Indie, Nepal

niedziela, 14 marca 2021

Sańci - w krainie buddyjskich stup

 Po sześciu godzinach jazdy i tuż przed szóstą rano wysiadłem w Bhopalu, stolicy stanu Madhya Pradeś. To duże, prawie dwumilionowe miasto nie jest zbyt popularne wśród turystów. Choć zostało założone już w X w. n.e., to potem na długo popadło w zapomnienie po tym jak doszczętnie zniszczył je Hoszang Szach, władca Malwy, którego mauzoleum odwiedziliśmy w poprzednim poście. "Reaktywowano" je dopiero w XVIII i XIX w., więc nie znajdziemy w nim wielu zabytków. Do tego miasto było niechlubnym bohaterem jednej z najtragiczniejszych katastrof przemysłowych w historii (Bhopal, to jeden z największych ośrodków przemysłowych w kraju). W 1984 r. na skutek awarii jednego z zaworów do środowiska wydostało się 43 tony silnie toksycznego gazu, który błyskawicznie rozprzestrzenił się na bardzo dużym obszarze. Bezpośrednio po katastrofie zginęło prawie 4 tysiące ludzi, a łączna liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła prawdopodobnie 20 tysięcy. Osób, które odniosły poważne uszczerbki na zdrowiu łącznie było około pół miliona... A to wszystko przez oszczędności jednej z firm chemicznych... No ale nie z tego powodu Bhopal znalazł się na mojej drodze. Przyjechałem tu, bo w jego okolicach są bardzo ciekawe miejsca, które chciałem odwiedzić. To tytułowe Sańci, gdzie znajduje się najstarszy i największy w Indiach kompleks buddyjskich stup i Bhimbetka. Największe w Indiach stanowisko archeologiczne na którym możemy zobaczyć liczne naskalne malowidła (wysiadając z pociągu nie wiedziałem jeszcze, że niestety nie uda mi się do niego dotrzeć 😕)

Jedno z malowideł w Bhimbetce. Niestety nie udało mi się tam dotrzeć... (Zdjęcie dzięki Wikimedia Commons)

 

Zanim jednak mogłem udać się do miejsc, które chciałem odwiedzić musiałem znaleźć lokum. Wyjątkowo nie rezerwowałem niczego wcześniej, bo opcje jakie mi się wyświetlały na bookingu były albo poza moim zasięgiem finansowym, albo były gdzieś daleko od dworca, co też mi nie pasowało. Wiedziałem już jednak, że wiele indyjskich hotelików wcale nie zamieszcza tych tańszych opcji noclegowych jak dormitoria na stronach rezerwacyjnych i liczyłem na to, że szybko coś znajdę. Oczywiście po wyjściu z dworca obskoczyli mnie kierowcy tuk-tuków, ale dosyć szybko się ich pozbyłem i ruszyłem na poszukiwania. Hotelików zgodnie z moimi przewidywaniami w okolicy dworca było całkiem sporo, ale na tym dobre się skończyło. Ku mojemu zdziwieniu w żadnym, ale to w żadnym nie było wolnych miejsc (przyczynę poznałem dopiero kilka dni później). Gdy więc w końcu dogonił mnie jeden z bardziej upartych tuk-tuk manów z ofertą, że zna tani hotel już nie oponowałem, tylko wsiadłem, bo czas nieubłaganie uciekał. Podjechaliśmy chyba do 5, które były kawałek dalej, ale też mieli full. W końcu padła propozycja pojechania do hotelu o którym już mi kilka wcześniej zagadniętych osób wspominało, ale który na bookingu widniał jako dosyć drogi. Stwierdziłem jednak, że spróbować nie zaszkodzi, bo gdzieś spać musiałem, a inną opcją było jechanie na obrzeża miasta. Wysiadłem więc pod hotelem Sonali, wyglądającym dość nowocześnie, z pewnymi obawami. Po tym jak zobaczyłem obsługę w muszkach stwierdziłem, że raczej będzie pozamiatane. No ale jak już byłem, to stwierdziłem, że zapytam o cenę (pułap założyłem sobie na maksymalnie 1000 rupii, więc cudu się nie spodziewałem). Ku mojemu zdziwieniu bardzo miły gość w recepcji na moje zapytanie odpowiedział, że mają taki pokój dla jednej osoby za 1200 INR. Niby niedużo drożej, ale jako że powoli zbliżał się koniec mojej wyprawy i budżet miałem już trochę ograniczony stwierdziłem, że odpuszczam. Gdy jednak rzuciłem tylko, że to dla mnie za drogo i zdążyłem zrobić dwa kroki w kierunku wyjścia od razu padło pytanie ile mogę zapłacić. Ja rzuciłem, że 1000, a on na to, że taki za 1000 też znajdą 😂. A gdy jeszcze się okazało, że mogę zapłacić kartą, to już było super. Ale aby tradycji stało się zadość musiałem najpierw pójść ów pokój obejrzeć i potwierdzić, że mi się podoba. Podobał się oczywiście. Jednoosobowy, z łazienką, była nawet ciepła woda, czego chcieć więcej. Później, już po powrocie okazało się, że był to najdroższy nocleg w trakcie całej podróży. Bank przeliczył mi rupie po takim kursie (korzystnym, żeby nie było, że narzekam), że w przeliczeniu na złotówki wyszło 57 zł 😉. Tym się już jednak nie przejmowałem, ważne było to, że mam gdzie rzucić plecak. Co też zrobiłem i szybko ruszyłem na dworzec autobusowy. Ten był dosyć blisko, więc już po 10 minutach rozglądałem się po placu na którym autobusów stało co najmniej kilkanaście. Ale jak zwykle usłużni Hindusi szybko wskazali mi ten właściwy do Sańci. Odjeżdżają one dosyć często, więc już po chwili jechałem w kierunku jednego z najstarszych buddyjskich sanktuariów. Po półtorej godzinie wysiadłem u stóp wzgórza na którym znajduje się kompleks. Ponieważ droga na szczyt ma około dwóch kilometrów, a mi było szkoda czasu podjechałem tuk-tukiem za 30 rupii do kas mieszczących się przy wejściu do kompleksu. Gdy wjechaliśmy na wierzchołek od razu wyłoniły się przede mną imponujące kopuły stup, które tam wzniesiono. Kupiłem bilet i mogłem już ruszyć w ich kierunku. Ale najpierw zajrzałem jeszcze do małej buddyjskiej świątynki Chettyagiri Vihar, która jest przed głównym kompleksem. Została zbudowana w 1952 r., jako sanktuarium w którym złożono szczątki dwóch uczniów Buddy Sariputty i Maha Mogallanna, które wcześniej zostały wywiezione przez Brytyjczyków m.in. na Sri Lankę, która zwróciła je Indiom.

Chettyagiri Vihar

Potem skierowałem swe kroki dalej. I tu pewnie wiele osób, które mówią o Indiach, że to brud i syf przeżyłoby szok. Bo do stup prowadzą chodniki wyłożone kamiennymi płytami wiodące między pięknie utrzymanymi trawnikami. Na nich rosną dające cień drzewa. A wszędzie jest po prostu super czysto. To miejsce pokazuje, że kierowanie się stereotypami nie do końca popłaca. Owszem, są miejsca w Indiach, które są tym utartym opiniom bliskie, ale są też takie jak to. 

Stupy w Sańci (po prawej Wielka Stupa)

Kompleks w Sańci, to najstarszy kompleks buddyjski w Indiach i jeden z najstarszych na świecie. Początki sanktuarium sięgają III w. p.n.e., kiedy to cesarz Aśoka doznał oświecenia i przeszedł na buddyzm. Podobno stało się to po tym gdy po raz kolejny zobaczył okrucieństwa, których dopuściły się jego wojska (z resztą na jego rozkaz) w dzisiejszej Orisie. W akcie skruchy cesarz zaczął w całym kraju ustawiać kolumny na których wyryto buddyjskie kodeksy. Jego symbolem stało się koło Aśoki, które też na tych kolumnach ryto, a obecnie widnieje na fladze Indii. Również godło Indii w postaci czterech lwów zwróconych do siebie tyłem pochodzi od kapitela jednej z kolumn Aśoki. W Sańci Aśoka wybudował pierwszą ze stup. Została wzniesiona z cegieł i pierwotnie była o połowę mniejsza. Późniejsi władcy z dynastii Sjungów obudowali ją kamieniami i powiększyli do obecnych imponujących rozmiarów 37 m średnicy i 16 metrów wysokości. Została też otoczona murem w którym są cztery torany, czyli bramy. Na terenie sanktuarium wznoszono też kolejne stupy (w sumie jest ich pięć), świątynie i klasztory. Rozwój trwał aż do XII w., kiedy to urwał się równie nagle jak się zaczął. Sańci popadło w zapomnienie, aż do 1818 r., kiedy ruiny przypadkowo znalazł jeden z brytyjskich generałów. Były one wtedy prawie całkowicie pogrążone w ziemi naniesionej przez wieki. Dopiero cztery lata później inny brytyjski oficer pokierował pracami podczas których odkopano zachodnią część Wielkiej Stupy. Prawdziwe prace archeologiczne zaczęły się dopiero na początku XX w. Wtedy odkopano pozostałe stupy i ruiny innych budowli. Zrekonstruowano mury i bramy otaczające stupy, które były uszkodzone.  Teraz, szczególnie te otaczające główną stupę, możemy podziwiać w pełnej okazałości. A jest co, bo torany, czyli bramy są bardzo bogato rzeźbione. I właśnie przez jedną z nich, a dokładnie rzecz biorąc północną wchodzę ja. Ale przecież nie byłbym sobą, gdybym się przy niej na dłużej nie zatrzymał. Tym bardziej, że korzystam z okazji i przysłuchuję się jak jeden z przewodników objaśnia (na szczęście po angielsku 😂) rzeźbiarskie zawiłości jakiejś hinduskiej rodzinie. Rozumiem co prawda co trzecie słowo, ale to zawsze coś 😂. Jednak jeśli nawet nie jest się specjalistą od buddyjskich rzeźb i historii Buddy, którą to głównie przedstawiają, to wiele można się dowiedzieć z tablic informacyjnych ustawionych przy każdej bramie. Jeśli ktoś był w Indiach, to wie, że w tamtejszych zabytkach, to raczej wyjątek niż reguła. Więc byłem bardzo mile zaskoczony. Torana północna jest chyba najlepiej zachowana, a rzeźby zadziwiają kunsztem wykonania. Nawet najmniejsze detale są oddane niezwykle pieczołowicie. Możemy podziwiać m.in. przedstawienie cudu w Sarasvati, procesję królewską, cud w Wajszali czy też raj Indry. I wiele innych, bo na każdym boku czworokątnych filarów znajdziemy pięć paneli tematycznych. Bogato rzeźbione jest też zwieńczenie bramy, czyli architraw.


Dojście do Wielkiej Stupy
Tablica informacyjna Bramy Północnej
 
Brama Północna


Architraw od przodu

Prawy filar od frontu (od góry: zstąpienie Buddy z nieba, odejście Buddy z dworu swojego ojca, nauczanie Sakjanów)

Prawy filar od środka (od góry: cudzoziemcy oddający cześć stupie, ofiarowanie Buddzie miski miodu przez małpę, spacer Buddy w powietrzu, strażnik bramy)

Lewy filar od frontu (od góry: cud pod drzewem mango, trzy rezydencje Buddy, promenada Buddy, królewska procesja, raj Indry)

Na zewnętrznych ścianach filarów znajdziemy symbole buddyjskie i motywy roślinne.

Na koniec architraw od tyłu.

Od północnej torany zgodnie z buddyjską tradycją ruszyłem wokół stupy w lewo, czyli zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Trzykrotne okrążenie stupy jest można powiedzieć w pewnym uproszczeniu formą buddyjskiej modlitwy. Ja co prawda nie miałem w planach okrążać jej aż trzy razy, ale okrążanie stupy w przeciwnym kierunku jest źle widziane. A ja staram się szanować miejscowe zwyczaje 😉. Tak więc po chwili doszedłem do następnej w kolejności torany wschodniej. I mogłem podziwiać kolejne misterne rzeźbienia.

Torana wschodnia

Architraw od frontu

Prawy filar od frontu (sześć buddyjskich niebios)

Prawy filar od wewnętrznej strony (od góry: hołd króla Suddhodany dla Buddy, procesja króla Suddhodana z Kapilavastu, Dvarapala - strażnik bramy)

Lewy filar od frontu (od góry: cud chodzenia w powietrzu w Savrasti, świątynia Drzewa Bodhi w Bodh Gaya, cud Buddy spacerującego po rzece Nairanjana, Bimbisara ze swoim królewskim orszakiem wyruszającym z miasta Radżagriha, aby odwiedzić Buddę)


Lewy filar od wewnątrz (od góry: wizyta Indry i Brahmy u Buddy, Budda oswaja Nagę w Uruvilvie, cud ognia i drewna, Dvarapala - strażnik bramy)

Lewy filar, strona zewnętrzna z motywami roślinnymi.
Nad prawym filarem można zobaczyć figurę Yakshini, które są uznawane za jedne z najdoskonalszych przedstawień kobiecego piękna w sztuce indyjskiej.
Architraw od tyłu

Idąc dalej dochodzi się oczywiście do torany południowej. Niestety reliefy na niej są najmocniej uszkodzone ze wszystkich bram. Ale to właśnie za nią znajdują się schody, którymi można się dostać na górny podest biegnący wokół stupy. To właśnie z niego robiłem wszystkie zdjęcia tylnych stron architrawów. Jest wprost na idealnej wysokości 😀. Oczywiście obszedłem nim stupę dookoła, niestety "podziwiając" przy okazji próby wspinaczki w wykonaniu niektórych Hindusów. No cóż, w każdym kraju trafiają się idioci. Na szczęście nie było ich zbyt wielu, a strażnicy szybko reagowali, więc mam nadzieję, że jeszcze długo tym górnym podestem będzie można się przechadzać podziwiając widoki.

Torana południowa

Architraw wspiera się na lwach, a na lewym filarze możemy zobaczyć tylko trzy sceny. Na górze cesarz Ashoka ze swoimi dwoma królowymi odwiedza Park Jeleni w Sarnath, niżej widzimy procesję Ashoki w tym jego samego na rydwanie, a na samym dole procesję bóstw.

Architraw od tyłu
Na górnym podeście

Obchód Wielkiej Stupy zakończyłem oczywiście przy toranie zachodniej. Jest ona o tyle ciekawa, że jej architraw nie wspiera się na postaciach zwierząt jak w trzech wcześniejszych, ale na postaciach karłów Yaksha. Jest też lepiej zachowana niż brama południowa i na jej filarach znowu możemy podziwiać piękne reliefy. 

Torana zachodnia
Architraw od frontu

Prawy filar od frontu (od góry: w jednej z wersji Bodhisattwa urodził się jako małpa i obronił swoje plemię przed atakiem króla Brahmadatta, Bodhisattwa nauczający w Niebie Tushita, wizyta Sakry w Bodh Gaja, heraldyczne lwy)

Prawy filar od wewnątrz (od góry: oświecenie Buddy i ucieczka armii Mary, bogowie błagający Buddę o nauczanie, Dvarapala - strażnik bramy)

Architraw od tyłu

Po dwukrotnym (dołem i górą) okrążeniu Wielkiej Stupy cofnąłem się kawałeczek do Stupy nr 3, którą wcześniej minąłem po lewej stronie. Jest ona bardzo podobna do tej pierwszej, ale młodsza od niej i troszkę mniejsza. Nie jest też otoczona murem i wznosi się przed nią tylko jedna, za to bardzo dobrze zachowana torana. Między nią, a Wielką Stupą wznosi się jeszcze malutka stupa nr 5. Wokół stup wznoszą się ruiny (niestety w większości słabo zachowane) świątyń i klasztorów. Stosunkowo najlepiej zachowały się klasztor i świątynia nr 45 na lewo od Wielkie Stupy (patrząc od północy), gdzie znalazłem kilka ciekawych posągów Buddy. Nieźle zachowana, ale malutka jest świątynia nr 17, a ze świątyni nr 18 pozostała kolumnada (obie są praktycznie naprzeciwko południowej torany).

Stupa nr 3
I jej torana

Widok na Wielką Stupę, pośrodku malutka stupa nr 5

Klasztor i świątynia nr 45

I posągi na jego terenie

To posąg któregoś z hinduskich bóstw, co świadczy o wzajemnym przenikaniu się religii

Świątynia nr 17

Świątynia nr 18

Dalej znów skierowałem swe kroki na zachód od Wielkiej Stupy. Przez teren niestety znacznie zniszczonego, ale dużego klasztoru 51 do ostatniej z zachowanych stup w sanktuarium, stupy nr 2. Być może jest ona najstarsza w kompleksie, a wyróżnia ją charakterystyczny ścięty wierzchołek. Otoczona jest kamienną balustradą, nie znajdziemy w niej jednak ozdobnych toran. Wszystkie dekoracje są bardzo proste, to głównie motywy roślinne i zwierzęce. Po drodze do tej stupy mijam bardzo ciekawy obiekt. Wielką kamienną misę. Za czasów świetności sanktuarium służyła ona jako miejsce, gdzie wierni pozostawiali jedzenie i dary dla mnichów.

Święty staw i klasztor nr 51

Klasztor nr 51

Wielka kamienna misa

Stupa nr 2

Od stupy nr 2 pozostało mi już tylko kierować się w stronę wyjścia. I tak po kilku minutach stałem z powrotem przed nową Chettyagiri Vihar o której wspominałem już na początku. Tym razem postanowiłem jednak zajrzeć również do środka, bo czasu miałem jeszcze sporo (choć tak nie do końca, co się okazało niedługo...). W viharze możemy oczywiście podziwiać posąg Buddy i malowidła na ścianach, choć wystrój jest raczej skromny.

Posąg Buddy w Chettyagiri Vihar

I jej wnętrze

Z vihary już spokojnie podążam drogą w dół. Na piechotę, a nie tuk-tukiem, choć ich kierowcy zaczepiają mnie co chwilę, gdy mnie mijają i namawiają na podwózkę. Ja jednak wolę się przespacerować do przystanku po drodze zahaczając jeszcze o muzeum. Zostawiłem je sobie na koniec, co jednak okazało się błędem. Pod jego bramą czekała mnie bowiem niemiła niespodzianka. Okazało się, że jest ono czynne tylko do 17,00 w odróżnieniu od reszty kompleksu, który jest czynny od świtu do zmierzchu. Poinformował mnie o tym z przepraszającym uśmiechem strażnik mówiąc, że nie może mnie już wpuścić, bo pozostało tylko 10 minut do zamknięcia bram... Zły na siebie, że zapomniałem sprawdzić tak podstawowej rzeczy uprosiłem go jednak, żeby pozwolił mi zrobić tylko kilka zdjęć z zewnątrz.

Wejście do muzeum

I główna aleja

Po cyknięciu fotek nie pozostało mi nic innego jak udać się na przystanek, by złapać autobus do Bhopalu. Nie czekałem nawet zbyt długo i mogłem rozsiąść się na półtorej godzinki, żeby odpocząć po całym dniu chodzenia. Gdy wysiadłem na dworcu w Bhopalu postanowiłem poszukać jeszcze zawczasu autobusu do Udajpuru, który był moim kolejnym celem. O tym, ze nie ma bezpośredniego połączenia koleją wiedziałem już wcześniej. Tutaj czkało mnie jednak kolejne tego dnia rozczarowanie. Okazało się, że choć odległość jak na Indie miedzy tymi miastami nie jest zbyt wielka (trochę ponad 500 km), to nie ma żadnych rejsowych połączeń. Poradzono mi, żebym popytał w agencjach turystycznych, których kilka było obok dworca, ale tu również czekał mnie zawód. Może to wina tego, że Bhopal leży poza głównymi szlakami turystycznymi, ale stawiało mnie to przed sporym problemem w kontekście dalszej podróży. Postanowiłem to jednak rozkminić w hotelu, ale przed tym postanowiłem osłodzić sobie wieczór dobrą kolacją. W jednym z przewodników wyczytałem, że w sumie niedaleko dworca i mojego hotelu jest bar o nazwie Zam Zam, gdzie podają jedne z najlepszych kurczaków w Indiach, więc postanowiłem jak najszybciej go odnaleźć. Nie przeszkadza mi generalnie wegetariańskie jedzenie, ale co mięso, to mięso 😂. Bar udało mi się namierzyć bardzo szybko, bo droga nie była zbyt skomplikowana. Już z daleka zauważyłem też neon, a pod nim kłębiący się spory tłum. Pomyślałem sobie - jest dobrze. Jak jest tylu klientów, to znaczy, ze żarcie musi być niezłe. Gdy podszedłem bliżej okazało się, ze lokal jest bardzo prosty, z dosłownie dwoma stolikami i ladą za którą uwijała się obsługa. Stanąłem więc w kolejce, która na moje szczęście posuwała się dosyć szybko. Gdy przyszła moja kolej postanowiłem zamówić specjalność zakładu, czyli udko w specjalnej panierce i sporą porcję pieczoną w tandori, czyli specjalnym piecu. Zobaczyłem też, że sprzedają tam coś w stylu Singera z KFC, a to było równoznaczne z tym, że mają praktycznie normalne bułki 😀. Poprosiłem, żeby mi dwie takie sprzedali osobno, ale przez chwile nie bardzo mogliśmy się dogadać, bo nie mogli pojąć, że ja je chcę bez kurczaka 😂. Na szczęście po chwili udało się dojść do porozumienia i dostałem dwie bułki za darmo. Normalny chleb po dwóch miesiącach 😂. Większość ludzi zabierała swoje zamówienia na wynos, bo oczywiście dwa stoliki były cały czas oblężone. Ja jednak znalazłem sobie swój osobny. No może bez krzesełka, ale talerz miałem na czym postawić. I mogłem zabrać się do jedzenia. I powiem wam, że informacje w przewodniku nie były w żaden sposób przesadzone. To był jeden z najlepszych kurczaków jakie jadłem w życiu. Szczerze polecam odwiedziny w tym miejscu jeśli tylko będziecie w Bhopalu. Ale uwaga! Oprócz baru jest też (między dworcem kolejowym, a autobusowym) również restauracja o tej samej nazwie, gdzie jedzenie się nie umywa do tego barowego.

Bar Zam Zam

I moje jedzonko

Na stoliku z butli 😀

Po powrocie do hotelu zacząłem rozpatrywać możliwości dojazdu do Udajpuru i wyszło mi niestety, że jedyna opcja, to podróż pociągiem z przesiadką w Kota, a następnie postojem w Chittaurgarh (gdzie chciałem poświęcić kilka godzin na zwiedzenie jednego z największych fortów w Indiach). Komplikowało mi to sprawę, bo niestety nie można już było dostać biletów na pociąg do Kota przez internet i musiałem udać się rano na dworzec, by kupić bilety z puli tatkal. Problemem było to, ze kasy otwierali dopiero o 8 rano, a o tej porze chciałem już jechać do Bhimbetki. Indie nauczyły mnie już jednak, że nie warto przejmować się tym na co nie ma się żadnego wpływu. Poszedłem więc spać, a rano ruszyłem po bilety. Mimo wczesnej pory kolejka była już dość spora, ale co było robić. Wypełniłem odpowiednie druczki i czekałem aż nadejdzie moja kolej. Bilet do Koty udało mi się w końcu kupić, ale zajęło mi to prawie godzinę. Była już 9, więc szybko ruszyłem na dworzec autobusowy. Tam się okazało, że autobusy do Bhimbetki jeżdżą dużo rzadziej niż do Sańci i muszę trochę poczekać. Gdy już wsiadłem i ruszyliśmy pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Jednak już po kilkunastu minutach życie po raz kolejny to zweryfikowało. Autobus zajechał bowiem na nowy dworzec Halal Pura na obrzeżach miasta, gdzie stał kolejne pół godziny. Gdy w końcu ruszył rozpadał się deszcz. I nie przestał, gdy po praktycznie dwóch godzinach (a to tylko 45 km od Bhopalu!) wysiadałem na skrzyżowaniu z którego było jeszcze 3 km piechotą do mojego celu. Co gorsza lało coraz mocniej, a moje buty po dwóch miesiącach podróży były już tak zdarte, że nie bardzo nadawały się do łażenia w takich warunkach. Nie przejmowałem się specjalnie tym, że zmoknę, ale bałem się, że poobcieram sobie nogi, albo narobię pęcherzy łażąc w mokrych butach i skarpetach co już przerabiałem na samym początku wyjazdu. Wtedy jakoś zagryzłem zęby i zwiedziłem Taj Mahal, ale nie zamierzałem tego powtarzać. Stanąłem więc razem z jakąś trójką Hindusów pod zrujnowana wiatą, która chociaż trochę osłaniała przed lejącą się z nieba wodą, czekając na rozpogodzenie. Przez ponad godzinę cud się jednak nie zdarzył, a co gorsza przez ten czas nie widziałem ani jednego autobusu jadącego w kierunku Bhopalu. Za to po następnej pół godzinie do grupki pod wiatą dołączył starszy turysta z Holandii, który przyszedł od strony Bhimbetki. W traperskich butach, a i tak cały przemoczony. Po krótkiej rozmowie okazało się, że tam na miejscu najgorszy nie jest nawet sam deszcz, ale błoto przez które ciężko się przedrzeć na szlakach. W tej sytuacji z bólem serca, ale postanowiłem zrezygnować i wracać pierwszym autobusem, który nadjedzie. Bhimbetka musi poczekać na swoja kolej przy okazji następnej wizyty w Indiach, która mam nadzieję przede mną. Autobus przyjechał w końcu po jakichś kolejnych 40 minutach tak nabity, że ledwo udało nam się do niego wcisnąć wraz z Holendrem. Zdecydowanie nie był to zbyt udany dzień 😂. Co gorsza jak na złość, gdy już dojechaliśmy do Bhopalu przestało padać i wyszło słońce. No cóż siła wyższa. Za to postanowiłem udać się na kurczakową powtórkę. Bar niestety okazał się zamknięty, było jeszcze za wcześnie. Skierowano mnie do restauracji, ale tam menu okazało się być zupełnie inne (stąd wiem, że choć nazwa jest ta sama, to bar jest 100 razy lepszy!). Zjadłem jednak i udałem się do hotelu, aby przebrać się w suche ciuchy i jeszcze trochę odpocząć. Czas szybko płynął, więc nie pozostało nic innego jak zbierać się na dworzec.

Informacje praktyczne na temat Bhopalu i okolic można znaleźć TUTAJ.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz