Do Alleppey w Kerali przyjechałem, żeby zobaczyć słynne backwaters. To
sieć kanałów, lagun, jezior i rzek ciągnąca się na długim odcinku
Wybrzeża Malabarskiego i sięgająca dość głęboko w głąb lądu. Sieć jest
tak gęsta, że prawie wcale nie ma tu dróg, a cała komunikacja, czy to
ludzka, czy to towarowa odbywa się za pomocą promów i łodzi
.
To zupełnie inne miejsce niż większość Indii. Ciche, spokojne, pozbawione wszechobecnego w miastach tłumu, gwaru, jazgotu ruchu ulicznego, tuk-tuków i czego tam jeszcze nie można spotkać na ulicach.
Żeby je zwiedzić, dzień wcześniej wykupiłem rejs. Ponieważ mam tylko jeden dzień wybrałem opcję małej wiosłowej łódki,
dzięki której można się wcisnąć poza główne szlaki i zobaczyć keralskie
wioski od środka. Ale możliwości w tym zakresie jest bez liku. Poprzez
większe łodzie motorowe, aż do łodzi mieszkalnych z których niektóre, to
prawdziwe małe hotele. Taką łodzią można sobie popłynąć w na przykład
tygodniowy rejs wzdłuż wybrzeża po kanałach i jeziorach, ale to dość
droga impreza. Wyruszyłem rano, trochę po godzinie 8,00 właściciel hotelu podwiózł mnie na przystań promów. Tam już czekał na mnie kapitan, czyli po prostu właściciel łódki, którą mieliśmy płynąć. Na przystani zauważyłem też jedyną oprócz mnie dwójkę białych turystów. Jak się później okazało Holendrów, którzy kupili ten sam rejsik co ja. Na razie jednak nie wiedząc jeszcze o tym czekam z moim kapitanem na publiczny prom, którym najpierw musimy popłynąć około 40 minut w głąb lądu na miejsce startu. Stateczek przypływa po niedługiej chwili, a ja korzystając z tego, że do godziny odpłynięcia mamy jeszcze parę minut dokładnie go sobie oglądam. Łącznie ze sterówką, czego oczywiście nikt mi nie zabrania 😀.
|
Prom przy nabrzeżu |
|
W sterówce |
|
|
|
Na pokład wsiada coraz więcej ludzi, którzy płyną do pracy lub wracają do domów. Jest też spora grupa dzieci, które płyną do szkoły. W Indiach wakacje są wcześniej niż u nas, bo w maju i czerwcu, sierpień to już rok szkolny. Jak się za chwilę okaże prom, to również dobre miejsce na odrabianie zaległych lekcji, chyba wszędzie na świecie jest tak samo pod tym względem. Nie ma ucznia, któremu coś by nie zostało na ostatnią chwilę 😂. Gdy już prawie wszystkie ławki są zapełnione odbijamy, a wśród pasażerów zaczyna krążyć konduktor sprzedając i sprawdzając bilety.
|
Lekcje da się odrabiać wszędzie 😀 |
|
Konduktor na promie |
Na początku przez dłuższą chwilę płyniemy głównym kanałem w Alleppey mijając małe domki pobudowane nad samym brzegiem i przycumowane przy nich łodzie, inne promy płynące z naprzeciwka, pola ryżowe i rosnące nad brzegami palmy. Zieleni jest bardzo dużo, a to dopiero początek, bo to ciągle główny szlak.
Po kilkunastu minutach wypłynęliśmy na spore jezioro Punnamada, które musieliśmy pokonać w poprzek, aby dostać się do labiryntu mniejszych kanałów. Na jeziorze mijamy duże łodzie mieszkalne wynajmowane przez turystów na dłuższe rejsy. Po drodze dobijamy też do kolejnych przystani, które pełnią funkcję naszych przystanków autobusowych.
|
Jedna z dużych łodzi mieszkalnych |
|
Przystanek promowy |
Na przystaniach ludzie wysiadali i wsiadali, aż w końcu po 40 minutach przyszła i nasza kolej. To wtedy okazało się, że będziemy płynąć razem z Charlotte i Mathijasem,
bo nasz kapitan poprowadził nas razem groblami, pełniącymi na tych wyspach funkcję dróg,
do swojego domu.
|
Jeden z domków, ale jak widać już nawet tutaj zabłądziła cywilizacja 😂 |
Domek naszego kapitana jest malutki, ale uroczy. Jednak dojście do niego (szczególnie po ciemku, gdyby ktoś szedł w nocy), to
niezłe wyzwanie. Otoczony polami ryżowymi i małym ogródkiem w którym
rosną drzewa mango, papai, bananowce i nieodłączne palmy kokosowe jest
tak odmienną oazą ciszy i spokoju po zgiełku indyjskich miast, że aż
ciężko uwierzyć, że to ten sam kraj. W domu wita nas żona kapitana z
córką i wnuczką i dostajemy keralskie śniadanie. Drobno zmielony ryż z
wiórkami kokosowymi, dahlem i jakimś dość ostrym sosem. Zapisałem gdzieś
nazwę tej potrawy, ale nie mogę jej odnaleźć
. W każdym razie było bardzo smaczne.
|
Pola ryżowe |
|
Śniadanko się szykuje 😀 |
|
Charlotte i Mathijas przy stole |
|
Podwórzowa kuchnia |
|
Papaja |
Po śniadaniu ruszyliśmy do łódki, przyglądając się po drodze jak jedna z miejscowych babć łowi własne śniadanie 😀. Nasz kapitan szybciutko ogarnął kilka rzeczy i już mogliśmy wsiadać. Ja zapakowałem się na dziób, Holendrzy do środka, a nasz kapitan na rufę i niespiesznie ruszamy w labirynt wąskich wodnych dróżek.
|
Nasz środek transportu |
Tutaj
roślinność na brzegach jest tak bujna, że to aż niewiarygodne. Na
brzegach rozsiadły się też małe domki z których każdy ma swoje schodki
do kanału. Na schodach kobiety robią pranie, niektóre łowią na wędki
małe rybki, myją warzywa, słowem toczy się normalne życie. Przed jednym z domków ktoś naprawia łódkę chyba identyczną jak nasza.
|
Naprawa łódki |
Jest jednak niewiarygodnie cicho i spokojnie, czasem tylko mija nas
jakaś większa łódź wioząca na przykład baniaki z wodą do poszczególnych
wiosek i domów. Woda w kanałach choć czysta, to jest słonawa i nie
nadaje się do picia. Widać sporo ptaków, zimorodki, kormorany, czaple,
kwitną też połacie wodnych hiacyntów. Choć to akurat utrapienie dla
mieszkańców, bo ta roślina zarasta kanały w niewiarygodnym tempie i trwa
z nią ciągła walka. Płyniemy powoli, kanały są raz większe, raz
mniejsze, czasem wypływamy na jakieś większe jezioro, wszędzie jednak
jest ta kojąca oczy zieleń. I cisza
. To w Indiach, aż nienormalne. Z letargu wyrywa nas na chwilę
spotkanie z wodnym wężem (potem zobaczymy ich jeszcze kilka), rodzajem
zaskrońca, niestety nie udaje mi się żadnego z nich złapać 😂. Przed jednym z domów na schodka nad wodą widzimy mężczyznę z łukiem. Pierwszy raz w życiu widziałem taki sposób połowu. W innym miejscu widzimy łódź wyładowaną mułem i ludzi na niej pracujących przy pogłębianiu kanału. Co ciekawe, wydobyty muł był prawie od razu używany do umacniania brzegów.
|
Jeden z mniejszych kanałów |
|
I jeszcze mniejszy |
|
Przydomowa pralnia |
|
Kanał zarośnięty wodnym hiacyntem |
|
Mostek nad małym kanałem |
|
I most nad dużym |
|
Kormoran na pniu |
|
Dom wśród zieleni |
|
Wędkarz-łucznik |
|
Pogłębianie kanału i umacnianie brzegu |
Wydaje się, że labirynt kanałów nie ma końca. Czasami pomagamy naszemu kapitanowi wiosłować, sycimy oczy zielenią, a uszy ciszą 😀.
Ja jednak przypominam sobie o pewnej miejscowej specjalności o której czytałem i widziałem w jednym z filmów podróżniczych. Pytam więc naszego kapitana, czy robią tutaj słynne toddy, wino/piwo palmowe,
różnie to nazywają, tradycyjny keralski trunek. Śmieje się, że owszem i
jak chcemy to nam pokaże. Chcemy oczywiście. Więc za pół godziny
przybijamy do brzegu na którym stoi barak z blachy falistej z którego
dobiega dość głośny, może nawet bardzo głośny gwar. Nasz kapitan bierze
litrową butelkę po wodzie i idzie do środka, Holendrzy się nie decydują,
ale ja wyskakuję za kapitanem. W środku okazuje się, że to po prostu
bimbrownia wypełniona towarzystwem w różnym stanie upojenia, ale ja
oczywiście budzę sensację
. Nasz kapitan, który czeka na napełnienie butelki się śmieje, a ja zamawiam jedną szklaneczkę. Tylko eksperymentalnie
.
|
W bimbrowni 😀 |
|
Szklaneczka toddy 😀 |
Wypijam dosyć szybko, bo wszyscy mi kibicują, ale na następną namówić
się nie daję. Kapitan kupił litr dla nas do spółki, a toddy ma
specyficzny smak. I tak jak tutaj w dużej części pędzone jest
nielegalnie, bo rząd wprowadził zakaz w ramach programu walki z
alkoholizmem. Wracając do smaku, to przez dłuższą chwilę nie mogłem
określić co mi on przypomina. Ale w końcu jednak doszedłem. Jeśli ktoś z
was pił żętycę, serwatkę z owczego mleka, to niech sobie wyobrazi jej
smak, trochę zaprawiony lekko musującym jabolem. I będzie wiedział jak
smakuje toddy
. Nie oszukujmy się, najlepsze to to nie jest. Ale ten litr zakupiony
wspólnie z Holendrami do końca rejsu wysączamy. Nie jest to na szczęście
też specjalnie mocne, myślę że ma nie więcej jak 10-15%, w zależności
od tego w jakim stanie jest producent
.
Popłynęliśmy dalej mijając po drodze szkołę i zatrzymując się na jeszcze jeden postój w "przykanałowym" sklepie (w pierwszej chwili chciałem napisać przydrożnym 😂), tym razem na herbatę, banany i małe keralskie ciasteczka.
|
Szkoła przy jednym z kanałów |
|
Sklep w którym zatrzymaliśmy się na postój |
|
A potem znowu była zieleń 😀 |
W końcu po ponad 5 godzinach pływania wracamy do domu naszego kapitana. Tam zostajemy ugoszczeni obiadem na który dostajemy thali, tradycyjnie dhal, ryż, marynowane mango, wszystko wyłożone na świeżym bananowym liściu. Mi jednak najbardziej smakują malutkie smażone rybki dla których na liściu też się znalazło miejsce 😀.
|
Obiadek |
I to już był prawie koniec wycieczki. Wracamy na ogólny prom, ale ja po
drodze łapię jeszcze małego żółwia z którym urządzamy sesję zdjęciową.
W końcu jednak żółwik wraca do wody, prom przypływa, a my wracamy do
Alleppey. Tam robimy ostatnie pamiątkowe zdjęcie z kapitanem, Holendrzy
jadą do siebie, a ja na wędruję na plażę mając nadzieję na zachód
słońca, tym razem nad Morzem Arabskim.
Idę wzdłuż głównego kanału w Alleppey, tutaj całkowicie zarośniętego wodnym hiacyntem. Po drodze napotykam kilka ciekawych obiektów jak kompletnie zdezelowany autobus, obelisk z symbolem sierpa i młota (to chyba na cześć keralskiej partii komunistycznej, ale nie jestem tego pewien), a nawet mogę nazrywać sobie kokosów, bo palmy rosną tu dziko również w środku miasta 😀.
|
Główny kanał w Alleppey |
|
Z archiwum indyjskiej motoryzacji |
|
Tajemniczy obelisk |
|
Kokosy na wyciągnięcie ręki 😀 |
W końcu jednak docieram na plażę. Ponieważ do zachodu zostało jeszcze trochę czasu, więc spaceruję wypatrując łodzi
rybackich, bo może tutaj by się udało popłynąć na połów, co nie udało
się w Chennai. Niestety kilka łodzi owszem jest, ale nie ma rybaków, a
od miejscowych grających w karty na plaży dowiaduję się, że rybacy na
połów wypływają o piątej rano. To dla mnie jednak za wcześnie, bo od
hotelu do plaży mam około 4 km, a nie jest to też super pewna
informacja. Spaceruję więc dalej, po dziwnym piasku, który na
powierzchni plaży jest biały, ale parę centymetrów głębiej już czarny,
przyglądam się rybakowi, który specjalną siecią łowi przy brzegu. I
niestety widzę też nadciągające chmury. Trudno, przez chmury zachodzące słońce też pięknie wygląda. Nie
czekam jednak do samego końca, tylko wracam spać wcinając jeszcze w jednej z przydrożnych knajpek kolację z pysznych rybek
.
takiego miejsca kompletnie się w Indiach nie spodziewałam, ale też moja najbliższa wyprawa do tego kraju nie jest wyprawą do takich Indii, które są powszechnie znane. Jak widać to kraj który potrafi każdego zaskoczyć i każdy tam znajdzie coś dla siebie
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :). Bardzo jestem ciekaw waszej wyprawy do Assamu i dalej, bo tam niestety nie było dane mi dotrzeć.
Usuń