Indie, Nepal

czwartek, 30 listopada 2017

Taj Mahal - 8 cud świata, czyli Agra raz jeszcze

Drugi dzień w Agrze, to przede wszystkim wizyta w Taj Mahal. Ale zanim do niej doszło wydarzyło się parę innych rzeczy 😀. Po pierwsze mimo szczerych chęci i nastawienia dwóch budzików planowana pobudka o piątej rano, żeby zobaczyć Taj Mahal w świetle wschodu słońca jakoś mi nie wyszła. Poprzedni dzień był jednak zbyt wyczerpujący nawet dla mnie i organizm domagał się trochę więcej snu niż cztery godziny. Trochę żałowałem, ale jak się chwilę później okazało nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Najpierw jednak musiałem rozprawić się z moimi pęcherzami, bo niestety chodzenie bez tego było już lekko niemożliwe nawet po nocnej przerwie. W ruch poszła więc długa, szewska igła, bo niestety w hostelu mniejszej nie mieli 😂. Ulga jednak była spora i po założeniu opatrunków mogłem już się udać na śniadanie. A tam ku swemu zdziwieniu przy jednym ze stołów usłyszałem język polski. Oczywiście nie omieszkałem zagadać i w ten sposób poznałem przesympatycznych Agę i Grześka. Młode małżeństwo, którzy wymyślili sobie jeszcze bardziej ambitny projekt niż ja, bo podróż dookoła świata. Który z resztą konsekwentnie do tej pory realizują. Ponieważ jednak byli w Indiach parę dni dłużej niż ja, a wcześniej przejechali Pakistan nie omieszkałem ich wypytać o parę przydatnych rzeczy. A i okazało się, że ja też mam parę przydatnych informacji, więc wymiana doświadczeń trochę nam zajęła. Na koniec okazało się, że mamy na dzisiaj prawie identyczny plan, czyli wizytę w Taj Mahal. Oczywiście już wspólną 😀. Bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy więc w drogę, bo wg Agi zaczynało się już robić gorąco. Na szczęście od naszego hostelu do wschodniej kasy nie było daleko, bo około 10 minut piechotą. Tam kupiliśmy bilety, których cena dla turystów jest niestety największym przegięciem w Indiach. Kosztują 1000 INR, czyli około 60 zł, więc jak na warunki europejskie nie jest to jeszcze cena porażająca jak na wstęp do takiego zabytku. Najbardziej wkurza 25-krotna przebitka w porównaniu z ceną dla Hindusów (40 INR). No ale musieliśmy to jakoś przełknąć. Dostaliśmy po półlitrowej butelce wody i darmowym melexem podjechaliśmy już do właściwej bramy. Przy wejściu przeszliśmy bardzo szczegółową kontrolę, bo na teren Taj Mahal nie można wnieść praktycznie niczego poza aparatem fotograficznym, wodą, pieniędzmi i dokumentami. I tu mała rada praktyczna. Nie zabierajcie dosłownie nic innego, gdybyście kiedyś się wybierali, bo zbędnych rzeczy wbrew temu co piszą w przewodnikach nie ma gdzie zostawić! No a potem był już on, Taj Mahal. Budynek o którym napisano już chyba wszystko, więc cóż mogę dodać. Absolutnie cudowny, przepiękny, wspaniały w swojej cudownej harmonii kształtów. Na swoich wyjazdach widziałem naprawdę sporo, ale nic nie zrobiło na mnie podobnego wrażenia. Już tylko dla niego było warto przyjechać do Indii. Do Taj Mahal na pierwszy dziedziniec prowadzą trzy bramy, wschodnia południowa i zachodnia. A na pierwszym dziedzińcu wita nas już przepiękna Wielka Brama z czerwonego piaskowca wysokości 30 m zza której wyłania się już kopuła grobowca.

Wielka Brama Taj Mahal



A potem trafiamy już do czwórogrodu, gdzie otwiera nam się widok już na sam Taj Mahal. Już doskonała symetria z jaką jest założony ogród, z jego głównym kanałem z fontannami w głównej osi robi ogromne wrażenie.
Mieliśmy tutaj z Agą i Grześkiem sporo szczęścia, bo zwiedzaliśmy Taj Mahal w poniedziałek, gdy jest najmniej turystów, a kanały i fontanny były już wypełnione wodą. Ta jeszcze dzień wcześniej była jak się dowiedzieliśmy spuszczona, bo kanały są okresowo czyszczone. Perspektywa jaka się roztacza przed zwiedzającymi z niczym nie zakłóconym horyzontem poza samą sylwetką Taj Mahal jest już absolutnie cudowna. I nie zmienia tego nawet widok rusztowań otaczających jeden z minaretów i kilka ścian grobowca (są one systematycznie czyszczone z nalotu spowodowanego smogiem, który na szczęście i tak jest już wielokrotnie mniejszy niż jeszcze 10-15 lat temu).

Taj Mahal

Taj Mahal

Z Agą i Grześkiem

Nasze szczęście, mało turystów 😀


W miarę zbliżania się do grobowca dostrzega się coraz więcej szczegółów z jego pięknych zdobień.


Ale zanim dotarliśmy do głównej budowli postanowiliśmy jeszcze pospacerować po ogrodach i zobaczyć meczet zbudowany na lewo od głównego budynku mauzoleum. Po drugiej stronie dla zachowania idealnej symetrii wzniesiono identyczny budynek, który jednak nie pełnił funkcji religijnych, tylko Mehmanchany, czyli domu dla gości.

Meczet
Mehmanchana
Ale potem był już tylko Taj Mahal, mauzoleum ukochanej żony Szachdżachana, Mumtaz Mahal, budowane przez ponad 20 lat przez 20 tysięcy robotników z najdoskonalszych materiałów sprowadzonych z całego ówczesnego świata. Pozostało tylko podziwiać 😀.







Piękne są również minarety, które celowo zbudowano trochę odchylone od pionu, aby w trakcie trzęsienia ziemi nie przewróciły się na główną budowlę.


Po trzech godzinach, choć ciągle nie mogliśmy się napatrzeć powoli ogrodami udaliśmy się do wyjścia podziwiając panoramę jaka spod mauzoleum roztacza się na Wielką Bramę.





Po wszystkim wróciliśmy do hotelu zaliczając po drodze kilka małych sklepików i kantor, gdzie wymieniłem już większą sumę dużo korzystniej niż dzień wcześniej. Tutaj podziękowania dla Agi i Grześka, którzy uświadomili mnie w temacie prowizji 😀.

Jeden ze sklepików z pamiątkami
W hotelu wsunęliśmy obiad, ja chicken masalę (ale średnio polecam, bo kurczak do tego dania jest siekany razem z kośćmi 😂). Aga i Grzesiek udali się potem na drzemkę, bo byli już trochę zmęczeni, ale mi było mało. Po przemyśleniu sprawy postanowiłem jednak po raz kolejny odwiedzić Czerwony Fort, bo jak wspominałem w poprzednim poście, dzień wcześniej nie zapisała mi się wcześniej część zdjęć. Przełknąłem więc 500 INR za bilet i mogę was zaprosić do fortu jeszcze raz.

Główne wejście i Pałac Dżahangira

Angri Bagh i Khas Mahal

Khas Mahal

Diwan-i-Khas
Główny dziedziniec i Diwan-i-Am
Ponieważ nie było jeszcze bardzo późno jakieś 4 km z fortu zdecydowałem się wracać piechotą. Dzięki temu między fortem, a Taj Mahal trafiłem na coś, co w Indiach wydawało mi się niemożliwością. A mianowicie prawie całkowicie pustą ulicę.


Potem trafiłem jeszcze do małego, ale bardzo ładnego parku, też zupełnie pustego, nie licząc trzech panów na ławeczce, psa, małp i pawi. Po wszechobecnym zgiełku normalnej indyjskiej ulicy cisza tam panująca była aż nierealna.





Potem było już bardziej normalnie. Najpierw pojawiły się na mojej drodze dzieci, które oczywiście poprosiły o selfi.



A jeszcze chwilę potem wróciły już uroki normalnej indyjskiej ulicy z jej hałasem, nieustającym ruchem, zapachami i krowami 😀.




Pierwszy śmietnik jaki zobaczyłem w Indiach, niestety rzadko spotykany widok...

Uliczny warsztat prasowaczki



W hotelu spotkałem się jeszcze na kolacji z Agą i Grześkiem, gdzie uzgadnialiśmy wspólne plany na poranne wyjazdy, a do tego spotkała nas niespodzianka ze strony naszego kucharza. Z resztą druga już dzisiaj, bo przy obiedzie zostaliśmy zaproszeni na naukę pieczenia chapati, a teraz aloo parathy. Podobnego placuszka, tylko nadziewanego ziemniakami. W jednym i drugim przypadku główną rolę grała z naszej strony Aga, my z Grześkiem robiliśmy zdjęcia. I konsumowaliśmy oczywiście 😀.




I to już był koniec tego niezwykle udanego dnia, bo rano czekała nas dość wczesna pobudka. I tym razem nie mogliśmy się spóźnić na dworzec.

4 komentarze:

  1. Wybierz się do Chin i zrób taką relację jak z Indii :) No i wschód oczywiscie. Czekam z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń