Indie, Nepal

sobota, 23 maja 2020

Ellora - cud wykuty "od góry" cz. 1

W Aurangabadzie, który stanowił kolejny punkt mojej podróży wysiadłem o godzinie czwartej rano. Choć gwoli ścisłości miasto to nie było celem samym w sobie, a tylko punktem wypadowym do świątyń Ellory i jaskiń Ajanty. I jedne i drugie zostały wpisane w 1983 roku na listę dziedzictwa UNESCO. Moim celem na dzisiaj były te pierwsze, ale zanim mogłem się do nich wybrać musiałem znaleźć jakiś nocleg. Niestety nie miałem nic zarezerwowanego, bo Aurangabad nie jest zbyt turystycznym miastem i wybór hoteli na bookingu nie był zbyt duży, a ich ceny dla mnie nieakceptowalne. Wiedziałem jednak, że wiele tańszych hosteli i dormitoriów nie ogłasza się w sieci, wiec byłem pewien, że znajdę coś na miejscu.

Ellora jeszcze z daleka

Więc z lekka zaspany, bo jak wspomniałem była czwarta rano ruszyłem na swoje poszukiwania. Pierwsze dormitorium znalazłem już na samym dworcu. Myślę sobie super, cena OK, nie muszę się nigdzie szwędać po mieście, nic tylko się meldować. Ale gdy zacząłem wczytywać się w tabliczkę informacyjną okazało się, że do meldunku konieczny jest bilet kolejowy. Ja niestety takowego nie posiadałem, bo z Aurangabadu planowałem kontynuować podróż autobusem. Chcąc, nie chcąc wyszedłem z dworca i szeroką ulicą, która biegnie obok niego ruszyłem przed siebie. Co prawda prawie na przeciwko wznosił się fajny budynek z napisem "hotel", ale już po wyglądzie wiedziałem, że to nie na moją kieszeń. Na szczęście już kawałeczek dalej zobaczyłem pierwszą tabliczkę "Dormitory". Jednak gdy wszedłem, to tylko się uśmiechnąłem. Miejsce wyglądało jak małe pobojowisko po chyba całonocnej imprezie, która musiała się tu odbyć. Kolesia, który jak gdyby nigdy nic spał na podłodze nie dało się nawet dobudzić. Poszedłem więc dalej. I nawet bez problemu znalazłem kilka kolejnych w których obsługa dla odmiany była nawet w miarę przytomna (swoją drogą 4,30 to w Indiach praktycznie środek nocy, więc na zbyt wiele i tak nie liczyłem 😂). Niestety dla mnie wszędzie okazywało się, że mają komplet i nie uda mnie się nigdzie wcisnąć. W dwóch zaoferowano mi normalne pokoje hotelowe, ale niestety tutaj ceny podobnie jak wcześniejsze wyszukane na bookingu były dla mnie zbyt wysokie. Byłem już jednak trochę pod ścianą, bo jakiś nocleg znaleźć musiałem. I to w miarę szybko, żeby nie stracić połowy dnia. Postanowiłem wrócić na dworzec i jednak spróbować zdobyć miejsce tam. Pomyślałem, że w ostateczności kupię jakiś tani bilet gdziekolwiek, żeby spełnić wymóg formalny. Na dworcu dopytałem gdzie jest biuro i już po chwili siedziałem przed miłą panią wyjaśniając o co mi chodzi.Na co oczywiście usłyszałem pytanie o bilet, bo bez biletu się nie da. Więc zacząłem tłumaczyć, że dopiero dzisiaj przyjechałem, ale nie mam jeszcze biletu, bo nie wiem, czy będę wyjeżdżał za dwa, czy trzy dni i nie jestem pewien dokąd. Oczywiście ściemniałem trochę (no dobra, może trochę bardziej niż trochę 😂), bo wiedziałem, że dalej będę jechał autobusem. Ale na dowód tego, że przyjechałem pociągiem wyjąłem bilet z Mumbaju. Na co pani się uśmiecha i pyta dlaczego mówiłem, że nie mam biletu, jak mam. No więc mówię, że on przecież jest z wczoraj, więc nieważny. A pani na to, że ważny i może być 😀. Dalej poszło już gładko i po chwili formalności mogłem iść do sali zostawić bagaż. Różniła się ona dosyć znacznie od tych w hostelach, bo stało tam ze 40 łóżek, każde z szafką obok. Żadnych ścianek, czy przepierzeń, tylko na przeciwległym końcu było wejście do toalet. Ponieważ tylko kilka było zajętych wybrałem sobie to, które mi najbardziej odpowiadało i już chciałem wrzucić plecak do szafki, gdy zobaczyłem, że trzeba mieć własną kłódkę. Ja oczywiście nie miałem... A byłem już coraz bardziej zdesperowany, bo czas na zwiedzanie uciekał. Wrzuciłem więc plecak do szafki bez zamykania, a sam poszedłem szukać szybko jakiegoś sklepiku przy dworcu w którym mógłbym uzupełnić brak. Na szczęście była już taka godzina, że zaczęły się otwierać i dość szybko znalazłem taki w którym uzupełniłem brak. Bo jak się okazało kłódka w trakcie podróży po Indiach, to produkt podstawowy! Zapomniałem o tym pomimo tego, że czytałem o tym w większości przewodników i miałem za sobą już półtora miesiąca podróży. Szybciutko wróciłem więc do dormitorium, zamknąłem szafkę i już spokojny o bagaż mogłem ruszyć na dworzec autobusowy z którego chciałem pojechać do Ellory. Gdy jednak zacząłem pytać o jakiś autobus, którym mógłbym tam podjechać miejscowi patrzyli na mnie z niejakim zdziwieniem i zgodnie twierdzili, że żadnego autobusu nie ma. Tylko tuk-tuki normalne, albo łączone. Choć byłem zdziwiony, to musiałem im zawierzyć i udałem się na postój tych łączonych oczywiście. Tutaj taki mały wtręt. Potem sprawdziłem to w internecie i o dziwo okazało się, że Aurangabad, miasto prawie półtoramilionowe nie ma właściwie miejskiej komunikacji. Nigdy wcześniej, ani nigdy później się z czymś takim w Indiach nie zetknąłem. Obecnie być może to się zmieniło, ale pamiętajcie, że ja swoją podróż odbyłem w 2017 roku. Gdyby ktoś miał aktualne informacje na ten temat, to będę wdzięczny za uwagi w komentarzach. Wracając do tematu zapakowałem się do pierwszego, którego kierowca twierdził, że jedzie w dobrym kierunku i gdy załadowało się do środka jeszcze kilka osób (teoretycznie pojazd był czteromiejscowy, a wsiadło dwa razy tyle, czyli normalnie 😂) ruszyliśmy. Teraz już na szczęście wszystko szło gładko, bo po 10 minutach wysiadałem już pod dworcem autobusowym. Nie wyglądał zbyt okazale nawet jak na Indie, ale co najważniejsze jeździły z niego autobusy. Do Ellory, która była moim celem nawet bardzo często, a że uczynni Hindusi szybko mnie pokierowali po chwili siedziałem już w takowym, który za kilka minut odjechał, by po 40 minutach wyrzucić mnie z siebie przy samym wejściu do kompleksu świątyń i jaskiń. Kompleksu, który uczynił tą małą miejscowość słynną na cały świat. Kompleks składa się w sumie z 34 świątyń, które reprezentują trzy religie, hinduizm, buddyzm i dżinizm. Powstał w okresie między 400-setnym, a 1000-nym r. n.e. Co ciekawe wiele z nich powstawało równolegle, a wyznawcy mieszali się ze sobą. Większość świątyń stworzono wykorzystując naturalne jaskinie tu występujące, powiększając je i ozdabiając rzeźbami, wznosząc też przed jaskiniami normalne budynki. Jednak historia powstania najwspanialszej z nich świątyni Kajlasanatha (Kailas Temple) jest zupełnie inna o czym za chwilę. Teraz bowiem po wyjściu z autobusu znalazłem się przy wejściu, gdzie zakupiłem bilet i powoli ruszyłem zwiedzać. I już sam widok z daleka jest piękny, bo rozciągają się przed nami rozległe trawniki ozdobione licznymi kwiatami. Tu i ówdzie rosną na nich figowce, których poskręcane pnie i korzenie zawsze z przyjemnością oglądam, bo ich kształty są fantastyczne. W tle zaś wznosi się na wysokość kilkudziesięciu metrów ciemny bazaltowy klif, rozciągający się w sumie na długość dwóch kilometrów. Można już w nim dostrzec jeszcze ciemniejsze otwory jaskiń, w tym wejście do świątyni Kajlasanatha w samym środku. Jeszcze wydają się malutkie z tej odległości, ale w miarę jak się do nich zbliżam ściana skalna zaczyna nade mną górować i zdaję sobie sprawę, że same jaskinie też są dużo większe niż się wydawało. Można też już rozróżnić zdobiące wejście do świątyni Kajlasanatha rzeźby.

Kępa figowców
Blisko...
Coraz bliżej.
A to już widok z balkonu świątyni.

W końcu staję przed samym wejściem i muszę mocno zadzierać głowę do góry, aby zobaczyć szczyt. Mogę też już podziwiać w pełnej okazałości rzeźby wykute w skale po jednej i drugiej stronie. Są ogromne, co można sobie uświadomić porównując je do ludzi wchodzących do środka. Samo wejście zaś jest zadziwiająco małe jak na wielkość całej świątyni. To dosyć wąski i krótki korytarzyk przebity przez przednią ścianę skalną. Nad nim jest wykuty balkon na którym widać kręcących się ludzi. Ale na balkon można się dostać dopiero z wnętrza świątyni. Więc jeszcze chwilę musi na mnie poczekać 😀.

Wejście do świątyni Kajlasanatha
Rzeźby na zewnętrznych ścianach są niestety dość mocno zniszczone
Ponieważ samo wejście jest dosyć niepozorne tym większy szok przeżywa się na widok wspaniałości, które rozciągają się wewnątrz, gdy już wynurzymy się z przejścia. Dokładnie naprzeciwko wita nas ogromna płaskorzeźba bogini Lakszmi otoczonej przez cztery słonie, które polewają ją wodą, a po obu stronach wejścia są posągi bogiń rzek Gangesu i Jamuny. A dalej jest jeszcze bardziej niesamowicie. Po chwili bowiem widzimy, że znajdujemy się wewnątrz ogromnego wykutego w skale prostopadłościanu na środku którego wznosi się bryła głównej świątyni. Już sama jej wielkość (81x47 metrów) jest imponująca. Ale wg mnie najciekawsza jest historia tego w jaki sposób została zbudowana. Jest to bowiem zaprzeczenie tego co większość z nas wie o budownictwie i ewenement na skalę światową. Wiecie bowiem jak na ogół buduje się domy, świątynie, zamki, pałace, czy co tam jeszcze człowiek wymyślił na przestrzeni wieków. Najpierw tworzy się fundamenty, potem buduje się ściany, a na koniec wieńczy wszystko sklepieniem. Nawet piramidy powstawały na podobnej zasadzie. Były budowane "od dołu". Trochę inaczej wyglądała sytuacja ze świątyniami w jaskiniach, takimi na przykład jak te w Khaneri, które ostatnio opisywałem, czy też innymi świątyniami w Ellorze, które jeszcze opiszę. Tutaj większość pracy wykonywała natura, a ludzie tylko je powiększali, ozdabiali, czy też obudowywali wejścia. Jednak świątynia Kajlasanatha powstała zupełnie inaczej. Jej budowniczy rozpoczęli swoje prace od góry wykuwając skały warstwa po warstwie. Najpierw powstały rowy określające wielkość powierzchni całej świątyni. Potem stopniowo zagłębiano się w głąb góry wykuwając najpierw dachy, potem boczne ściany, aż doszli do poziomu podstawy, czy też podłóg. Dopiero wtedy zaczęto wydrążać wnętrze i ozdabiać świątynię rzeźbami. I to wszystko bez żadnych planów i żadnej gwarancji sukcesu. W momencie rozpoczynania budowy nie było bowiem wiadomo, czy skała nie kryje jakichś wewnętrznych pęknięć lub innych skaz. Pomysłodawcą jej powstania był król Kryszna I, który zapoczątkował budowę w 760 r. Świątynia miała być odwzorowaniem góry Kajlas, najświętszej góry hinduistów. Świętej do tego stopnia, że jakakolwiek wspinaczka na nią jest absolutnie zakazana. Budowa trwała wg różnych źródeł 100-150 lat, a w jej trakcie usunięto 250 tysięcy ton skał. I to wszystko ręcznie przy użyciu młotków i dłut! Aby jak najbardziej upodobnić świątynię do góry jej ściany pierwotnie pokryto białym gipsem. Niestety nie zachował się on do naszych czasów. Świątynia jest poświęcona Śiwie i Parwati których rzeźby zdobią jej ściany. Na podstawie są wyrzeźbione liczne posagi słoni, które jakby dźwigają świątynię na swoich grzbietach. Budowla składa się z trzech części, kaplicy, mandapy, czyli sali spotkań i sanktuarium zwieńczonego sikharą o wysokości 33 metrów (11-stu pięter!). Na wewnętrznym dziedzińcu znajdziemy też dwa 17-sto metrowej wysokości obeliski zdobione płaskorzeźbami i olbrzymie posągi słoni. Niestety dużo rzeźb zostało uszkodzonych przez muzułmanów, którzy najechali Indie w późniejszym okresie (ucierpiały głównie trąby słoni nie wiedzieć czemu). W bocznych ścianach "prostopadłościanu" wykuto również wiele mniejszych kaplic. I to właśnie je postanowiłem obejrzeć najpierw zanim zanurzę się we wnętrzu. Jak też oczywiście główną świątynię z zewnątrz 😀.

W środku bogini Lakszmi polewana wodą przez słonie, po bokach boginie Gangesu i Jamuny
Ganga jest też przy samym wejściu

Widok ogólny na świątynię z jednego z tarasów
I z poziomu gruntu
Jedna z bocznych kaplic
I zdobiąca ją rzeźba
Boczna ściana pierwszej kaplicy
I zdobiąca ją płaskorzeźba tańczącego Śiwy Nataradżi
Rzut oka na boczny dziedziniec uświadamia ile skał zostało stąd wykute

Sikhara głównego sanktuarium
W bocznym krużganku
Znajdziemy w nim m.in. rzeźbę pięciogłowego Śiwy (dość rzadko spotykane przedstawienie)
I wiele innych
Na tylnym cokole świątyni znajdziemy dobrze zachowane rzeźby słoni

I tak w końcu dotarłem z powrotem do wejścia, gdzie już mogłem zagłębić się w ciemne i chłodne wnętrza. Wejście do mandapy i do pierwszej kaplicy nie znajduje się na samym dole, ale na wyższym poziomie schodki na który znajdziemy w przesmyku między dwiema pierwszymi częściami świątyni. Najpierw jednak na chwilę trzeba zatrzymać się na dole. Znajdziemy tam bowiem dwie piękne, ogromne płaskorzeźby Śiwy.



Potem już po schodkach wchodzimy na górny podest na którym wznoszą się (zastanawiam się ciągle, czy to właściwe słowo skoro powstały w sposób wyżej opisany) właściwe pomieszczenia świątynne. Po lewej mamy wejście do pierwszej kaplicy z której możemy przejść na boczne tarasy i na balkon nad głównym wejściem do świątyni. Po prawej jest wejście do głównej sali ceremonialnej, czyli mandapy. Wsparta wieloma wspaniale rzeźbionymi kolumnami i ozdobiona rzeźbami jest dosyć ciemna, a kilka punktowych świateł umożliwia ich podziwianie. No i jednocześnie ułatwia to, żeby się nie zabić próbując dojść do sanktuarium 😂. Bo właśnie do niego przez mandapę dochodzimy. Wewnątrz jest ono zadziwiająco małe w porównaniu z imponującą sikharą, która się nad nim wznosi. Na jego środku wznosi się lingam, który jest symbolem Śiwy i symbolizuje jego nieskończoność (a nie fallus jak niesłusznie wiele osób sądzi 😂). Po wyjściu z sanktuarium postanowiłem jeszcze raz rzucić okiem na świątynie Kajlasanatha z jednego z bocznych tarasów po czym ruszyłem do kolejnych świątyń kompleksu. C.d.n.

Schodki na pierwszy poziom
Wejście do pierwszej kaplicy
Jedna z bocznych kaplic
Mandapa i sanktuarium z zewnątrz


Wejście do mandapy

Główna nawa mandapy

Jedna z rzeźbionych kolumn
I rzeźb wewnątrz
Wewnętrzne sanktuarium z lingamem w centrum
Przejście na balkon i boczne tarasy
I ostatni rzut oka na świątynię Kajlasanatha



3 komentarze:

  1. Jak to jest ze zdejmowaniem obuwia w świątyniach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Indiach wchodząc do praktycznie wszystkich świątyń oprócz kościołów chrześcijańskich trzeba zdjąć obuwie. Na szczęście prawie zawsze można pozostać w skarpetkach. To spore ułatwienie dla obcokrajowców i nie chodzi tu o kwestie higieniczne, a po prostu o temperaturę posadzek, czy płyt, którymi wyłożone są dziedzińce :-). Bo czasami jest tak, że buty trzeba zdjąć dopiero tuż przed wejściem do samego wnętrza, ale bardzo często trzeba to zrobić już przed wejściem na cały teren świątyni. W meczetach w ogóle nie ma klasycznego wnętrza. A płyty na dziedzińcach są często tak rozgrzane, że nawet w skarpetkach ciężko jest ustać w miejscu dłużej niż kilkanaście sekund :-). Na przykład aby zrobić zdjęcie. Wiele razy się o tym przekonałem :-).

      Usuń
  2. Przed prawie każdą świątynią są ochroniarze i pilnują, żeby ściągnąć obuwie (październik 2019).

    OdpowiedzUsuń