Indie, Nepal

piątek, 5 stycznia 2018

Z Agry do Khajuraho, czyli trochę o indyjskich kolejach

Po przygodach poprzedniego dnia (czytaj spóźnienie się na pociąg) musiałem się zerwać dość wcześnie rano, usiąść do komputera, który udostępnili mi w hostelu i zacząć zmieniać rezerwacje. O ile z hotelowymi poszło gładko, to schody zaczęły się przy biletach kolejowych. Rezygnacja z tych wcześniej kupionych (bo cały plan podróży przesunął się o jeden dzień) z małymi stratami udała się co prawda bez problemów, ale kupno nowych już nie. Co najdziwniejsze, tym razem posłuszeństwa odmówiła nie strona indyjskich kolei, a strona mojego banku. Cały proces zatrzymywał się, gdy próbowałem autoryzować przelewy. Więc nauczony już ostatnim doświadczeniem, czym prędzej zgarnąłem bagaże, pożegnałem się z Delszarem, który odmówił przyjęcia zapłaty za dodatkowy nocleg 😀, wskoczyłem w tuk-tuka i popędziłem na dworzec. Nie było jeszcze 8,00, więc zjadłem jeszcze śniadanie na tym samym straganie co dzień wcześniej, a potem ruszyłem już do kas. Tam na szczęście trafiłem na przemiłego i bardzo pomocnego kasjera, bo jak się okazało, kupienie biletów z rezerwacją miejsca nie jest w Indiach takie proste jak u nas. A było to moje pierwsze zetknięcie z tym systemem, bo wcześniej albo miałem bilet internetowy, albo kupowałem bilety II klasy - przy tych nie ma dodatkowych formalności. Jeśli jednak chce się kupić bilet z rezerwowanym miejscem, to najpierw trzeba pobrać i wypełnić specjalny druk zamówienia. A na druku trzeba wpisać sporo danych. Począwszy od trasy podróży, przez imię i nazwisko, numer dokumentu tożsamości (to wszystko dwukrotnie w różnych miejscach), płeć (tak, tak!), klasę wagonu, preferowane miejsce, kończąc na chyba najważniejszym, czyli numerze pociągu. A ten o ile jest dość łatwy do znalezienia w systemie internetowym, to w przypadku rozkładów ściennych wywieszonych na dworcach już niekoniecznie. Dlaczego? Ano dlatego, że rozkłady po angielsku trafiają się rzadko, a odcyfrowanie tych w hindi, czy tamilskim na południu kraju, to marzenie ściętej głowy 😂. Jak później wiele razy miałem okazję zobaczyć nawet miejscowi miewają z tym duże problemy. Na szczęście numery pociągów tym razem pan mi odnalazł sam, potem gdy musiałem kupować bilety w kasie, spisywałem je wcześniej z internetu. Napisałem numery pociągów, bo od razu kupiłem też bilety na trzy dalsze etapy podróży. Kasjer jakimś cudem znalazł mi nawet bilet na pociąg Jhansi - Lakhnau, gdzie w internecie pokazywało całą pulę jako wyprzedaną. Jak się jednak dopytałem, ten cud, to była dodatkowa pula biletów TATKAL, która wchodzi do sprzedaży na 24/48 godzin przed planowanym wyjazdem pociągu ze stacji początkowej. Tutaj chyba jest potrzebne słówko wyjaśnienia. Bilety w Indiach nie są sprzedawane tak jak u nas, że jest pula biletów na dany pociąg i jak ulegnie wyczerpaniu, to koniec. W Indiach w pierwszym rzucie biletów na klasy sypialne (to większość pociągów, a klas jest cztery) sprzedaje się 80% biletów. Kolejne 10%, to tzw. pula RAC, czyli dostaje się miejsce siedzące w wagonie sypialnym, a jeśli zwolni się miejsce z pierwszej puli, to pasażerowie wg kolejności zakupu są przesuwani na miejsca leżące. Ostatnie 10%, to pula TATKAL o której była mowa na początku. Proste, prawda? Tyle, że nie do końca, bo na tym sprzedaż wcale się nie kończy 😂. Bilety dalej są sprzedawane jako bilety WL, a podróżni, którzy je kupią trafiają na listę oczekujących i w miarę zwalniania się miejsc są przesuwani na miejsca z pierwszych trzech puli. na dwie godziny przed odjazdem pociągu ze stacji początkowej (przy odległościach w Indiach, to ważne) na stacjach wywieszane są imienne listy podróżnych, którzy z RAC lub WL dostali się na miejsca właściwe. No i wszyscy do tych list się rzucają 😀. Ale to jeszcze nie koniec procesu, bo pociąg ze stacji początkowej może na przykład wyjechać dzień wcześniej niż z naszej, a przesuwanie pasażerów trwa do ostatniej chwili, więc trzeba się dowiadywać na bieżąco 😂. Sprawę jeszcze bardziej komplikuje fakt, że klas pociągów w Indiach jest aż 10, ale w danym składzie jest najczęściej maksymalnie 5-6 klas wagonów (do klas sypialnych dochodzi II klasa siedząca i siedząca klasa CC, którą jechałem do Gwalijaru). No teraz chyba wszystko już jest jasne 😂.
Jeśli jednak nie, a ktoś kiedyś będzie potrzebował się z tym systemem zmierzyć, to postaram się udzielić pomocy. Teraz już wracam do mojego sympatycznego kasjera, który już po tym jak sprzedał mi wszystkie bilety na dalsze etapy podróży, oznajmił mi, że nie może mi sprzedać biletu na ten najważniejszy pociąg, którym za trzy godziny miałem ruszyć do Khajuraho. Powód? Pociąg już dzień wcześniej wyjechał z Udajpuru, który był stacją początkową i po prostu system rezerwacji nie przyjmuje. Gdy to usłyszałem, trochę się pode mną nogi ugięły, ale byłem już tak zdesperowany, że pojechałbym tym pociągiem na gapę. Na szczęście nastąpił dalszy ciąg. Co prawda nie może mi sprzedać biletu z miejscówką, ale sprzeda mi bilet drugiej klasy, a ja z tym biletem mam wsiąść do pociągu i coś z nim zrobić. Niestety tutaj moja znajomość angielskiego już zawiodła i za nic nie mogliśmy się dogadać co to ma być. Na szczęście dużo łatwiej przychodzi mi zrozumienie tego jest napisane, niż języka mówionego, więc po kilku bezowocnych próbach poprosiłem o napisanie mi tych instrukcji na kartce. No i nagle wszystko stało się jasne 😀. Musiałem się zgłosić z tym biletem do konduktora w klasie SC (najtańszej sypialnej, którą tam prawie zawsze jeździłem i później), a on mi znajdzie miejscówkę i skasuje dopłatę. Czyli mogę jechać legalnie, uff 😀 (jazdę na gapę jednak w końcu przerobiłem, ale o tym kiedy indziej). Z biletami w kieszeni ruszyłem na dworzec. Aha, to jeszcze jedna kwestia różniąca indyjskie koleje od naszych. Kasy rezerwacji bardzo często są w zupełnie innym budynku niż właściwy dworzec, czasami dość daleko, więc dobrze się wcześniej zorientować gdzie. Ja jednak w pierwszej kolejności chciałem rozgryźć system odnajdywania właściwego wagonu, bo podejrzewałem, ze jakiś musi istnieć. Inaczej każdy postój musiałby trwać z pół godziny, żeby wszyscy zdążyli się przetaszczyć z bagażami wzdłuż całego składu i wsiąść. Do odjazdu mojego pociągu pozostawały dwie godziny, więc miałem nadzieję, że uda mi się to ogarnąć. Najpierw namierzyłem właściwy peron, to na szczęście bez problemu, bo były wyświetlane na tablicy informacyjnej. Najłatwiej to zrobić po numerze pociągu, bo nazwy są czasami wyświetlane w hindi i po angielsku, ale jak się coś zepsuje, to tylko w hindi, a numery zawsze są normalne 😀. Potem znalazłem sobie wolną miejscówkę na ławeczce i obserwowałem inne pociągi i ludzi. I w końcu doszedłem w czym rzecz. Na wszystkich większych dworcach na każdym peronie... No właśnie, to też jest różnica. U nas każdy peron ma przyporządkowane dwa tory, często o jakiejś pozbawionej logiki i zrozumiałej tylko dla kolejarzy numeracji. Tam numer peronu, to tak naprawdę numer toru. Czyli na jednym podeście z którego się wsiada są dwa perony. I ponumerowane są zawsze tak samo, od pierwszego, który znajduje się najbliżej budynku dworca, do ostatniego (najwięcej widziałem w Kalkucie, 23 😀). OK, czyli na każdym peronie co około 30 metrów są rozmieszczone niewielkie elektroniczne wyświetlacze na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Wyświetla się na nich numer pociągu (dlatego jest takie ważne, żeby go znać) oraz numer wagonu, który się przy nim zatrzymuje. Informacje wyświetlane są ze sporym wyprzedzeniem, tak żeby każdy na spokojnie odnalazł miejsce, gdzie ma się ustawić. Na małych stacjach trzeba to jednak robić na czuja, ale na szczęście wagony są zestawiane zawsze tak samo i można dopytać jakiegoś kolejarza. Te obserwacje bardzo mi ułatwiły życie w dalszych etapach podróży. A potem, z drobnym 40 minutowym opóźnieniem podjechał mój pociąg i mogłem wsiadać. Ku mojemu zdziwieniu nie miałem żadnego problemu ze znalezieniem miejsca. Jak na warunki indyjskie pociąg był wręcz pusty. Rozsiadłem się więc wygodnie, zakupiłem bananki u sprzedawcy, który pojawił się chwilę po odjeździe i zająłem studiowaniem rozmówek 😀.


I tak ruszyliśmy w teoretycznie ośmiogodzinną podróż. Ja sobie czytałem, niektórzy szukali lepszych miejscówek niż na siedzeniach (?), albo może nie mieli biletu i woleli nie ryzykować...

W Indiach jazda z otwartymi drzwiami to norma 😀
Za oknem przepływały kolejne krajobrazy północnych Indii. W większości żółto-brunatne, spalone słońcem, bo czerwiec to ostatni miesiąc pory suchej i najbardziej gorący. Mijaliśmy kolejne stacyjki, zazwyczaj dość senne...




A ja zacząłem się orientować, ze chyba jestem jedynym białym w pociągu, bo co chwila ktoś przychodził, zagadywał, przysiadał się i prosił o wspólne selfi (te ostatnie przestałem liczyć, bo bardzo szybko straciłem rachubę 😂).


 Trafiali się też sprzątacze, niestety najczęściej kalecy, którzy za kilka rupii zamiatali przejście (w Indiach nikt się specjalnie nie przejmuje smieciami, koszy na nie i tak w tej klasie pociągu nie ma)
 
Kaleka sprzątaczka
A potem były kolejne bliźniaczo podobne krajobrazy, kolejne stacje, czasami przejechaliśmy nad jakąś większą rzeką. Zmieniali się współpasażerowie. Niektórzy byli dość oryginalni jak pani, która przysiadła sobie w przejściu. A mi coś zaczynało powoli nie pasować z naszym czasem jazdy. Na szczęście po pociągu ciągle krążyli sprzedawcy jedzenia, owoców i napojów, a zapasy można też było uzupełniać na postojach. Ja szczególnie zasmakowałem w samosach serwowanych na gazecie (jak wszystko z resztą 😂), rodzaju małych, smażonych na głębokim tłuszczu pierożków z dość kruchego ciasta, z pikantnym nadzieniem z ziemniaków i warzyw. Można je dostać za grosze dosłownie wszędzie.



 




Rodzina współpasażerów

I samotna współpasażerka 😀

Samosy, a przewodnik zastąpił rozmówki 😀

Stragan na którejś stacyjce
W końcu dojechaliśmy do jakiejś większej stacji, która nazywała się Kulpahar i tam stanęliśmy na dosyć długo. I wtedy już postanowiłem sprawdzić jak to się ma do naszego rozkładu jazdy, bo teoretycznie byłem umówiony z właścicielem hostelu, że mnie odbierze z dworca, który jest kilka kilometrów od miasteczka, czy też większej wioski, bo różnie się o Khajuraho mówi. Internet w telefonie na szczęście działał (wcześniej na trasie nie było odpowiedniego zasięgu), strona kolei również, więc udało się sprawdzić rozkład. Efekt? 2,5 godziny opóźnienia, a od jednego z pasażerów dowiedziałem się, że w Kulpahar będziemy stać prawie godzinę, bo od tej stacji biegnie tylko jeden tor i musimy czekać, aż przejedzie pociąg z przeciwka. Miałem więc trochę czasu, żeby pstryknąć kilka ostatnich fotek, bo robiło się już ciemno. Szczególnie chciałbym polecić wam dwie pierwsze, które są zrobione dokładnie z tego samego miejsca i dobrze obrazują długość indyjskich pociągów. To głównie przez nią nieobeznani podróżni mają problemy ze znalezieniem właściwych wagonów i miejsc.

Nie widać przodu...
Nie widać tyłu 😀
Wieczorne pranie na stacji

A tragarze pracują
Po prawie godzinie pociąg z przeciwka w końcu nadjechał i mogliśmy ruszyć i my. Ostatnia godzina jazdy upłynęła mi na rozmowie z jednym z pasażerów, głównie o samej wiosce i zabytkach. Ale w pewnym momencie okazało się, że zna też właściciela mojego hostelu. Wysiadając w Khajuraho okazało się, że faktycznie byłem jedynym białym w pociągu. Na szczęście czekał na mnie właściciel hostelu, dość młody i na oko sympatyczny. Miał umówionego kierowcę tuk-tuka, którym pojechaliśmy do hostelu. Jednego z gorszych na jakie trafiłem, a ja zacząłem weryfikować również swoja opinię o właścicielu. Szybko zacząłem się przekonywać, że to chyba lepszy naciągacz. Zaczęło się od tego, że musiałem zapłacić 200 rupii za tuk-tuka. Wydało mi się trochę dużo, ale jechaliśmy dość długo w środku nocy, więc nie protestowałem. Jednak następnego dnia trochę popytałem i okazało się, że ten sam kurs normalnie kosztuje 100-120 rupii, w nocy 150. Ale wieczorem jeszcze tego nie wiedziałem. Jeszcze bardziej tknęło mnie co innego. Jak już zostawiłem bagaże w pokoju właściciel zaprowadził mnie do knajpy na kolację (za tą zapłaciłem normalnie), ale okazało się, że śniadania, które teoretycznie miały być w cenie pokoju w rzeczywistości też są w tej knajpie i bynajmniej nie są bezpłatne. Potem nastąpiło jeszcze kilka rzeczy. Najpierw gość usiłował mnie przekonać, że odległości miedzy świątyniami są tak duże, że bez wynajęcia tuk-tuka (najlepiej tego od niego) zwiedzenie ich jednego dnia jest niemożliwe. Ja jednak wcześniej zapoznałem się dość dobrze z mapką wioski i wiedziałem, że to nieprawda. Wynajęcia tuk-tuka oczywiście odmówiłem. Potem nastąpiło clou programu. Zaczął mnie przekonywać do pojechania na safari w pobliskim parku narodowy za bagatela 5000 rupii. Tego było już za wiele nawet jak dla mnie. Tylko cudem nie parsknąłem śmiechem tak, żeby się udławić. Powstrzymałem się na tyle, żeby odmówić w miarę normalnie. Na szczęście skończyłem jeść, więc mogliśmy wrócić do hostelu, gdzie gościowi udało się mnie zaskoczyć jeszcze raz. Zapytał, czy mógłbym mu pożyczyć ładowarkę do telefonu, bo jego się zepsuła. Tak mnie tym zaskoczył, że nieopatrznie mu ją dałem. Dopiero potem zacząłem się zastanawiać, czy aby nie na zawsze. Na szczęście rano go złapałem zanim wyszedł i odebrałem 😀. Ale prawdę mówiąc, gdyby to nie był środek nocy poszedłbym szukać innego noclegu. Dość powiedzieć, że ze wszystkich opinii jakie wystawiłem na bookingu po tym wyjeździe, ta jedna, jedyna była negatywna. Ale następnego dnia czekały na mnie słynne świątynie w Khajuraho na których zwiedzanie chciałem wyruszyć z samego rana, więc dość szybko zapadłem w sen.

P.S. Na koniec jeszcze kilka faktów na temat kolei indyjskich, bo dla wielu turystów jest to podstawowy środek lokomocji w tym kraju.
Powstały w 1853 roku. Pierwsza linia to Bombaj (Mumbaj) - Thane.
Obecnie sieć liczy prawie 100 tys. km torów, prawie 7000 stacji, codziennie na tory wyjeżdża 10000 pociągów, a firma zatrudnia 1,6 mln ludzi. To jedno z największych przedsiębiorstw na świecie.
Codziennie pociągami podróżuje 25 mln ludzi, co rocznie daje astronomiczną liczbę 9 miliardów pasażerów. Pociągi docierają prawie wszędzie co bardzo ułatwia podróżowanie po tym olbrzymim kraju.
Ale jest też ciemna strona. Tabor, a co gorsza torowiska, są w większości przestarzałe i w nie najlepszym stanie, co przekłada się na dużą ilość awarii i opóźnień. Pociągi często sa przeładowane co powoduje, że katastrofy kolejowe, które niestety też się zdarzają mają tragiczne skutki.
Pozytywów jest jednak znacznie więcej, dlatego podróżowanie koleją po tym kraju polecam każdemu 😀.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz