Indie, Nepal

poniedziałek, 5 lutego 2018

Khajuraho - (nie)tylko dla dorosłych

Następnego dnia z samego rana po tym jak z sukcesem odebrałem ładowarkę od mojego cwaniaczkowatego gospodarza, myślałem, że już wszystko będzie w porządku. Niestety dalej znów było trochę wkurzająco, tak jak poprzedniego dnia wieczorem. Gość polazł ze mną na śniadanie, które miało być w cenie pokoju, ale oczywiście musiałem za nie zapłacić. Potem znów mi zaczął prawić swoje dyrdymały na temat zwiedzania tuk-tukiem, jego sklepu z paszminą itd. Udało mi się go jednak w końcu zgasić pytaniem o brak wi-fi w pokoju. Wyjaśnienie było oczywiście całkowicie mętne o jakiejś zerwanej linii przez drzewa połamane przez monsun.Tylko, że monsun jeszcze nie nadszedł... Więc zakomunikowałem mu, że w związku z tym płacę 50 rupii mniej za dobę i to na niego podziałało. Zmył się, a ja już w spokoju mogłem się udać na spotkanie ze słynnymi na cały świat ze swoich erotycznych rzeźb świątyniami w Khajuraho. Świątynie są zgrupowane w trzy osobne grupy, z których największa i najlepiej zachowana jest grupa zachodnia. Akurat ta do której miałem najbliżej, bo dosłownie parę minut piechotą. Przy kasie nawet mnie już nie zdziwiła cena (500 INR), ale to co widziałem już z bramy sugerowało, że tym razem będzie warto. I nie zawiodłem się. Cały kompleks składający się z 5 większych i 7 mniejszych świątyń jest świetnie zachowany i utrzymany. Na terenie królują równiutko przystrzyżone trawniki i żywopłoty, jest czyściutko, a jeśli komuś doskwiera upał może znaleźć chwilę wytchnienia na ławeczkach ustawionych pod drzewami.

Widok od bramy wejściowej
Wszystkie świątynie są zbudowane na specjalnych kamiennych cokołach, wszystkie bogato rzeźbione, a przy tym bardzo przemyślnie rozplanowane. Razem komponują się w cudowną całość. Tyle widziałem już od bramy, skąd po przejściu obowiązkowej rewizji mogłem już ruszyć na poszukiwanie słynnych rzeźb 😀.
Zwiedzanie rozpocząłem od dwóch mniejszych świątyń, Lakszmi oraz kaplicy Warahy. Waraha, to święty odyniec, jedno z wcieleń boga Wisznu. Jego posąg, który znajduje się w kaplicy jest cały pokryty mniejszymi płaskorzeźbami innych hinduskich bóstw.

Od lewej kaplica Warahy, świątynia Lakszmi, świątynia Matangeśwary (z flagą) i świątynia Lakszmany
Kaplica Warahy
I sam Waraha


Do świątyni Matangeśwary, która jest położona poza murem i jako jedyna służy jeszcze wiernym wrócę później, bo gdy już się napatrzyłem na świętego odyńca, to naprzeciwko czekała na mnie najlepiej zachowana w kompleksie i druga co do wielkości, świątynia Lakszmany poświęcona Wisznu. Pochodzi ona z X w. (podobnie wszystkie pozostałe świątynie w całym Khajuraho pochodzą z tych czasów, powstawały między X, a XI w.), a jej budowa trwała 20 lat. Ale gdy patrzy się na te wszystkie misterne rzeźby, które ją pokrywają dziwi raczej fakt, że nie "aż", a "tylko tyle" czasu trzeba było na to poświęcić. Świątynia Lakszmany jest też tą, która przyciąga najwięcej turystów, bowiem to właśnie na jej ścianach i ścianach jej cokołu znajdują się najbardziej wyuzdane rzeźby z których Khajuraho słynie. Tutaj jestem winien podziękowanie przemiłym strażnikom, którzy mi je pokazali, bo niektóre w rzeczywistości są niewielkie i samemu trudno je odnaleźć wśród wszystkich pozostałych. Lojalnie też uprzedzam, że część następnych zdjęć przeznaczona jest raczej dla dorosłych 😂.

Świątynia Lakszmany

Jej południowa fasada

I bogate rzeźbienia na niej
A to już oglądacie na własną odpowiedzialność 😂.


Spójrzcie na postać za koniem jak niby się wstydzi, ale zakrywa tylko jedno oko 😀



Rzeźby wyżej, to część tych najsłynniejszych, ale tak naprawdę rzeźby o tematyce erotycznej, to około 10% z kilku tysięcy pokrywających ściany świątyń. Więc gdy z pomocą strażników już je odnalazłem i zrobiłem fotki ruszyłem dalej. Następny w kolejności jest zespół trzech świątyń stojących na wspólnym cokole, a mianowicie największa w Khajuraho świątynia Kandariji-Mahadeo, malutka świątynia Mahadewy (obie poświęcone Śiwie) oraz świątynia Dewi Dżagadamby poświęcona Kali. Podobnie jak pozostałe wszystkie pokryte są niezliczoną liczbą przepięknych rzeźb, a wśród nich na świątyni Kandariji-Mahadeo kolejna z tych najsłynniejszych erotyczno-akrobatycznych 😀. W świątyni Kandariji-Mahadeo spotkała mnie śmieszna przygoda. Można powiedzieć, że zaliczyłem spotkanie trzeciego stopnia. W pewnym momencie coś (w pierwszej chwili nie zorientowałem się co, bo w środku jest dość ciemno) uderzyło mnie w pierś i na chwilę się do mnie przyczepiło. Po chwili się zorientowałem, że był to dość spory nietoperz. Uśmiałem się i ja, i trzech hinduskich chłopców, którzy też to widzieli 😂.

Od lewej świątynia Kandariji-Mahadeo, świątynia Mahadewy i świątynia Dewi Dżagadamby

Świątynia Mahadewy i Kandariji-Mahadeo
Posąg śarduli, pół-lwa, pół konia, który strzeże wejścia do świątyni Mahadewy
Gdyby ktoś był i szukał, to jest na południowej ścianie 😀
Następna w kolejności jest świątynia Ćitragupty, w pewnym sensie dość wyjątkowa. Nie pod względem architektury, bo została zbudowana w takim samym stylu jak pozostałe, ale dlatego, że jest poświęcona bogu Słońca, Surji. Świątynie tego boga, mimo tego że stoi on dosyć wysoko w hierarchii hinduskich bóstw są rzadkie w skali całego kraju. Nawet wśród Hindusów wiedza o tym nie jest zbyt powszechna, więc gdy wdałem się w krótką pogawędkę ze strażnikiem którego w niej spotkałem ten był bardzo zdziwiony faktem, że znam Surię i wiem gdzie jest jego główne sanktuarium w Indiach. Dzięki temu dostąpiłem zaszczytu wejścia do wewnętrznego sanktuarium, gdzie normalnie turyści nie są wpuszczani. Co prawda kosztowało mnie to jeszcze odmówienie mantry dziękczynnej do Surji wspólnie ze strażnikiem, ale było warto 😀. No i na szczęście słowa nie były zbyt skomplikowane.

Świątynia Ćitragupty
Widok na park spod świątyni
Przed wewnętrznym sanktuarium...

I w środku
Suria

Jego siedmiokonny rydwan

I asystujący mu Wisznu w koronie z pięciu kobr
Teraz już powoli zbliżałem się do końca. Zobaczyłem jeszcze ostatnią z dużych świątyń, świątynię Wiśwanathy poświęconą Śiwie (jak wszystkie bogato rzeźbioną, ale chyba jedyną z pierwotnego kompleksu na której nie ma żadnych rzeźb erotycznych) i trzy mniejsze, świątynię Parwati, kaplicę Nandi - świętego byka, wierzchowca Wisznu i najmłodszą w kompleksie, bo tylko 200-stu letnią, białą świątynię Pratapeśwary.

Od lewej świątynia Wiśwanathy, świątynia Parwati i świątynia Pratapeśwary
Słonie strzegące wejścia do świątyni Wiśwanathy
Byk Nandi w swojej kaplicy (posąg ma ponad 2 metry)
Świątynia Pratapeśwary
Na nich prawie zakończyłem zwiedzanie zachodniej grupy. Prawie, bo oczywiście nie mogłem nie zawitać do wspomnianej już na początku świątyni Matangeśwary. Jest ona jedyną w tej grupie, która ciągle jest czynna i uczęszczają do niej wierni. Poświęcona Śiwie leży już poza obrębem muru okalającego kompleks. W środku znajduje się ogromny, mierzący 2,5 m wysokości lingam, symbol tego boga. Po obecności lingamu z resztą najłatwiej jest poznać, że dana świątynia należy akurat do Śiwy, co przy hinduskim panteonie liczącym milion bóstw nie jest takie proste 😂.

Świątynia Matangeśwary

Świątynia Matangeśwary
I jej wnętrze z ogromnym lingamem

Oraz dzwonami przy wejściu w które uderzają wierni wchodząc do świątyni
Teraz już mogłem udać się spacerem na drugą stronę wioski, żeby zobaczyć wschodnia grupę. Nie jest ona już tak duża i dobrze zachowana jak zachodnia, niemniej ciągle warta zobaczenia. Po drodze przyczepił się do mnie jakiś młody, na oko 15-sto letni Hindus. Uparł się, że pokaże mi drogę i za nic nie chciał zrezygnować. Czując co się święci od razu na wstępie powiedziałem, że mu za to nie zapłacę, bo drogę znam. Ten się jednak uparł i twierdząc, że chce tylko poćwiczyć angielski nie odstępował mnie na krok. No cóż, wolna wola. Choć za każdym razem, gdy słyszałem, że ktoś w rozmowie ze mną chce ćwiczyć język serdecznie chciało mi się śmiać 😂. Bowiem moja znajomość angielskiego jest mocno podstawowa, a każdy normalny nauczyciel pewnie by się lekko załamał słysząc mój akcent i wymowę 😂. Ale Hindusom jakoś to nie przeszkadzało, więc czemu nie. W sumie to i ja miałem okazję poćwiczyć. Tak więc szliśmy razem, a ja cierpliwie odpowiadałem na pytania skąd jestem, kiedy przyjechałem, gdzie byłem i jak mi się podobają Indie, czyli generalnie standardowo 😀. Tak gawędząc dosyć szybko dotarliśmy do pierwszych trzech świątyń z tej grupy, położonych najbardziej na północ. Świątyni Hanumana, świątyni Brahmy i zdecydowanie najlepiej zachowanej i największej świątyni Dżawari poświęconej Wisznu.

Świątynia Dżawari
Po ich obejrzeniu chciałem od razu udać się do czterech świątyń dżinijskich, które stanowią drugą część grupy wschodniej, ale chłopak zaproponował, żebyśmy po drodze zwiedzili starą wioskę Khajuraho, gdzie turyści zaglądają raczej rzadko. Podejrzewałem, że kryje się w tym jakiś kruczek, ale czasu miałem dużo no i byłem ciekawy jak żyją ludzie w takich okolicach, więc się zgodziłem. Ruszyliśmy przez pastwisko, między bawołami w stronę pobliskich zabudowań. Co ciekawe, choć podobne, bawoły nie są traktowane jako święte w odróżnieniu od krów. I nadal często są używane do prac na polu, a czasami nawet zabijane na mięso. Choć w Indiach bardzo rzadko, częściej się z tym zetknąłem trochę później w również hinduistycznym Nepalu.

Bawoły na pastwisku
Gdy wkroczyliśmy między pierwsze budynki poczułem się trochę jakbym cofnął się w czasie. Zbudowane w większości z wypalanej na słońcu cegły są charakterystyczne dla tego rejonu Indii i budowane tak samo już od kilku stuleci. Oczywiście czasem trafiały się też bardziej nowoczesne w tym labiryncie ciasnych uliczek w które weszliśmy, ale nie zmienia to ogólnego wrażenia.

Stara wioska

Stara wioska
I jej wąskie uliczki
I tak sobie spacerowaliśmy po wiosce pozornie bez celu, ale przeczucie mnie nie myliło. Kruczek istniał 😀. W pewnym momencie bowiem, mój samozwańczy przewodnik oznajmił, że doszliśmy właśnie do domu jego rodziny. I jeśli mam ochotę, to mogę zobaczyć jak mieszkają. Takiej okazji niezależnie od wszystkiego nie mogłem przegapić. Weszliśmy więc, a ja poznałem jego wujka (w domu mieszkały jak się okazało tak naprawdę trzy rodziny), który oprowadził mnie po całym domostwie. Szczególnie dumny był z małej, dwupalnikowej kuchenki na gaz z butli, którą udało im się niedawno wspólnymi siłami kupić. Oprócz kuchenki, która stała bezpośrednio na polepie z gliny i krowich, hmm, placków, w kuchni nie było zbyt wielu sprzętów. Reszta domu też była urządzona bardzo skromnie, ale wszędzie było czyściutko i schludnie. A już szczególnie w drugim miejscu z którego był dumny, a mianowicie z domowej kapliczki. Z tego co zrozumiałem takie domowe kapliczki są w każdym, nawet najbiedniejszym hinduskim domu. Ba, nawet bezdomni na ulicy w swoich szałasach starają się mieć chociaż namiastkę takowej. To pokazuje jak bardzo religijny jest ten naród i dlaczego mimo olbrzymiej mieszanki kulturowej, etnicznej i religijnej z jaką tam się stykamy, bardzo rzadko dochodzi do niesnasek na tym tle. Niechlubnym wyjątkiem były tu ostatnie lata ubiegłego wieku, ale ja nie lubię polityki, więc nie będę się nad tym szerzej rozwodził. Zainteresowani na pewno dotrą do odpowiednich źródeł.Wracając do tematu. Gdy już skończyliśmy zwiedzanie domu zostałem zaproszony do jedynego pokoju w którym był wiatrak, a gdy już sobie wygodnie usiadłem, wyjaśniła się sprawa braku chęci wydębienia ode mnie pieniędzy przez chłopca. Po prostu zadanie przeszło na wujka, który zajmował się malowaniem thanek (obrazków o tematyce religijnej) na papierze i na płótnie 😂. Zaczął mi prezentować swoje prace, które naprawdę były bardzo ładne. Niemniej żądane na początku ceny były oczywiście absurdalne 😀. Dodatkowo ja mając przed sobą jeszcze prawie całą wyprawę nie zamierzałem nic kupować. Wujek się jednak nie zniechęcał, wyciągał coraz to nowe prace, ceny spadały, a ja chcąc nie chcąc grałem w tą grę. W końcu udało mi się z tego grzecznie, acz stanowczo wybrnąć bez kupowania czegokolwiek. Wymagało to jednak sporej dozy asertywności 😂. Pożegnaliśmy się więc z wujkiem i myślałem, że również z chłopcem, ale ten tak łatwo nie chciał się poddać. Zaproponował, że na koniec pokaże mi jeszcze ich szkołę. Po doświadczeniu z wujkiem trochę niechętnie, ale jednak się zgodziłem. Ciekawość była silniejsza.

Po prawej, w głębi dom mojego przewodnika
Domowa kapliczka


Ponieważ w Indiach akurat trwały wakacje, które tam przypadają na maj i czerwiec, dwa najgorętsze miesiące w roku i szkoła była zamknięta, najpierw udaliśmy się do domu dyrektora, pana Prabhata Mishry. Trochę bardziej okazałego niż inne domy w wiosce.


Dyrektor okazał się bardzo miłym człowiekiem, który bardzo się ucieszył z faktu, że zainteresowałem się tym jak wygląda normalne życie w wiosce. Z chęcią też zgodził się pokazać mi szkołę.

Budynek szkoły
Została ona założona kilka lat temu przy wsparciu jednej z holenderskich fundacji i od tego czasu służy miejscowej społeczności. Dyrektor oprowadzając mnie i opowiadając o sytuacji w jakiej pracują był bardzo dumny z faktu, że z każdym rokiem rośnie liczba dzieci, które przychodzą się uczyć. To w Indiach w takich biednych okolicach jak ta, to ciągle wielki problem, bo wiele dzieci jest zmuszonych do pracy na rzecz rodziny, a rodzice nie zgadzają się na posyłanie ich do nauki. Okazało się, że również mój młody przewodnik normalnie pracuje na rodzinnej farmie. Jego powszedni dzień wygląda tak, że rano wychodzi z ojcem i dwoma braćmi w pole, potem na sześć godzin idzie do szkoły i z powrotem wraca do pracy. W naszych realiach nie do pojęcia. Sama szkoła jak powiedział mi dyrektor mimo wsparcia założycielskiej fundacji też ciągle boryka się z problemami, głównie finansowymi. Choć sam główny hol prezentuje się przyzwoicie, a w szkole jest pięć klas, to tylko trzy są wyposażone w ławki. W pozostałych jest tylko taboret dla nauczyciela i tablica. Szkoła dostaje trochę darów z zagranicy, tuż przed moim przyjazdem było to 10 rowerów. Dyrektor był z nich bardzo szczęśliwy, bo pomogą przyciągnąć nowe dzieci. Nie rozwiązuje to jednak wszystkiego, dlatego każdy grosz jest dla nich na wagę złota.

Główny hol
Jedna z dwóch wyposażonych klas
A tak wyglądają pozostałe
Do tego ponieważ w szkole uczy się już około 300 dzieci dla części brakuje w nich miejsca i przy ładnej pogodzie część lekcji odbywa się na dachu z którego roztacza się widok na całą wioskę, albo po prostu na podwórku.

Widok z dachu szkoły na świątynie dżinijskie
Gdy już wszystko obejrzałem, dyrektor zaprosił mnie do swojego pokoju i poprosił o wpis do księgi pamiątkowej. Oczywiście poprosił również o datek. I choć nie miałem zbyt dużo gotówki przy sobie w związku z czym mogłem zostawić tylko 500 rupii (około 30 zł), to dziękował mi bardzo serdecznie. Stwierdził, ze bardzo się przydadzą na zakup długopisów i zeszytów dla tych dzieci, których na nie nie stać. Długopisy są generalnie bardzo dobrym prezentem dla dzieci jeśli ktoś w Indiach wybiera się w jakieś uboższe, wiejskie rejony. Później jeszcze wiele razy spotykałem się z sytuacją, gdy podążała za mną gromadka dzieci krzycząc "One pen, sir!". Nie chciały pieniędzy, tylko długopisy właśnie. A dyrektor obiecał też, że gdy zacznie się rok szkolny to wyśle mi podziękowania. I gdy prawdę mówiąc już o tym zapomniałem jakiś tydzień temu odnalazł mnie na Facebooku i te podziękowania wysłał. Zadał sobie tyle trudu, bo zostawiłem 30 zł datku. Niewiarygodne. Wtedy jednak nadszedł czas na pożegnanie z moim gospodarzem, a także z moim młodym przewodnikiem. Już samotnie podążyłem w kierunku grupy świątyń dżinijskich, które widziałem z dachu szkoły. Pierwsza na którą trafiamy w kompleksie, to najmłodsza, bo zbudowana około 100 lat temu świątynia Śantinathy. Zgromadzono w niej elementy wyposażenia starszych świątyń na czele z 4,5 metrowy posągiem Adinathy, pierwszego tirthankary.

Świątynia Śantinathy

Świątynia Śantinathy
Posąg Adinathy
Za tą pierwszą nową świątynią znajdują się dwie starsze, świątynia Parśwanathy, największa w kompleksie i świątynia Adinathy. Obie są na zewnątrz bogate w rzeźbienia podobnie jak świątynie z grupy zachodniej. Za to w środku są dużo bardziej ascetyczne. Mieszczą się w nich tylko posągi tirthankarów. Czwarta świątynia poza murami kompleksu jest w ruinie.

Na pierwszym planie świątynia Adinathy, w głębi świątynia Parśwanathy

Świątynia Parśwanathy
Na sam koniec pozostała mi najdalej położona południowa grupa, a tak właściwie jedna świątynia Duladeo. dwie pozostałe świątynie z tej grupy są bowiem w ruinie. Prowadzi do niej teoretycznie asfaltowa, ale bardziej przypominająca polną, droga. Biegnie na sporym odcinku prze starą część Khajuraho, więc idąc mogłem obserwować codzienne życie mieszkańców. W pewnym momencie natknąłem się na grupę śmiesznych osiołków transportujących glinę do wyrobu garnków. Sama świątynia Duladeo jest położona na terenie sporego parku i podobna w stylu do pozostałych. Warto ją odwiedzić. Tym bardziej, że za wstęp do świątyń w grupach wschodniej i południowej się nie płaci 😀.

Wioska Khajuraho
Osiołki są ciągle w Indiach częstym środkiem transportu


Świątynia Duladeo
Wracając niespiesznie do hostelu zerkałem ciągle na to jak ludzie tutaj mieszkają i żyją. Czasami widoki były trochę dołujące, ale takie są realia tego kraju z którymi trzeba się pogodzić jeśli chce się poznać prawdziwe Indie. Pod sam koniec spaceru natknąłem się jeszcze na małą świątynię Boga małp, Hanumana, której jak to czesto w Indiach bywa strzegła policja. Chociaż tym razem sposób sprawowania przez nich obowiązków był dość ciekawy 😂.

Stara wioska Khajuraho


Córeczka stara się pomagać mamie przy produkcji garnków

Świątynia Hanumana i "pracujący" policjanci 😀
Po dotarciu do hostelu, szybkiej kolacji i spisaniu wrażeń dość szybko usnąłem, bo następnego dnia ruszałem dalej do Orchy, a nauczony doświadczeniem na stację zamierzałem pojechać sporo wcześniej 😀.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz