Indie, Nepal

niedziela, 20 września 2020

Ajanta - w krainie buddyjskich malowideł.

Budzik dzwoni o szóstej rano i choć zmęczony poprzednim dniem wstaje nie zwlekając. Dzisiaj bowiem czeka mnie wyprawa do Ajanty i jej pięknego kompleksu buddyjskich jaskiń. Słynnego dzięki przepięknym malowidłom, które się w nich zachowały. Muszę jednak wstać tak wcześnie, bo do Ajanty z Aurangabadu jest ponad 100 km i jazda trwa dużo dłużej niż do Ellory.

Jaskinie w Ajancie
Najpierw jednak muszę ogarnąć kwestie bagażu, bo kończy mi się doba w dormitorium, a nie chcę się wozić z plecakiem. Pomyślałem jednak, że to będzie prosta sprawa, bo przecież na dworcu jest przechowalnia. Więc po szybkiej toalecie zbieram rzeczy i ruszam właśnie tam. Na początku wydaje się, że zajmie to tylko kilka minut, ale po chwili pojawiają się problemy. Okazuje się, że pomimo tego, że posiadam kłódkę, to mojego plecaka nie da się nią zapiąć tak, żeby nie można było dostać się do środka. Pan z obsługi upiera się, że w związku z tym nie może go przyjąć na stan, choć nigdy wcześniej nie było z tym problemu. Nic nie jest w stanie go przekonać, bo boi się swojego kierownika. Jestem w kropce, bo pobytu w dworcowym dormitorium też nie mogę przedłużyć...
Postanawiam poszukać pomocy w przydworcowych sklepikach. Może ktoś się zgodzi przechować plecak parę godzin. W pierwszym do którego zaglądam niestety nie ma na to miejsca, ale już w drugim dopisuje mi szczęście. Okazuje się, że choć w samym sklepiku również nie ma miejsca, to jego właściciel prowadzi też agencję turystyczną i ma biuro uliczkę dalej. I tam mogę zostawić bagaż, ale warunek jest taki, że muszę wrócić do 18,00, bo o tej godzinie zamykają. Nie mam wielkiego wyboru, więc zgadzam się od razu, a on dzwoni do pracownika uprzedzając, że zaraz będę. Biorę jeszcze tylko jego wizytówkę i pędzę się pozbyć obciążenia. W biurze zostawiam plecak i lecę na postój łączonych tuk-tuków. Tam łapię pierwszego który mi pasuje i jadę znów na dworzec autobusowy. Trochę z duszą na ramieniu, bo przez te perypetie z bagażem zeszło mi się dużo dłużej niż myślałem, a autobusy do Ajanty jeżdżą dużo rzadziej niż do Ellory. Na miejscu okazuje się, że jednak mam fart, bo najbliższy odjeżdża za 10 minut. Bez zbędnej zwłoki pakuję się więc do środka i nawet jakimś cudem łapię jeszcze siedzące miejsce. Kierowca rusza prawie o czasie i już po chwili toczymy się przez miasto na północ. Dosyć szybko wyrywamy się z miejskiego ruchu i już prawie pustą drogą pędzimy do Ajanty. Pędzimy, bo kierowca zgodnie z indyjskimi zwyczajami nie zwraca zbytnio uwagi na przepisy (i stan techniczny autobusu), tylko wciska po prostu gaz do dechy. Mi to akurat pasuje, więc nawet niespecjalnie zwracam uwagę na zdarzające się co jakiś czas wyprzedzanie na trzeciego, czy tym podobne incydenty 😂. Dzięki temu po niecałych dwóch godzinach wysiadam na tzw. skrzyżowaniu "T". Znajduje się tam parking i sporo sklepików w większości z dość tandetnymi pamiątkami. I cenami oczywiście z kosmosu. Stamtąd również odjeżdżają cyklicznie co 20-30 minut wewnętrzne autobusy już do samego kompleksu (z parkingu to około 4 km). Nie czekam na szczęście długo i już po kilkunastu minutach wysiadam przy budynku w którym mieszczą się kasy, restauracja i dyrekcja obiektu. Budynek naprawdę dość nowoczesny i jak na Indie bardzo czysty. Mam tu na myśli również toalety, co dla niektórych jest dużą przeszkodą przy zwiedzaniu Indii. Do Ajanty można jednak jechać bez obaw 😉. Ja szybko kupuję bilet, przez chwilę studiuję żółtą tablicę z planem jaskiń i zaczynam wspinaczkę pierwszą dość stromą ścieżką. Jeśli ktoś ma za dużo kasy, albo problemy z poruszaniem się, to może skorzystać z usług tragarzy, którzy oferują obniesienie po kompleksie w lektyce. Każdą dźwiga czterech delikwentów, a cena zależy od tego jak daleko w głąb kompleksu mają nas zanieść i od wagi pasażera! No i oczywiście umiejętności negocjacji. Ja jednak wspinam się na własnych nogach i już po kilku minutach rozciąga się przede mną zapierający dech w piersiach widok wąwóz w kształcie podkowy wydrążony w ciemnych, bazaltowych skałach przez niewielką rzeczkę Waghora. W ciemnej ścianie urwiska wznoszącego się na wysokość 75 m od podnóża widnieją jeszcze ciemniejsze, z tej odległości jeszcze niewielkie otwory poszczególnych jaskiń.

Tablica informacyjna przy budynku kas
Pierwsze spojrzenie na Ajantę
Z tego miejsca do wszystkich dostępnych do zwiedzania jaskiń wiedzie dość wygodna, wybetonowana ścieżka, czy też taras. Po początkowej wspinaczce dalsza wędrówka nie jest więc zbyt trudna i wymagająca. Ruszyłem więc sobie spokojnie do pierwszej jaskini w kompleksie. Ale najpierw słówkiem wprowadzenia. Jaskinie w Ajancie powstawały na przestrzeni kilkuset lat od II w. pne. do VI w ne. Przez te 800 lat wykuto ich w skałach 30. Pochodzą z różnych okresów rozwoju buddyzmu, więc nie we wszystkich znajdziemy słynne malowidła. Pierwotnie wejścia do nich były też bardziej przysłonięte skalnymi ścianami, a groty były połączone wewnętrznym korytarzem. Zostały one jednak w większości zniszczone w procesie erozji, a może nawet bardziej przy odkrywaniu jaskiń. Podobnie jak schody, które kiedyś wiodły wykute w skale od każdej z jaskiń do strumienia. Zostały one prawie wszystkie zniszczone przy budowie ścieżki, czy też tarasu, którym się teraz dochodzi do poszczególnych grot. Pięć z tych 30 grot, to chaityagrihas, czyli świątynie, a pozostałe to vihary, czyli klasztory. Najstarsze, to te oznaczone numerami od 9 do 15, czyli te położone mniej więcej w środku kompleksu. Jak łatwo się więc domyślić nie zwiedzamy ich w kolejności chronologicznej, tylko tak jak prowadzi szlak. No chyba, ze ktoś bardzo chce biegać w tą i z powrotem 😂. Ja jednak aż tak ambitny nie byłem, zacząłem normalnie od tej z numerem pierwszym. Po schodkach schodzę do wąskiego przejścia pod nawisem skalnym prowadzącego na ścieżkę biegnącą wzdłuż klifu. Jest tu bramka i kolejna kontrola bezpieczeństwa co W Indiach jest na porządku dziennym. Dalej już jednak jesteśmy tylko jaskinie i my. No i jeszcze inni turyści, ale tych w okresie monsunowym na szczęście nie ma aż tak wielu 😂. 


Przejście na ścieżkę wzdłuż klifu
I już na ścieżce
Wejście do pierwszej jaskini jest jednym z najbardziej zdobnych w kompleksie. Podcienie podparte zdobionymi kolumnami i z biegnącym na górze fryzem osłania właściwe wejście. Wrażenia nie psuje nawet fakt, że niewielki fragment fryzu się oderwał około 1880 roku. Dwa okna po bokach wejścia zostały wykute już współcześnie, aby trochę rozjaśnić wnętrze. Przed wejściem trzeba oczywiście ściągnąć buty (jak przed wszystkim pozostałymi), a potem możemy już podziwiać. Wnętrze kryje kolejne zdobione kolumny i rzeźby. W tym największą siedzącego Buddy. No i oczywiście to co najsłynniejsze w Ajancie. Czyli malowidła. Są nimi pokryte prawie wszystkie ściany i sufit, choć akurat w tej jaskini nigdy nie zostały w pełni ukończone. Są dyskretnie podświetlone dzięki czemu można je spokojnie podziwiać. Niestety musicie mi wybaczyć jakość zdjęć fresków, bo aby je chronić absolutnie zakazane jest używanie lampy błyskowej. Ale mam nadzieję, że i tak wam się spodobają 😀. Jaskinia nr 2 jest bardzo podobna do pierwszej. Jest również bogato zdobiona, a fresków jest chyba więcej niż w pierwszej jaskini.


Budda w jaskini nr 1
Jaskinia nr 1
Cały czas trwają we wnętrzach prace renowacyjne
Malowidła na suficie
W jaskini nr 2
Budda w jaskini nr 2
Freski w jaskini nr 2

Freski można podziwiać godzinami, ale czas było ruszać dalej. Kolejna warta uwagi jaskinia, to ta oznaczona nr 4. Część jaskiń jest bowiem niedokończona, tak jak porzucona w trakcie wykuwania jaskinia nr 3, a potem 5. Wiązało się to prawdopodobnie z defektami w samej skale, które uniemożliwiały kontynuację prac. Jaskinia nr 4 jest za to największą viharą, a jednocześnie grotą w całym kompleksie. Mierzy 35x28 m. Wejście do niej jest ozdobione potężną kolumnadą. Framuga drzwi wejściowych jest bogato rzeźbiona. Ale już główna sala jest dość surowa, choć również zdobiona kolumnadą. W głównym sanktuarium możemy podziwiać największy w Ajancie posąg Buddy otoczony przez prawie równie potężne posągi bodhisattwów.

Wejście do jaskini nr 4
Framuga drzwi jest bogato rzeźbiona

Główna sala
Posągi Buddy i bodhisattów

Idąc dalej docieram do jaskini nr 6. Jest trochę mniejsza od poprzednich, ale w odróżnieniu od nich ma dwa poziomy. Z ganku na górnym poziomie, który jest zdobiony kolumnadą rozpościera się wspaniały widok na dolinę strumienia Waghora. W środku znajdziemy liczne posągi Buddy i bodhisattów. Zachowały się również nieliczne fragmenty malowideł ściennych, ale dużo mniejsze niż w pierwszych dwóch jaskiniach, które odwiedziłem na początku.

Wejście do jaskini nr 6
Widok z górnego ganku

Posągi Buddy wewnątrz jaskini nr 6 (tu i poniżej)




W jaskini numer 7 najciekawsze jest wejście ozdobione dwoma portykami wspartymi na kolumnach. Sama jaskinia jest niedokończona. Podobnie jaskinia nr 8. Za to jaskinia nr 9, to co innego. Należy do najstarszych w kompleksie i pełniła też inną funkcję niż dotychczas odwiedzone, bo jaskinia nr 9, to chaityagriha, czyli świątynia. Wejście do niej zdobione jest licznymi łukami, znajdziemy też tam kilka rzeźb. W środku jaskinia jest niezbyt duża, ale dwa rzędy kolumn oddzielają dwie niewielkie boczne nawy. Na filarach częściowo zachowały się malowidła. Na końcu jaskini w absydzie wznosi się stupa.


Wejście do jaskini nr 7
Wejście do jaskini nr 9
I rzeźby nad nim
Wejście z innego ujęcia
Wnętrze ze stupą
Próbka fresków na filarze i nad nim
Kolejna jaskinia, czyli nr 10, to również chaityagriha pochodząca z tego samego okresu co poprzednia. Jest jednak znacznie od niej większa. Nad wejściem do niej wznosi się potężny łuk. Samo wejście zostało współcześnie zabudowane kratownicą z jasnymi panelami, aby chronić wnętrze przed wpływem warunków pogodowych. W środku również znajdziemy kolumnady po obu stronach głównej nawy, a także olbrzymią, dwupiętrową stupę. W środku zarówno na filarach jak i na ścianach zachowało się dużo fresków i napisów budowniczych. Jaskinia ta jest też o tyle ważna historycznie, że to od niej zaczęła się nowa historia Ajanty. To właśnie jej łuk w 1819 r. dostrzegł brytyjski oficer John Smith w czasie polowania na tygrysy. I to w niej wyrył na ścianie swoje imię i nazwisko, gdy po raz pierwszy do niej wszedł (oczywiście wtedy nikt tego wziął za bezczeszczenie zabytku...). Napis ten jednak jest obecnie poza zasięgiem wzroku, gdyż ówcześnie w jaskini zalegała warstwa rumowiska i podłoga wznosiła się ponad trzy metry wyżej niż obecnie.


Wejście do jaskini nr 10
Rzut oka wstecz
Środkowa nawa ze stupą
Malowidła na filarach
Kilka kolejnych jaskiń jest trochę mniejszych lub niedokończonych, więc na dłużej zatrzymuję się znowu przy tej oznaczonej nr 16. Wejście do niej zdobią dwie płaskorzeźby słoni, które od razu przykuwają uwagę. Po przejściu przez drzwi między nimi schodkami wspinam się na werandę przed właściwym wejściem. Z niej jeszcze raz podziwiam widok, który rozpościerał się za mną na te jaskinie, które udało mi się już zobaczyć. I przede mną na te, które jeszcze na mnie czekały. Sama jaskinia nr 16 jest jedną z piękniejszych w Ajancie. Jej główna sala jest prawie idealnym kwadratem wspartą na 20 kolumnach, a sufit jest rzeźbiony w imitację drewnianych belek. Miejsca ich łączenia z kolumnami są zdobione rzeźbami różnych fantastycznych postaci. W sali znajdziemy też wielki posąg Buddy. Zachowały się też w niej malowidła, niestety nieliczne i w nie najlepszym stanie. 


Wejście do jaskini nr 16
Widok z werandy w kierunku jaskiń 1-15
Widok z werandy w kierunku jaskiń 17-26
Rzeźby na kolumnach


Posąg siedzącego Buddy
Jeden z zachowanych fresków
Zaraz obok znajduje się wejście do jaskini nr 17. Jest ona jedną z największych w Ajancie. Ganek wsparty jest na 20 kolumnach, ale był okryty ochronnymi płachtami, więc nie miałem jak zrobić zdjęcia. Za to już na jego suficie mogłem podziwiać zapowiedź tego z czego ta jaskinia słynie, czyli chyba najlepiej zachowanych malowideł w całym kompleksie. Te na suficie ganku, to głównie wzory geometryczne i roślinne, ale wewnątrz mamy wymalowane już całe historie. Mi osobiście najbardziej spodobał się fresk przedstawiający królewskie słonie, które miały zaatakować Buddę na skutek knowań jednego z jego kuzynów (Budda był księciem). Gdy jednak słonie do Buddy dotarły pokłoniły się przed nim. Takich historii wymalowanych na ścianach tej jaskini jest o wiele, wiele więcej. Dodatkowo skorzystałem na tym, że w jaskini akurat trwały akurat prace konserwacyjne, więc część fresków była podświetlona lepiej niż normalnie. W jaskini nie mogło oczywiście zabraknąć posągu Buddy, który siedzi na podeście wspartym na dwóch jeleniach w towarzystwie bodhisattów.









Następna w kolejności warta uwagi jaskinia, to ta oznaczona nr 19. To kolejna w kompleksie chaityagriha. Choć niewielka, to wejście do niej jest bogato zdobione rzeźbami. Wnętrze też jest bogato zdobione. Po bokach mamy dwa rzędy zdobionych kolumn nad którymi biegnie rzeźbiony fryz. Na końcu sali wznosi się stupa, ale nie klasyczna, tylko z wyrzeźbioną na niej postacią stojącego Buddy.

Wejście do jaskini nr 19
Boczna kaplica przy wejściu
Wejście z innej perspektywy
Wnętrze ze stupą i wyrzeźbionym w niej Buddą
Kolejne jaskinie od 20 do 25, to dość podobne do siebie vihary z końcowego okresu budowy jaskiń w Ajancie. Nie zostały do końca wykończone, ale i w nich można znaleźć coś ciekawego. Tak jak na przykład posąg nauczającego Buddy w jaskini nr 21. Możemy też zobaczyć jak wyglądały wykute w skale ławy do spania dla mnichów i stoły.

Wejście do jaskini nr 21
I jej wnętrze
Posąg Buddy w jaskini nr 21
Na koniec została mi jedna z perełek Ajanty, czyli jaskinia nr 26. Bo tylko tyle z trzydziestu jaskiń jest dostępnych do zwiedzania. To ostatnia w kompleksie z chaityagriha. Chyba największa i najbardziej bogato zdobiona. Główna nawa jest wydzielona z reszty sali przez dwie kolumnady. Kolumny, a szczególnie ich kapitele są bogato rzeźbione. Nad nimi dookoła całej sali biegnie równo bogato rzeźbiony fryz. W centralnej części absydy stoi imponująca stupa z wyrzeźbionym na niej Buddą. Mniejsze wizerunki są wyrzeźbione wokół całego obwodu stupy. Po lewej stronie od wejścia za kolumnadą znajduje się ogromny posąg leżącego Buddy. Ma długość niewiele mniejszą niż długość całej jaskini, więc ponad 20 metrów.


Wejście do jaskini nr 26


Posągi przy wejściu
Wrzucam fotkę z sobą, żeby można było sobie uświadomić ich wielkość 😀
Główna nawa
Rzeźbienia na kapitelach kolumn
Stupa
Leżący Budda
Gdy w końcu wyszedłem z ostatniej groty byłem naprawdę oszołomiony tym co w nich zobaczyłem. Zdjęcia z mojego aparatu nie oddają cudowności fresków, które możemy w nich zobaczyć, ale jeśli ktoś jest chętny bez problemu znajdzie w sieci profesjonalne. To jednak nie było wszystko co miała mi do zaoferowania Ajanta. Można powiedzieć, że po własnych śladach wróciłem mniej więcej do dziewiątej groty, a tam po schodkach zszedłem niżej do koryta strumienia. Tam przez chwilę podziwiałem dolinę z innej perspektywy po czym przeprawiłem się przez mostek (widać go na jednym ze zdjęć) na drugą stronę. Moim celem był punkt widokowy ulokowany na szczycie sąsiedniego wzgórza. Co oczywiście oznaczało kolejną wspinaczkę... I powiem szczerze po 4-5 godzinach chodzenia po jaskiniach nie jest to rzecz łatwa. Podejście jest naprawdę dosyć strome, więc jeśli ktoś będzie miał okazję odwiedzić Ajantę niech lepiej się nad tym zastanowi 😂. Ja jednak dzielnie brnąłem przed siebie, bo jak zwykle musiałem zobaczyć wszystko. I po kilkunastu minutach zameldowałem się na szczycie. Rozciąga się z niego fantastyczny panoramiczny widok na całą dolinę. Mogłem sobie jeszcze raz na spokojnie obejrzeć trasę, którą dzisiaj pokonałem. Z góry najlepiej widać też wodospad Sat Kund (Siedem Skoków), który najbardziej okazale prezentuje się podczas pory deszczowej. Ale choć ja teoretycznie byłem tam właśnie w porze monsunu, to zdążył on już przesunąć się dalej na wschód i północ, wiec wody było niezbyt dużo. Ale i tak jest bardzo malowniczy 😀.









Nie mogłem jednak siedzieć na szczycie zbyt długo, bo czekał mnie jeszcze powrót do Aurangabadu, a potem jazda nocnym autobusem do Indore, które to miasto było moim następnym celem. Zejście na dół poszło już szybko, nie musiałem też zbyt długo czekać na autobus dowożący ludzi na parking przy którym wysiadałem. Z parkingu ruszyłem do głównej drogi do Aurangabadu. Kiedy jednak po drodze mijałem postój tuk-tuków ich kierowcy zaczęli mnie usilnie przekonywać, że autobusy jadące do tego miasta tu się nie zatrzymują i muszę podjechać do wioski Fardapur (6 km), gdzie jest przystanek. Wydało mi się to jednak średnio możliwe skoro właśnie w tym miejscu bez problemu wysiadłem. Uznałem więc to za klasyczną ściemę i poszedłem na drogę, aby zatrzymać autobus jeśli będzie jechał. Bo klasycznego przystanku faktycznie w tym miejscu nie ma. Miałem jeszcze sporo czasu, więc zbytnio się nie denerwowałem. Gdyby faktycznie autobus się nie zatrzymał tuk-tuki zawsze były w odwodzie. Tak więc przysiadłem sobie na jakiejś prowizorycznej ławeczce i czekałem, aż coś się wyłoni zza ostrego zakrętu kawałek dalej. Po jakichś 15 minutach pojawił się na nim charakterystyczny dla stanu Maharasztra czerwony autobus, więc wstałem i zacząłem machać. Ku mojemu zdziwieniu faktycznie się jednak nie zatrzymał, tak jak mówili tuk-tukowcy. Myślę sobie "Oho, czyżby tym razem naprawdę nie usiłowali naciągać?". No ale normalnie nie mogłem w to uwierzyć. Postanowiłem poczekać jeszcze ze 20 minut, a jak do tego czasu nic udałoby się złapać, to wtedy skorzystam z tuk-tuka. I gdy już założony przeze mnie czas zbliżał się do końca pojawił się kolejny autobus. I ten ku mojej uciesze zatrzymał się bez żadnego problemu 😀. Wpakowałem się na wolne siedzenie, które jakimś cudem jeszcze się znalazło i zadowolony oddałem się relaksowi, bo dzień był jednak trochę wyczerpujący. Już jednak po kilkunastu minutach na pierwszym przystanku, na wolnym miejscu obok mnie usiadł na oko 45-50 letni Hindus. No i oczywiście od razu spróbował nawiązać ze mną rozmowę. Problem był niestety taki, ze znał angielski jeszcze gorzej niż ja. W jednym zdaniu mieszał więc hindi i angielski, choć mieszał, to chyba za dużo powiedziane. Na 9 słów w hindi, góra jedno, dwa było po angielsku. Nie rozumiałem więc tego, ani w ząb 😂. Na szczęście na miejscach obok siedziało sporo młodych Hindusów, którzy zaczęli tłumaczyć. Zaczęło się oczywiście klasycznie, czyli skąd jestem, jak długo w Indiach, czy mi się podoba itp. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej czułem, że coś chyba jest nie tak, bo gość nawijał coraz szybciej, a oni zamiast tłumaczyć zaczynali pękać ze śmiechu. Ja byłem w stanie zrozumieć tylko poszczególne słowa jak "tea, meeting i daughters", ale nie byłem dzięki temu ani trochę mądrzejszy. Dopiero gdy gość wyciągnął portfel i zaczął mi pokazywać zdjęcia swoich córek (całkiem ładnych z resztą 😀), a pół autobusu wokół mnie prawie już pospadało z siedzeń płacząc ze śmiechu zacząłem rozumieć dokąd to zmierza. W końcu też ktoś się zlitował i zaczął z powrotem dokładniej tłumaczyć. Okazało się, że facet mieszka pod Aurangabadem i usilnie próbuje mnie zaprosić do swojego domu na obiad i herbatę, bo chce mnie poznać ze swoimi córkami. Normalnie regularne swaty, bo córki oczywiście były na wydaniu 😂. Nic nie pomagały moje tłumaczenia, że nie mam czasu, bo mam już bilet na autobus do następnego miasta na wieczorny autobus z Aurangabadu. Ciągle się upierał, że nie ma problemu, bo mnie odwiozą samochodem, a córki są bardzo ładne i muszę je poznać. I kto wie, czy gdyby mnie tak czas nie gonił, to czy bym nie skorzystał z zaproszenia, bo mogłoby to być ciekawe doświadczenie 😂. W końcu jednak facet jakieś 20 km przed Aurangabadem musiał wysiąść, a ja jeszcze raz przepraszając za to, że nie mogę skorzystać z zaproszenia pozostałem na swoim miejscu. W spokoju dojechałem już do celu. Gdy wysiadłem na dworcu autobusowym upewniłem się jeszcze tylko co do godziny odjazdu autobusu do Indore po czym wskoczyłem do łączonej rikszy na dworzec kolejowy. Stamtąd popędziłem do agencji turystycznej w której zostawiłem plecak, bo niedługo ją zamykali. Na szczęście zdążyłem bez problemu, więc już na spokojnie z całym bagażem wstąpiłem do jednej z pobliskich knajpek na kolację. A potem już z pełnym brzuchem znowu wsiadłem w tuk-tuka, żeby po kilkunastu minutach z powrotem pojawić się na dworcu autobusowym. Teraz już tylko pozostało czekać na mój autobus, którym po 11 godzinach jazdy miałem się dostać do Indore. Ale to jak do niego wsiadłem i jak wyglądała jazda, to już temat do kolejnego posta 😂.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz