednak już po około stu metrach w miejscu gdzie już nie było turystów zaczepił mnie kolejny wioślarz. 600 rupii do mojego celu i z powrotem brzmiało już znacznie rozsądniej. Ja jednak chciałem tylko w jedną stronę, więc stanęło na 500-set (około 30 zł). I to uważam za uczciwą cenę jako że sam miałem okazję wiosłować po rzece i wiem jaki to wysiłek. Na szczęście dla miejscowych wioślarzy Ganges przy tak niskim stanie wody ma wyjątkowo powolny nurt. Wszystko się jednak zmienia w porze deszczowej, gdy rzeka zalewa ghaty po czubki schodów, a w najszerszym miejscu w Varanasi rozlewa się na prawie dwa kilometry. No ale to najwcześniej za miesiąc. Więc zapakowaliśmy się do łódki, mój wioślarz niespiesznie wiosłował, a ja podziwiałem.

Wypływamy 😀
 Prawie od razu po wypłynięciu mijamy jednego z pielgrzymów, który wypuścił siś dalej niż inni i pływając serdecznie nas pozdrawiał, w oddali widać łódkę rybaków, a po kolejnej chwili mijamy kolejną z której dwóch chłopców zarzucało sieci.





Co dziwne o ile na samej rzece patrząc w stronę wschodu panował jeszcze półmrok, to budynki przy ghatach położone trochę wyżej były już jasno oświetlone. Aż ciężko uwierzyć, że ich zdjęcia były robione praktycznie o tej samej porze. Ghaty z wody robią zupełnie inne i przynajmniej na mnie większe wrażenie niż z brzegu. Mijaliśmy je w tej samej kolejności co wczoraj, więc niektóre zdjęcia mogą być trochę podobne, ale wg mnie warto je jednak zobaczyć z tej właśnie perspektywy. Na większości mimo wczesnej pory trwało już całkiem ożywione życie. No i przez chwilę postanowiłem się zamienić z moim wioślarzem, żeby mu trochę zrekompensować niższą stawkę 😀.



Zamiana wioślarzy 😀
Chet Singh Ghat

Panchkot Ghat
Rana Mahal Ghat

Dashashwamedh Ghat
Dashashwamedh Ghat
Man Madir Ghat
Manikarnika Ghat
Scindia Ghat i świątynia Ratneshwar Mandev
Zgodnie z umową mój wioślarz wysadził mnie przy Scindia Ghat skąd labiryntem uliczek starego miasta ruszyłem na poszukiwania najsłynniejszej świątyni Varanasi i całych Indii, Wiśwanatha Temple, zwanej też Złotą Świątynią. Chociaż jest dość spora, to niełatwo ją znaleźć ponieważ ze wszystkich stron jest bardzo ściśle otoczona domami, a obecnie jeszcze murem z zasiekami, tak że z zewnątrz praktycznie w ogóle jej nie widać. Wejście jakoś jednak znalazłem, okazało się jednak, że pomimo bardzo wczesnej pory do wejścia kłębi się już spory tłum. Do tego ani w świątyni, ani nawet w pobliżu wejścia nie można robić absolutnie żadnych zdjęć, czego pilnują liczne oddziały wojska... Po rozważeniu za i przeciw,zrezygnowałem więc z wchodzenia. Podobno jej słynne złote dachy można zobaczyć z dachów okolicznych domów, ale mi się nie udało znaleźć takiego gdzie mógłbym wejść. Postanowiłem, że przejdę się na dworzec autobusowy, w celu zakupu biletu na jutrzejszy autobus do Nepalu.W tym celu na chwilę tym samym labiryntem uliczek wróciłem jeszcze na chwilę na ghaty, bo tak mi było najłatwiej znaleźć drogę do głównej ulicy, którą mógłbym tam dotrzeć. No i dzięki temu mogłem się przyjrzeć jeszcze kilku obrazkom z życia jakie się na nich toczy. Takim jak donowie zdążający do pracy na ghacie Manikarnika...


Sadhu czytający na ghatach jedną ze świętych ksiąg...


Czy też jedyną w Varanasi świątynię nepalską. Wchodzi się do niej z ghatów przez dość nisko sklepioną furtę. Niestety wychodząc zapomniałem, że jest niska... Dosyć mocno się walnąłem o kamienne nadproże. Na szczęście skończyło się na guzie .

Świątynia nepalska
Dalej już zafundowałem sobie 6-cio kilometrowy spacer jedną z głównych ulic miasta, choć trzeba pamiętać, że wg naszych standardów to lepiej wyglądają boczne uliczki na osiedlach :-) . Mogłem się na niej znów przyjrzeć codziennemu życiu, wpadło mi również w oko kilka ciekawych budynków.

Jedna z kilkuset świątynek w Varanasi

Chaitganj Road





Okolice dworca

Na dworcu jednak zonk, bo biletów na jutro kupić się nie dało. Więc został mi kolejny spacer powrotny do hotelu. No ale przynajmniej dowiedziałem się dokładnie gdzie jest dworzec . Bilet zaś ostatecznie kupiłem przez internet dzięki uprzejmości gospodarza mojego hostelu, który zgodził się zapłacić swoją indyjską kartą (polska nie przechodziła). Co prawda kosztowało to 100 rupii drożej, ale przynajmniej miałem pewność, że go mam. I tak kolejny dość wyczerpujący dzień dobiegł końca.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz