Indie, Nepal

niedziela, 23 czerwca 2019

Alleppey - w krainie backwaters

Do Alleppey w Kerali przyjechałem, żeby zobaczyć słynne backwaters. To sieć kanałów, lagun, jezior i rzek ciągnąca się na długim odcinku Wybrzeża Malabarskiego i sięgająca dość głęboko w głąb lądu. Sieć jest tak gęsta, że prawie wcale nie ma tu dróg, a cała komunikacja, czy to ludzka, czy to towarowa odbywa się za pomocą promów i łodzi .



To zupełnie inne miejsce niż większość Indii. Ciche, spokojne, pozbawione wszechobecnego w miastach tłumu, gwaru, jazgotu ruchu ulicznego, tuk-tuków i czego tam jeszcze nie można spotkać na ulicach.
Żeby je zwiedzić, dzień wcześniej wykupiłem rejs. Ponieważ mam tylko jeden dzień wybrałem opcję małej wiosłowej łódki, dzięki której można się wcisnąć poza główne szlaki i zobaczyć keralskie wioski od środka. Ale możliwości w tym zakresie jest bez liku. Poprzez większe łodzie motorowe, aż do łodzi mieszkalnych z których niektóre, to prawdziwe małe hotele. Taką łodzią można sobie popłynąć w na przykład tygodniowy rejs wzdłuż wybrzeża po kanałach i jeziorach, ale to dość droga impreza. Wyruszyłem rano, trochę po godzinie 8,00 właściciel hotelu podwiózł mnie na przystań promów. Tam już czekał na mnie kapitan, czyli po prostu właściciel łódki, którą mieliśmy płynąć. Na przystani zauważyłem też jedyną oprócz mnie dwójkę białych turystów. Jak się później okazało Holendrów, którzy kupili ten sam rejsik co ja. Na razie jednak nie wiedząc jeszcze o tym czekam z moim kapitanem na publiczny prom, którym najpierw musimy popłynąć około 40 minut w głąb lądu na miejsce startu. Stateczek przypływa po niedługiej chwili, a ja korzystając z tego, że do godziny odpłynięcia mamy jeszcze parę minut dokładnie go sobie oglądam. Łącznie ze sterówką, czego oczywiście nikt mi nie zabrania 😀.


Prom przy nabrzeżu
W sterówce


 Na pokład wsiada coraz więcej ludzi, którzy płyną do pracy lub wracają do domów. Jest też spora grupa dzieci, które płyną do szkoły. W Indiach wakacje są wcześniej niż u nas, bo w maju i czerwcu, sierpień to już rok szkolny. Jak się za chwilę okaże prom, to również dobre miejsce na odrabianie zaległych lekcji, chyba wszędzie na świecie jest tak samo pod tym względem. Nie ma ucznia, któremu coś by nie zostało na ostatnią chwilę 😂. Gdy już prawie wszystkie ławki są zapełnione odbijamy, a wśród pasażerów zaczyna krążyć konduktor sprzedając i sprawdzając bilety.


Lekcje da się odrabiać wszędzie 😀
Konduktor na promie
Na początku przez dłuższą chwilę płyniemy głównym kanałem w Alleppey mijając małe domki pobudowane nad samym brzegiem i przycumowane przy nich łodzie, inne promy płynące z naprzeciwka, pola ryżowe i rosnące nad brzegami palmy. Zieleni jest bardzo dużo, a to dopiero początek, bo to ciągle główny szlak.







Po kilkunastu minutach wypłynęliśmy na spore jezioro Punnamada, które musieliśmy pokonać w poprzek, aby dostać się do labiryntu mniejszych kanałów. Na jeziorze mijamy duże łodzie mieszkalne wynajmowane przez turystów na dłuższe rejsy. Po drodze dobijamy też do kolejnych przystani, które pełnią funkcję naszych przystanków autobusowych.

Jedna z dużych łodzi mieszkalnych
Przystanek promowy
Na przystaniach ludzie wysiadali i wsiadali, aż w końcu po 40 minutach przyszła i nasza kolej. To wtedy okazało się, że będziemy płynąć razem z Charlotte i Mathijasem, bo nasz kapitan poprowadził nas razem groblami, pełniącymi na tych wyspach  funkcję dróg, do swojego domu.


Jeden z domków, ale jak widać już nawet tutaj zabłądziła cywilizacja 😂
Domek naszego kapitana jest malutki, ale uroczy. Jednak dojście do niego (szczególnie po ciemku, gdyby ktoś szedł w nocy), to niezłe wyzwanie. Otoczony polami ryżowymi i małym ogródkiem w którym rosną drzewa mango, papai, bananowce i nieodłączne palmy kokosowe jest tak odmienną oazą ciszy i spokoju po zgiełku indyjskich miast, że aż ciężko uwierzyć, że to ten sam kraj. W domu wita nas żona kapitana z córką i wnuczką i dostajemy keralskie śniadanie. Drobno zmielony ryż z wiórkami kokosowymi, dahlem i jakimś dość ostrym sosem. Zapisałem gdzieś nazwę tej potrawy, ale nie mogę jej odnaleźć . W każdym razie było bardzo smaczne.

Pola ryżowe
Śniadanko się szykuje 😀
Charlotte i Mathijas przy stole
Podwórzowa kuchnia
Papaja
 Po śniadaniu ruszyliśmy do łódki, przyglądając się po drodze jak jedna z miejscowych babć łowi własne śniadanie 😀. Nasz kapitan szybciutko ogarnął kilka rzeczy i już mogliśmy wsiadać. Ja zapakowałem się na dziób, Holendrzy do środka, a nasz kapitan na rufę i niespiesznie ruszamy w labirynt wąskich wodnych dróżek. 




Nasz środek transportu
 Tutaj roślinność na brzegach jest tak bujna, że to aż niewiarygodne. Na brzegach rozsiadły się też małe domki z których każdy ma swoje schodki do kanału. Na schodach kobiety robią pranie, niektóre łowią na wędki małe rybki, myją warzywa, słowem toczy się normalne życie. Przed jednym z domków ktoś naprawia łódkę chyba identyczną jak nasza. 

Naprawa łódki
Jest jednak niewiarygodnie cicho i spokojnie, czasem tylko mija nas jakaś większa łódź wioząca na przykład baniaki z wodą do poszczególnych wiosek i domów. Woda w kanałach choć czysta, to jest słonawa i nie nadaje się do picia. Widać sporo ptaków, zimorodki, kormorany, czaple, kwitną też połacie wodnych hiacyntów. Choć to akurat utrapienie dla mieszkańców, bo ta roślina zarasta kanały w niewiarygodnym tempie i trwa z nią ciągła walka. Płyniemy powoli, kanały są raz większe, raz mniejsze, czasem wypływamy na jakieś większe jezioro, wszędzie jednak jest ta kojąca oczy zieleń. I cisza . To w Indiach, aż nienormalne. Z letargu wyrywa nas na chwilę spotkanie z wodnym wężem (potem zobaczymy ich jeszcze kilka), rodzajem zaskrońca, niestety nie udaje mi się żadnego z nich złapać 😂. Przed jednym z domów na schodka nad wodą widzimy mężczyznę z łukiem. Pierwszy raz w życiu widziałem taki sposób połowu. W innym miejscu widzimy łódź wyładowaną mułem i ludzi na niej pracujących przy pogłębianiu kanału. Co ciekawe, wydobyty muł był prawie od razu używany do umacniania brzegów.

Jeden z mniejszych kanałów
I jeszcze mniejszy
Przydomowa pralnia
Kanał zarośnięty wodnym hiacyntem
Mostek nad małym kanałem
I most nad dużym
Kormoran na pniu
Dom wśród zieleni

Wędkarz-łucznik
Pogłębianie kanału i umacnianie brzegu
Wydaje się, że labirynt kanałów nie ma końca. Czasami pomagamy naszemu kapitanowi wiosłować, sycimy oczy zielenią, a uszy ciszą 😀. 


Ja jednak przypominam sobie o pewnej miejscowej specjalności o której czytałem i widziałem w jednym z filmów podróżniczych. Pytam więc naszego kapitana, czy robią tutaj słynne toddy, wino/piwo palmowe, różnie to nazywają, tradycyjny keralski trunek. Śmieje się, że owszem i jak chcemy to nam pokaże. Chcemy oczywiście. Więc za pół godziny przybijamy do brzegu na którym stoi barak z blachy falistej z którego dobiega dość głośny, może nawet bardzo głośny gwar. Nasz kapitan bierze litrową butelkę po wodzie i idzie do środka, Holendrzy się nie decydują, ale ja wyskakuję za kapitanem. W środku okazuje się, że to po prostu bimbrownia wypełniona towarzystwem w różnym stanie upojenia, ale ja oczywiście budzę sensację . Nasz kapitan, który czeka na napełnienie butelki się śmieje, a ja zamawiam jedną szklaneczkę. Tylko eksperymentalnie .

W bimbrowni 😀
Szklaneczka toddy 😀
 Wypijam dosyć szybko, bo wszyscy mi kibicują, ale na następną namówić się nie daję. Kapitan kupił litr dla nas do spółki, a toddy ma specyficzny smak. I tak jak tutaj w dużej części pędzone jest nielegalnie, bo rząd wprowadził zakaz w ramach programu walki z alkoholizmem. Wracając do smaku, to przez dłuższą chwilę nie mogłem określić co mi on przypomina. Ale w końcu jednak doszedłem. Jeśli ktoś z was pił żętycę, serwatkę z owczego mleka, to niech sobie wyobrazi jej smak, trochę zaprawiony lekko musującym jabolem. I będzie wiedział jak smakuje toddy . Nie oszukujmy się, najlepsze to to nie jest. Ale ten litr zakupiony wspólnie z Holendrami do końca rejsu wysączamy. Nie jest to na szczęście też specjalnie mocne, myślę że ma nie więcej jak 10-15%, w zależności od tego w jakim stanie jest producent
Popłynęliśmy dalej mijając po drodze szkołę i zatrzymując się na jeszcze jeden postój w "przykanałowym" sklepie (w pierwszej chwili chciałem napisać przydrożnym 😂), tym razem na herbatę, banany i małe keralskie ciasteczka.

Szkoła przy jednym z kanałów
Sklep w którym zatrzymaliśmy się na postój
A potem znowu była zieleń 😀
W końcu po ponad 5 godzinach pływania wracamy do domu naszego kapitana. Tam zostajemy ugoszczeni obiadem na który dostajemy thali, tradycyjnie dhal, ryż, marynowane mango, wszystko wyłożone na świeżym bananowym liściu. Mi jednak najbardziej smakują malutkie smażone rybki dla których na liściu też się znalazło miejsce 😀.

Obiadek
I to już był prawie koniec wycieczki. Wracamy na ogólny prom, ale ja po drodze łapię jeszcze małego żółwia z którym urządzamy sesję zdjęciową.




W końcu jednak żółwik wraca do wody, prom przypływa, a my wracamy do Alleppey. Tam robimy ostatnie pamiątkowe zdjęcie z kapitanem, Holendrzy jadą do siebie, a ja na wędruję na plażę mając nadzieję na zachód słońca, tym razem nad Morzem Arabskim.


Idę wzdłuż głównego kanału w Alleppey, tutaj całkowicie zarośniętego wodnym hiacyntem. Po drodze napotykam kilka ciekawych obiektów jak kompletnie zdezelowany autobus, obelisk z symbolem sierpa i młota (to chyba na cześć keralskiej partii komunistycznej, ale nie jestem tego pewien), a nawet mogę nazrywać sobie kokosów, bo palmy rosną tu dziko również w środku miasta 😀.

Główny kanał w Alleppey
Z archiwum indyjskiej motoryzacji
Tajemniczy obelisk
Kokosy na wyciągnięcie ręki 😀
W końcu jednak docieram na plażę. Ponieważ do zachodu zostało jeszcze trochę czasu, więc spaceruję wypatrując łodzi rybackich, bo może tutaj by się udało popłynąć na połów, co nie udało się w Chennai. Niestety kilka łodzi owszem jest, ale nie ma rybaków, a od miejscowych grających w karty na plaży dowiaduję się, że rybacy na połów wypływają o piątej rano. To dla mnie jednak za wcześnie, bo od hotelu do plaży mam około 4 km, a nie jest to też super pewna informacja. Spaceruję więc dalej, po dziwnym piasku, który na powierzchni plaży jest biały, ale parę centymetrów głębiej już czarny, przyglądam się rybakowi, który specjalną siecią łowi przy brzegu. I niestety widzę też nadciągające chmury. Trudno, przez chmury zachodzące słońce też pięknie wygląda. Nie czekam jednak do samego końca, tylko wracam spać wcinając jeszcze w jednej z przydrożnych knajpek kolację z pysznych rybek .







2 komentarze:

  1. takiego miejsca kompletnie się w Indiach nie spodziewałam, ale też moja najbliższa wyprawa do tego kraju nie jest wyprawą do takich Indii, które są powszechnie znane. Jak widać to kraj który potrafi każdego zaskoczyć i każdy tam znajdzie coś dla siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak :). Bardzo jestem ciekaw waszej wyprawy do Assamu i dalej, bo tam niestety nie było dane mi dotrzeć.

      Usuń