Indie, Nepal

wtorek, 2 stycznia 2018

Fathepur Sikri - wymarłe miasto

Kolejnego dnia zgodnie z wcześniejszą umową spotykamy się na śniadaniu z Agą i Grześkiem. Trochę smutno, bo wiemy, że niedługo przyjdzie nam się rozstać. Oni jadą już dzisiaj do Delhi i dalej do Nepalu, a moim celem jest Fathepur Sikri, słynne wymarłe miasto. Na razie jednak wcinamy pyszną parathę popijając masala tea (herbatą z mlekiem i przyprawami). Potem zbieramy bagaże, oni duże, ja podręczny i łapiemy tuk-tuka na dworzec autobusowy. Wspólnymi siłami stargowaliśmy cenę na 80 rupii, choć już 100 byłoby dobrą ceną nawet dla Hindusa. Dalej już bez problemu dojechaliśmy na jeden z trzech dworców autobusowych Agry, Idgah. Indyjskie dworce autobusowe są często jeszcze trudniejsze do ogarnięcia niż indyjska kolej. Często są to zwykłe place na których stoi i na które podjeżdża pełno autobusów, na pierwszy rzut oka w zupełnym chaosie. Namierzenie kasy też często nie jest łatwe, bo część biletów kupuje się bezpośrednio u konduktora. Z tego powodu większość Hindusów nawet sobie nie zawraca głowy szukaniem okienka z biletami. Jeszcze gorzej bywa z rozkładami jazdy, których czasem wcale nie ma, a jak są, to nie do odcyfrowania 😂. Same autobusy też są dość ciekawe, a zwłaszcza ich stan techniczny. Nam trochę tych atrakcji zostało oszczędzonych, bo byliśmy na dworcu jak na indyjskie warunki dosyć wcześnie. Nie było więc jeszcze jakichś tłumów, ale i tak bez pomocy usłużnych miejscowych mielibyśmy spory kłopot z namierzeniem właściwych autobusów. Okazało się, że ten Agi I Grześka odjeżdża właściwie zaraz, więc szybko się pożegnaliśmy, a ja ruszyłem na poszukiwania swojego. Też miał odjeżdżać niedługo, ale niedługo, to w Indiach pojęcie względne. Bo rozkład sobie, ale rzeczywistość swoje i autobusy, szczególnie te lokalne, ruszają dopiero jak w miarę się zapełnią.

Dworzec Idgah


Kasa biletowa

Mój transport 😀

I jego rozkład jazdy

Oraz wnętrze
Miałem też chwilę, żeby obejrzeć okolicę dworca. Jak w przypadku innych dworców w Indiach, tak i tutaj, to spore targowisko.




Jednak po 40 minutach czekania, zapłaceniu 40 INR konduktorowi za bilet w końcu ruszyliśmy i po godzinie jazdy dotarłem do celu.
Do celu, czyli wymarłego miasta Fatehpur Sikri. Wznosi się ono na niewielkim wzgórzu nad wioską Fatehpur, gdzie zatrzymuje się autobus. Zostało zbudowane zupełnie od podstaw przez cesarza Akbara, dla uczczenia spełnienia przepowiedni o narodzinach syna, której właśnie w tym miejscu udzielił mu jeden z sufickich świętych. W 1571 roku przeniósł tu z Agry stolicę całego państwa, ale funkcję tę sprawowało krótko, bo tylko 14 lat. Wtedy zmarł Akbar, a miasto, które zostało zbudowane w miejscu, gdzie nie ma dobrego dostępu do wody zostało opuszczone i tak trwa bez zmian od tamtej pory. Prowadzą do niego dwa wejścia, ja zdecydowałem się na bardziej okazałe. Po krótkiej wspinaczce na szczycie zbocza ukazała się moim oczom olbrzymia (54 m wysokości) Buland Darwaza, Brama Zwycięstwa, prowadząca do drugiego co do wielkości meczetu w Indiach.

Buland Darwaza i mury Fatehpur Sikri

Buland Darwaza z zewnątrz...


... i od środka
Na podejściu do bramy jak to w Indiach bywa przyczepił się do mnie jakiś chłopaczek oferując usługi swojego brata jako przewodnika. Ja jak zwykle byłem sceptyczny, ale w rozmowie wyszło, że ja jestem z Polski, a brat trochę mówi po polsku. Więc gdy cena ze 100 rupii spadła do 50 postanowiłem zaryzykować i generalnie nie żałuję. Facet rzeczywiście odrobinę mówił po polsku, a do tego dzięki niemu zrobiłem kilka zdjęć na które sam bym nie wpadł. No ale po kolei. Przy bramie oczywiście okazało się, że nogawki od moich specjalnie zakupionych spodni zostały w hostelu, musiałem więc obwinąć się płachtą przypominającą spódnicę, gdyż bez tego nie mógłbym wejść do środka. No i oczywiście trzeba było zdjąć buty. Potem mogliśmy już przejść na ogromny dziedziniec meczetu na którym znajduje się też piękny, wykonany z białego marmuru grobowiec sufickiego świętego Selima Cistiego. Tego samego, który cesarzowi Akbarowi przepowiedział narodziny syna.

Dziedziniec Dżama Masjid


Wraz z moim przewodnikiem ruszyliśmy na jego obchód. Przewodnik, młody facet, jak już wspomniałem wyżej rzeczywiście trochę mówił po polsku, więc nawet co nieco zrozumiałem z jego opowieści 😃. Szliśmy dookoła podcieniami wśród ludzi, których w meczecie było całkiem sporo.

Mój przewodnik, ten stojący pan z bródką i wierni kryjący się w cieniu arkad
Na początku dochodzimy do małego cmentarza z którego podobno prowadzi sekretny tunel do samej Agry (40 km!). Ale to chyba raczej legenda.

Cmentarz w Dżama Masjid

W tym zaułku znajduje się wejście do sekretnego tunelu
Z podcieni można zrobić fajne zdjęcie Buland Darwaza, jedno z tych na które pewnie bez pomocy przewodnika sam bym nie wpadł (proszę się nie śmiać z "sukienki" 😂).


Następnie dochodzimy do pięknego, białego mauzoleum Selima Cistiego. Podziwiając misternie rzeźbione ażurowe ściany trudno uniknąć zastanowienia się choć przez chwilę nad kunsztem budowniczych i rzeźbiarzy, a także ogromem pracy, którą musieli wykonać. Ale to nie wszystko. W jego wnętrzu na ścianach wokół właściwego grobu, które są podobnie rzeźbione jak zewnętrzne,  wiszą tysiące sznureczków symbolizujących życzenia wiernych. Są oni bowiem przekonani, że święty ma moc ich spełniania. Można też zrobić "gwiezdne zdjęcie" 😃.

Grobowiec Selima Cistiego...
...i jego wnętrze

"Gwiezdne zdjęcie" Shahi Darwaza, Bramy Króla
Na koniec docieramy do głównej sali modlitewnej, która z zewnątrz była akurat w renowacji. Ale w środku ciągnie się rząd pięknie zdobionych arkad, a sala gdzie znajduje się mihrab jest zdobiona jeszcze piękniej.

Główna sala modlitewna

Mihrab

Arkady w głównej hali modlitw
 Potem żegnam się ze swoim przewodnikiem, który jako że cena za oprowadzanie była niska, próbował mnie jeszcze namówić na kupno jakichś folderów i rzeźbionych słoników, wytwarzanych rzekomo przez jego rodzinę 😂. No ale to normalka. Na szczęście dość szybko udało mi się wymówić i po kilku chwilach przez mniejszą bramę meczetu, Shahi Darwaza (Bramę Królów) ruszam do głównego kompleksu.

Shahi Darwaza
Po kilku dalszych minutach docieram do kas (zwiedzanie samego meczetu jest bezpłatne) i tu podobnie jak w Agrze niemiłe zaskoczenie. Cena wejściówki 500 INR (już po zwiedzaniu stwierdziłem, że o jakieś 100-150 INR przesadzona). Od tej chwili stwierdziłem, że generalnie wszystkie ceny wstępów podane w przewodniku będę musiał liczyć razy dwa 😡. Ceny w nim pochodziły z 2015 roku, więc zakładałem podwyżki, ale nie o 100%. Nie pozostało mi jednak nic innego jak się z tym pogodzić. W Fathepur Sikri również, bo przecież nie po to tutaj jechałem, żeby teraz rezygnować 😃. Zapłaciłem więc i ruszyłem na zwiedzanie Wymarłego Miasta. O dziwo rzeczywiście okazało się ono prawie wymarłe, w całym kompleksie spotkałem dosłownie kilku turystów i to tylko Hindusów. Nie wiem, czy tych z zagranicy odstrasza cena, słaby dojazd, czy jeszcze coś innego. Fakt faktem, że byłem tam poza sezonem, może w szczycie wygląda to inaczej. Teraz jednak przez długie chwile byłem zupełnie sam, a wśród murów odbijało się tylko echo moich kroków. Niesamowite uczucie. Na początku dotarłem do pałacu Jodh Bai wybudowanego przez cesarza Akbara dla swoich żon.


Pałac Jodha Bai i jego dziedziniec

Główne wejście do pałacu Jodha Bai

Jodha Bai
Później docieramy do Birbal Bhavan, mniejszego pałacu, gdzie mieszkali ministrowie Akbara i Lower Haramsara, gdzie mieszkały damy dworu i służące.

Birbal Bhawan
Lower Haramsara
Z jego dziedzińca widać Hathi Pol, czyli Bramę Słoni. Za nią znajdują się ruiny karawanseraju, miejsca gdzie zatrzymywali się kupcy przybywający do miasta.

Hathi Pol
Ja jednak nie schodziłem na dół, bo troszeczkę gonił mnie czas, zamiast tego ruszyłem do wg wielu najpiękniejszego budynku w kompleksie, a mianowicie pięciokondygnacyjnego pałacu Panć Mahal. Jego wsparta na kolumnach konstrukcja wydaje się niezwykle lekka, a w jego wnętrzu panuje przyjemny chłód w nawet najbardziej upalne dni. Przed nim rozciąga się Ogród dla Kobiet, który również stanowił miejsce wypoczynku cesarza i jego żon. Szczególnie w tak ciepłych miesiącach jak czerwiec, gdy temperatury ciągle oscylują w okolicach 40 stopni.

Panć Mahal

Ogród dla Kobiet i Panć Mahal

Najniższa kondygnacja Panć Mahal
Dalej trafiamy na duży Plac Pachisi, którego nazwa pochodzi od popularnej w Indiach gry. Na placu znajduje się ogromna plansza, a cesarz Akbar podobno używał do gry jako pionków niewolnic. Na tym samym placu stoi budynek Diwan-i-Khas, czyli Sala Audiencji Prywatnych. W środku znajduje się pięknie rzeźbiona kolumna podtrzymująca całe sklepienie. Znajduje się też na nim ozdobny staw Anup Talao, gdzie kiedyś występowali muzycy, a tuż obok budynek Daulat Khana (Siedziba Szczęścia) z którego cesarz te popisy obserwował.

Plac Pachisi

Plac Pachisi z platformą muzyków na Anup Talao
Anup Talao i Daulat Khana
Diwan-i-Khas
I jego wnętrze
Ostatnim miejscem do którego trafiamy jest Diwan-i-Am, czyli Sala Audiencji Publicznych i ogromny ogrodowy dziedziniec przed nią. Warto też zauważyć, że stan utrzymania całego kompleksu jest świetny, wszędzie czyściutko, trawka przystrzyżona, kompletne zaprzeczenie powszechnych wyobrażeń o Indiach. Potwierdza to to o czym już pisałem, że Indie to kraj olbrzymich kontrastów.

Diwan-i-Am...
... i dziedziniec ogrodowy przed nią
I to już był koniec przygody z Wymarłym Miastem, ale jeszcze nie koniec dnia. Ruszyłem z powrotem na przystanek autobusowy. Ale tam chociaż autobus już stał, to okazało się, że odjazd będzie dopiero za godzinę. Skorzystałem więc z okazji i poszwendałem się trochę po samym Fatehpur. To taka trochę większa wioska. W porównaniu z Agrą już na pierwszy rzut oka widać dużą różnicę. W oczy rzuca się sporo większa bieda. Główna ulica przy której koncentruje się życie chyba nigdy nie widziała asfaltu. Ale ludziom, to nie przeszkadza. Bo ludzi, motorów i skuterów jak prawie wszędzie w Indiach, tak i tutaj było całkiem sporo.


Główna ulica Fatehpur

Tutaj również
I podobnie jak w wielu innych miejscach spora część życia toczy się bezpośrednio na ulicy. Ludzie przy niej siedzą, pracując i handlując, pozostali robią zakupy i z tych usług korzystają. Również gwar tu panujący nie różni się wiele od tego wielkomiejskiego. Wszędzie słychać pokrzykiwania sprzedawców, tych co się targują no i klaksony 😂.

Uliczny krawiec trochę przysłonięty przez rowerzystę 😀
Prasowacz (trzymałem to żelazko, waży 5 kg)
Stragany z owocami, świnie i niestety śmieci. W takich miejscach jest ich niestety sporo.
Wiem, że niektórych to może trochę przerażać, ale ja lubię takie klimaty. I szybko w nie wsiąkam. Tak szybko i głęboko, że tak się spokojnie tak włócząc prawie zapomniałem o autobusie. A ten był również ciekawy. I pewnie niektórzy by do niego w życiu nie wsiedli 😂. Zewnątrz jeszcze całkiem, całkiem, ale w środku, to już trochę co innego. No i drzwi się nie zamykały.

Mój środek transportu, prawda, że niezły?

Ale w środku wszystkie kabelki na wierzchu

No i jeszcze ostatni rzut oka przez przednią szybę na Fathepur
Do Agry dowiózł mnie jednak bez problemu. Tam szybko złapałem tuk-tuka za 50 INR (po targach oczywiście), którym pojechałem na drugi dworzec skąd chciałem złapać połączenie do Sikandry, która jest na przedmieściach Agry, jakieś 12 km od centrum. Zaplanowałem tam bowiem odwiedziny w mauzoleum Akbara, jednego z największych władców w historii Indii. Ale zanim tam dotarłem wysiadłem na dworcu. No dobra, z tym trochę przesadziłem. Dworzec Bijli Ghar, to po prostu plac na którym stoi kilkanaście autobusów, busów oraz oczywiście taksi, tuk-tuki i wszystko inne czym da się w Indiach jeździć. I tu trochę zaczęły się schody, bo choć wiedziałem, że mam szukać autobusu do Mathury, to jakoś nikt nie mógł mi go wskazać. Było to dziwne, bo dworzec się zgadzał, a ludzi którzy chcieli mi pomóc jak zwykle nie brakowało. W końcu jednak sprawa się wyjaśniła. Chodziło o błahostkę, jedną literkę "u" w nazwie miasta, której Hindusi nie wymawiają i w ich ustach brzmi to jak Matra 😂. Ale to jeszcze nie koniec dworcowych przygód, bo gdy przyszło do kupowania biletu konduktor krzyknął mi 80 rupii. Gdy tymczasem był to kurs o ponad połowę niż do Fathepur, gdzie zapłaciłem 40 rupii... Coś tu się ewidentnie nie zgadzało. Konduktorem był jednak starszy gość, w zawiązanej na głowie chusteczce, okularkach, który nie wyglądał na żadnego naciągacza, więc nie chciałem się z nim za mocno kłócić. Zacząłem więc na spokojnie tłumaczyć, że to 10-12 km i to po prostu niemożliwe, żeby bilet do Sikandry kosztował dwa razy tyle co do Fathepur. Dyskusja trwała jednak już prawie 15 minut, a gość ciągle swoje. Ja już zacząłem się nakręcać, bo za tyle, to mógłbym tam pojechać, ale tuk-tukiem. I gdy prawie byłem gotów, żeby mu nawrzucać, gość się nagle klepie w głowę i mówi "Oh, sir, Sikandra? Very, very sorry. 25 rupii". Ja już zgłupiałem kompletnie, bo nazwę tej Sikandry powtórzyłem już wcześniej ze 100 razy. Ale gość przeprosiny ciągnie dalej, że dzisiaj strasznie gorąco, on już długo pracuje i tak jest już zmęczony, że mu się pokiełbasiło z innym miastem 😂. 25 rupii było ceną realną, więc już bez dalszych ceregieli zapłaciłem, rozmyślając jednocześnie nad tym, że rację mają ci, którzy mówią, że jeśli chodzi o temperatury, to ja jestem zmutowany. Bo mi było po prostu ciepło 😀. No ale w końcu pojechaliśmy i po 40 minutach wysiałem w u celu, prawie pod samą bramą mauzoleum. Prowadzi do niego przepiękna brama, ale najpierw musiałem kupić bilet. I tym razem zaskoczony pozytywnie, bo cena wzrosła, ale tylko do 210 INR, a nie pięciuset. Za wstęp do takiego obiektu cena powiedziałbym uczciwa. Mając bilet w kieszeni mogłem już ruszyć do środka. Jak już wspomniałem do mauzoleum prowadzi piękna brama. zanim jednak do niej dotarłem po drodze (bo teren jest ogromny) minąłem jeszcze też piękny grobowiec Lodich, też jednej z królewskich rodzin indyjskich.

Grobowiec Lodich

Grobowiec Lodich
Chwilę później dotarłem już do bramy wejściowej zbudowanej z czerwonego piaskowca, pięknie zdobionej białym marmurem i zwieńczonej czterema białymi minaretami. Przez chwilę myślałem nawet, że to właściwe mauzoleum.

Główna brama do mauzoleum Akbara

I raz jeszcze od przodu
Przez bramę przechodzimy na teren jeszcze większego parku niż wcześniej. W ogrodach jest pełno zwierząt, pawi, małp, a nawet antylop garna. Naszym oczom ukazuje się też budynek samego mauzoleum do którego prowadzi szeroka aleja. Mauzoleum jest ogromne, a budynek zbudowano w tej samej technice co bramę. I jest podobnie piękny.


Mauzoleum Akbara
I z trochę bliższej odległości
I z bliziutka, lepiej widać zdobienia
Pięknie zdobione jest też wejście do samej głównej sali.



Sama sala jest jednak surowa, wręcz ascetyczna, nie ma w niej żadnych zdobień. Ściany są pomalowane na biało, a sala tonie w półmroku. Tylko na samym środku widać cenotaf cesarza Akbara. Po wyjściu pokręciłem się jeszcze trochę po ogrodach, bo dla symetrii na ich dwóch krańcach pobudowano ciekawe atrapy bram.
Atrapa bramy
Na suficie jednej z nich zobaczyłem coś, czego początkowo nie mogłem rozgryźć, a co mnie zaciekawiło, bo na pewno nie było elementem architektonicznym. Wyglądało jak duże (niektóre nawet metrowej średnicy), czarne półkoliste narośla. Kto wie ile bym się nad tym głowił, gdyby nie paru Hindusów, którzy rozjaśnili sytuację. Okazało się, że to gniazda dzikich pszczół, na szczęście nie żądlących, bo przy tej ilości gniazd owadów było tam pewnie kilkanaście tysięcy. I gdyby je czymś rozjuszyć, to można by się było mieć z pyszna 😂.

Gniazda dzikich pszczół
Potem czekał mnie już tylko powrót do Agry. Na przystanku wskoczyłem do pierwszego autobusu jaki podjechał. Wskoczyłem dosłownie, prawie w biegu, bo kierowca zatrzymał się może na dwie sekundy. Trochę tego nie przemyślałem, bo o to czy jest właściwy dopytałem dopiero w środku 😂. Tym razem nie dostałem też biletu, za to przyoszczędziłem pięć rupii 😀. Z autobusu wysiadłem w okolicy Czerwonego Fortu skąd już bez problemu tuk-tukiem za 50 rupii wróciłem do hotelu. Tam opchnąłem jeszcze pyszną masalę z wołowiną (zamówiłem wołowinę mając jeszcze w pamięci wersję z kurczakiem posiekanym razem z kośćmi 😂) i byłem gotów na kolejny dzień 😀.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz