Indie, Nepal

sobota, 25 kwietnia 2020

Mumbaj - jaskinie Khaneri, czyli jak zostałem wujkiem...


Drugi dzień w Mumbaju zaplanowałem sobie bardzo intensywny, bo chciałem zobaczyć kolejno kompleks jaskiń Khaneri w Parku Narodowym Sanjay Gandhiego, Global Vipassana Pagodę, która wznosi się niedaleko, bo na wyspie Gorai (jest ona wzorowana na słynnej birmańskiej Shwedagon), meczet Haji Ali Dagrah i na koniec popłynąć na Elefantę. Ostatnim punktem miała być wizyta na dworcu Wiktorii. Miałem więc wstać wcześnie, by ze wszystkim się wyrobić. Niestety trochę zaspałem, więc po szybkiej toalecie ruszyłem czym prędzej w misto nieświadom jeszcze tego, że życie napisze jednak własny scenariusz dla tego dnia. Z hostelu ruszyłem bocznymi uliczkami w kierunku dworca Churchgate mijając po drodze niestety będącą w renowacji piękną Fontannę Flory. Choć do dworca miałem w sumie niedaleko, bo niespełna 15 minut piechotą, to nawet na tak niewielkim odcinku mogłem po raz kolejny zobaczyć obrazy dobitnie świadczące o tym, że Indie są krajem olbrzymich kontrastów. Zaczęło się w miarę normalnie, a uliczka wyglądała jak wiele innych podobnych. Czyli sporo ludzi, motorów i straganów i zero chodnika 😂.

Typowa indyjska uliczka
  


Ale już kawałeczek dalej jej charakter się zmienił. Z pozoru na bardziej nowoczesny, bo pojawił się wyłożony kostką chodnik, ale jednocześnie na sporej jego części swój dom znalazły całe rodziny z których każda zaanektowała kawałek dla siebie jako swój dom. To niestety przykry widok, ale często spotykany na ulicach wielu indyjskich miast. Wybaczcie, ale jakoś nie mogłem się przemóc, żeby robić zdjęcia w tym miejscu poza jednym z daleka. Ale i tak widok nie jest zbyt budujący, bo takich osób jak ta kobieta śpiąca na ulicy było dużo więcej 😔. Kilkaset metrów dalej bezdomni na szczęście zniknęli, a wszedłem w strefę małych ulicznych warsztatów w których można naprawić chyba dosłownie wszystko. W nich wiele rzeczy, które u nas dawno wylądowałyby na śmietniku zyskuje drugie, albo i trzecie życie. Nie brakowało też tutaj stoisk z ulicznym jedzeniem przy których wielu Hindusów codziennie przystaje, aby zjeść śniadanie w drodze do pracy. Gdy poszedłem dalej zbliżając się powoli do końca uliczki znowu zostałem zaskoczony. Na jej rogu wznosił się budynek super nowoczesnego salonu Zary, jednej z najbardziej znanych firm odzieżowych świata. I tak to w Indiach wygląda w wielu miejscach, skrajna bieda i bogactwo mieszają się ze sobą w sposób w Europie niespotykany. Być może dlatego tak wielu turystom ciężko się w Indiach odnaleźć i je zaakceptować, bo nie da się do takich rzeczy podchodzić obojętnie.

To tutaj wiele rodzin ma swój jedyny dom 😕
Tutaj da się naprawić zegarek, telefon i pewnie coś jeszcze
A tutaj szybko i tanio coś przekąsić 😀
Tutaj obowiązują już zupełnie inne ceny...
Gdy już minąłem salon trafiłem na skrzyżowanie na którym wznosi się piękna Fontanna Flory zbudowana w 1864 r. Niestety o tym, że jest piękna pozostała mi tylko wiedza ze zdjęć, które widziałem wcześniej w necie. Na miejscu okazało się bowiem, że jest ona w renowacji i widać tylko jedną ze szczytowych rzeźb. Zaraz obok znajduje się pomnik i piedestał Hutatma Memorial Statue upamiętniający 106 osób, które zginęły zastrzelone przez policję w 1956 r. podczas pokojowej demonstracji mającej skłonić władze do utworzenia odrębnego stanu Maharasztra.

Fontanna Flory (niestety w renowacji)
Pomnik i postument pamięci Hutatma Memorial Statue
Z Hutatma Chowk po kilku minutach dotarłem do stacji kolejowej Churchgate. To tam musiałem wsiąść w pociąg podmiejski, aby dojechać do stacji Bolivari skąd jest już blisko do Parku Narodowego Sanjay Gandhiego. To w nim znajduje się kompleks jaskiń Khaneri do których zdążałem. Przyznam szczerze, że po tym co widziałem na zdjęciach w internecie trochę obawiałem się jazdy tym podmiejskim pociągiem, ale okazało się, że nie jest tak źle. Przez moje zaspanie na stację dotarłem już sporo po godzinach szczytu, więc chociaż było sporo ludzi, to nie musiałem ryzykować przejażdżki na dachu 😂. Pociąg z resztą okazał się całkiem nowoczesny, więc pół godziny jazdy minęło mi całkiem szybko i bezboleśnie. Ze stacji Bolivari do bramy parku jest niedaleko, więc już po kilku minutach spaceru stałem pod nią. Ale tutaj niestety zaczęły się schody, bo od bramy do kompleksu Jaskiń Khaneri jest ponad 6 km. Piechotą trochę za daleko przy tak napiętym planie jaki miałem, więc zacząłem szukać opcji transportu. Wiedziałem, że od bramy do jaskiń powinien jeździć autobusik, którego przystanek nawet szybko odnalazłem. I nawet była tabliczka z rozkładem jazdy. Wg niego autobusik powinien być niedługo, więc usiadłem sobie i spokojnie czekałem. Gdy jednak nie przyjechał już drugi z kolei stwierdziłem, że coś jest nie tak. Wróciłem się kawałeczek do bramy, żeby dopytać strażników, którzy tam stali. Okazało się, że autobusik owszem jeździ, ale ponieważ jest poza sezonem, to rozkład ustala sobie kierowca wg własnego uznania 😂. Czyli jeździ wtedy gdy się zapełni, a kierowca nie ucina sobie w tym czasie drzemki. Nie była to dobra wiadomość, bo i tak już zmitrężyłem dużo czasu, a mój ambitny plan zaczął stawać pod znakiem zapytania. Tutaj jednak w sukurs mi przyszła nieoceniona hinduska kreatywna przedsiębiorczość. Jeśli autobus jeździ jak chce, a ludzie potrzebują transportu, to znaczy, że da się na tym zarobić. Na teren parku można bowiem wjechać za drobną opłatą (wówczas było to 100 rupii) prywatnym samochodem. A następnie przekształcić go w prywatną taksówkę oczywiście bez żadnej licencji 😀. I z tego rozwiązania radzili mi skorzystać strażnicy. Poszedłem więc z powrotem na pętlę autobusiku, bo właśnie tam owe prywatne taxi podjeżdżały. Traf chciał, że w tym samym czasie do parku weszło piątka hinduskiej młodzieży. Chłopak i cztery dziewczyny. Ponieważ szliśmy w tym samym kierunku oczywiście natychmiast zostałem zagadany. I tak poznałem Samiyę, Priti, Meenakshi, Tayseer i Mishrę, który był jedynym męskim rodzynkiem w tej grupce. Ciekawiło ich oczywiście wszystko od tego skąd jestem po to gdzie w Indiach już byłem i co mi się podobało, a co nie. Mnie natomiast zaintrygowało imię jednej z dziewcząt. Na początku nawet myślałem, że się przesłyszałem, bo wydawało mi się, że mówią mi coś o jednej z najważniejszych bogiń w hinduistycznym panteonie. Ale no nijak nie pasowało mi to do kontekstu. Chodzi oczywiście o Meenakshi. W świątyni tej bogini byłem bowiem w Maduraju o czym pisałem w jednym z poprzednich postów. Gdy im powiedziałem z czym mi się to imię skojarzyło zaczęli się śmiać, ale po chwili powiedzieli, że jak najbardziej mam rację, bo właśnie na cześć bogini Meenakshi została tak nazwana. Rozmowa rozkręcała się coraz bardziej i po chwili byliśmy już w naprawdę dobrej komitywie. Przerwał nam przyjazd jednej z tych prywatnych taksówek. Wcześniej już się zgadaliśmy, że oni też wybierają się do jaskiń, więc mieliśmy nadzieję zabrać się razem. Nas jednak była już szóstka, a samochodzik który podjechał był dosyć mały. Prawie już się pogodziłem, że trzeba będzie poczekać na drugi. Tym razem jednak negocjacjami zajęli się moi młodzi przyjaciele, a ja stałem kawałek dalej czekając na wynik ustaleń. Ku mojemu zdziwieniu po kilku minutach dwie z dziewcząt podeszły do mnie, wzięły za ręce i podprowadziły do samochodu. Tutaj ze względu na mnie rozmowa przeszła na angielski, bo wcześniej rozmawiali w hindi. I usłyszałem jak w stronę kierowcy płyną słowa "This is our uncle from Poland who must come with us...". Mój angielski jest jaki jest, więc znowu pomyślałem sobie, że się przesłyszałem, bo "uncle" to przecież po polsku wujek. Ale jaki wujek jak ja ich znam od 10 minut... Kierowca zaczął się bronić, że sześć osób to niemożliwe, bo nie ma tyle miejsca. A ci ciągle swoje, że wujek z usiądzie z przodu, oni w piątkę z tyłu i na pewno się zmieścimy, bo dziewczęta małe. Muszę przyznać, że trochę zgłupiałem. Kierowca chyba też, bo w końcu machnął ręką, skasował po 50 rupii od osoby i kazał się pakować 😂. I już po chwili wszyscy razem jechaliśmy w kierunku kompleksu jaskiń. Ja na honorowym miejscu, a moje nowe siostrzenice i siostrzeniec z tyłu. Tak właśnie, choć zupełnie tego nie planowałem w Indiach powiększyła mi się rodzina 😀. Bo już nawet gdy wysiedliśmy uparli się, że będą mówić do mnie wujku i koniec. Jednak po krótkiej walce podczas przechadzki pod właściwe wejście do kompleksu udało mi się ich przekonać, żeby mówili mi po imieniu. Przy kasach znowu ogarnęła mnie lekka konsternacja, bo zaparli się, żeby mnie przepchnąć przez wejście jako ich prawdziwego wujka, gdy zobaczyli, że bilet dla mnie kosztuje 200 rupii, gdy dla nich 10. Stwierdziłem, że to jednak byłoby zbyt grubymi nićmi szyte, tym bardziej, że strażnicy słysząc tą rozmowę przyglądali się nam coraz ciekawiej. Bałem się, że będzie mnie to kosztowało kolejną stratę czasu, więc szybko uciąłem naszą dyskusję i stwierdziłem, że ja  kupię bilety dla wszystkich, bo i tak muszę rozmienić pieniądze. Tak też zrobiłem i już po chwili byliśmy w środku. 

Na stacji Churchgate

 
Moje nowe siostrzenice i siostrzeniec 😀. Od lewej Meenakshi, Mishra, Priti, ja, Samiya i Tayseer.
Tutaj bez Priti 😕
Jak wspomniałem wcześniej kompleks tych jaskiń leży na terenie Parku Narodowego Sanjay Gandhiego, który już sam w sobie jest pewnym ewenementem. A to dlatego, że choć nie jest duży, bo ma tylko 87 km², to jednak leży praktycznie w środku ponad 20-sto milionowej metropolii. Odwiedza go bardzo wielu jej mieszkańców, żeby pospacerować po jego licznych szlakach. Podczas nich można podziwiać jego naprawdę bogatą przyrodę. Turystów przyciąga jednak głównie kompleks jaskiń Khaneri leżący praktycznie w samym jego centrum. Jest dużo mniej znany niż jego odpowiednik na wyspie Elephanta, ale równie warty odwiedzenia. Liczy on w sumie aż 109 jaskiń. Większość jest jednak niewielka i bardzo prosta, bo służyły po prostu za cele sypialne dla mnichów buddyjskich, którzy tu wtedy żyli. A było to dawno, bo początki kompleksu to I w. n.e. Był on rozbudowywany i użytkowany przez prawie 1000 lat, bo aż do X w n.e. kiedy to został opuszczony. Przez tak długi czas oprócz zwykłych mieszkalnych cel powstało w nim też wiele większych vihar, czyli wspólnych pomieszczeń klasztornych i najbardziej imponujących chaityas, czyli świątyń. W niektórych znajdziemy tak charakterystyczne dla buddyzmu stupy. I właśnie na taki kompleks chaityas i vihar trafiłem razem z moimi młodymi przyjaciółmi zaraz po wejściu. Jednak jeszcze zanim do nich doszliśmy przywitała nas siedząc sobie spokojnie na kamieniu jedna z mieszkanek parku 😀 (jestem prawie pewny, że to jakaś agama z rodzaju Trapelus, ale choć w miarę dobrze znam się na gadach, to dokładniej nie jestem w stanie tego określić).

Agama
 

Potem już tylko kilka kroków podejścia i byliśmy przy jaskiniach. Trzy pierwsze są naprawdę duże i przedzielone od siebie tylko wewnętrznymi ścianami. Pierwsza z nich, to buddyjska vihara wejście do której zdobią dwa masywne filary. Jaskinia ma dwa poziomy, ale nigdy nie została w pełni ukończona. Zaraz obok znajduje się druga bardzo długa jaskinia, pozbawiona obecnie przedniej ściany. Dzięki temu łatwiej dostrzec to co jest wewnątrz, czyli między innymi małe stupy i najdłuższą inskrypcję z 51 ogółem wyrytych na ścianach jaskiń. Jest ona poświęcona małżeństwu jednemu z władców. Kolejna to Great Chaitya, największa i najbardziej reprezentacyjna w całym kompleksie. Wejścia do niej strzegą dwa ogromne posągi Buddy, a portal wejściowy zdobiony jest rzeźbami. Wewnątrz znajdziemy misternie wykute rzędy kolumn, a także największą w kompleksie właściwą stupę. Ma ona ponad 5 metrów wysokości i 3 metry średnicy.


Podejście do pierwszych jaskiń (Samiya akurat robi zdjęcie pozostałym 😀)

Wejście do jaskini nr 1
Jaskinia nr 2
I stupa wewnątrz niej
Great Chaitya
Pierwszy Budda
I drugi (jak ktoś nie wierzy niech spojrzy na nogi 😂)
Rzeźby na portalu
Great Chaitya wewnątrz

To tak poglądowo dla zobrazowania wielkości stupy 😂
Spojrzenie na pierwsze jaskinie z góry
Po tym jak opuściliśmy Great Chaitya ruszyliśmy w głąb kompleksu do kolejnych jaskiń wspinając się przy tym na szczyt wzgórz w którym zostały wykute. Hmm, czy ja już wspominałem, że tutaj najczęściej, gdy się chce zobaczyć coś ciekawego trzeba wchodzić pod górę? Chyba nieraz 😂. Tutaj na szczęście wspinaczkę ułatwiały wykute w skale schodki. Choć nie zawsze i do niektórych jaskiń trzeba było podejść po naprawdę stromych skałach. W końcu jednak dotarliśmy całą ekipą na sam szczyt z którego roztaczał się piękny widok na park i dalej na zabudowania Mumbaju. Usiedliśmy sobie, żeby trochę odpocząć, ale mnie jak zwykle po chwili zaczęło nosić. Młodzież stwierdziła, że oni jednak chcą poleżeć, więc ja skorzystałem z tego, że akurat nadszedł jeden ze strażników, który po krótkiej rozmowie zaoferował się, że kawałek mnie poprowadzi do tych jaskiń w których jest coś ciekawego. Z młodymi umówiłem się na dole, a my we dwóch ruszyliśmy dalej. Jak już wspomniałem większość jaskiń jest bardzo prosta, ale strażnik zaprowadził mnie do takich, których wejścia i wnętrza są zdobione rzeźbami. Niestety najczęściej mocno już zniszczonymi, ale niektóre prezentują się naprawdę ładnie. Gdy obchodząc wzgórze zaczęliśmy się zbliżać do miłego, cienistego wąwozu, którego dnem płynął bystry strumień i który prowadził z powrotem w dół strażnik się ze mną pożegnał mówiąc, że musi wrócić do swojego rewiru. Udzielił mi jeszcze na odchodnym kilku wskazówek co do tego, które jaskinie warto jeszcze odwiedzić. Sprawę ułatwiał fakt, że są one ponumerowane i oznaczone, więc później nie miałem z ich znalezieniem problemu. W wąwozie było już sporo chłodniej niż na górze i nagle pojawiło się sporo ludzi, w większości młodzieży. Część sobie spacerowała, część siedziała w podcieniach kolejnych jaskiń, a kilka dziewcząt kąpało się pod malutkim wodospadem. Jedna z grupek, która wygłupiała się brodząc w strumieniu, była szczególnie rozbawiona. I to właśnie oni zagaili mnie rozmową. Zapamiętałem ją dokładniej, bo oprócz wielu standardowych pytań o to skąd jestem, jak mi się podoba w Indiach itp. padło jedno, którego wcześniej nie słyszałem i które mnie nieco zaskoczyło. A jeszcze bardziej zaskakujące było wyjaśnienie dlaczego ono w ogóle padło. Mianowicie jedna z dziewcząt zapytała, czy jestem sportowcem, a konkretnie piłkarzem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że teraz już nie, ale kiedyś owszem, trenowałem i grałem w piłkę. Zaciekawiło mnie jednak skąd w ogóle przyszedł jej do głowy pomysł, żeby o to zapytać na co usłyszałem odpowiedź, że zwróciła uwagę na moje mięśnie łydek, które jej się spodobały, bo podobne widziała u piłkarzy w TV 😂. No zabiła mnie tym po prostu 😂. Tym bardziej, że piłka nożna nie jest raczej specjalnie popularna w Indiach. Ale po takim początku trochę na rozmowie i śmiechach nam się zeszło. To mi się właśnie tam tak podoba, ta ogólna otwartość, wesołość i brak dystansu tamtejszych ludzi. Tutaj dodatkowo brak w ogóle jakiegoś speszenia różnicą wieku, czy coś. Ale wielu turystów przyzwyczajonych do europejskich zasad, którzy przyjechali do Indii nie czytając i nie sprawdzając wcześniej jak tam jest takie zachowanie irytuje. No ale ja na szczęście nie mam z tym problemu. Musiałem jednak iść dalej, bo byłem przecież umówiony z moim "siostrzeństwem". Po drodze jednak trafiłem jeszcze do jednej z większych jaskiń, która prawdopodobnie pełniła funkcję jadalni. Świadczą o tym dwa długie wykute w podłodze podwyższenia, które miały pełnić funkcje stołów. Potem już tylko schodziłem sobie spokojnie w dół wąwozu podziwiając krajobraz i przyglądając się mijanym ludziom. Trafiłem nawet na moment, gdy dwie dziewczyny urządziły sobie amatorską sesję zdjęciową na jednym z mostków. Im dłużej tam przebywałem, tym lepiej rozumiałem dlaczego park przyciąga tak wiele osób, którym daje wytchnienie od wszechobecnego zgiełku w mieście.

Znowu pod górę 😂
Moje "siostrzeństwo" pod kolejną jaskinią
Te już pokonane 😀
Ale nagrodą są takie widoki
Na horyzoncie zabudowania Mumbaju
Niektóre jaskinie mają swoje ganki
A w środku płaskorzeźby
I normalne posągi
Kolejna miała też rzeźbiony front, który prezentuje mój przewodnik

Teraz już będzie w dół 😀

Wejście do sali jadalnej (grupka na pierwszym planie, to ci od pytań o łydki 😂)
Rzeźby na ścianach jadalni
I kamienne stoły
Autorka pytania o mięśnie łydek druga od lewej 😀
W głąb wąwozu

Sesja foto
Kąpiel pod wodospadem? Czemu nie 😀
Nie śpieszyłem się zbytnio, ale w końcu dotarłem do wyjścia, gdzie już czekali na mnie Mishra z dziewczętami. Ja z zamiarem powrotu z nimi prywatną taxi do bramy parku i kontynuowania mojego planu zwiedzania (choć wiedziałem, że na Elephantę już nie zdążę), ale oni mieli plan zupełnie inny. Gdy czekaliśmy, aż jakiś samochód podjedzie zaproponowali dalszy spacer po parku z przerwą na jedzonko. Tego przyznam szczerze się nie spodziewałem. Przez chwilę miałem wahnięcie, co zrobić. Ale przypomniałem sobie jak bardzo żałowałem, że w Chennaju nie skorzystałem od razu z oferty popłynięcia na połów z miejscowymi rybakami. Więc szybko zdecydowałem, że zabytki nie uciekną i kiedyś może będę miał okazję do nich wrócić, a okazji do przebywania z nowymi przyjaciółmi mogę już nie mieć. Gdy się zgodziłem pójść z nimi bardzo się ucieszyli 😀. Postanowiliśmy podjechać mniej więcej połowę drogi, a dalej ruszyć piechotką. I tak też zrobiliśmy. Spacerowaliśmy sobie spokojnie bocznymi drogami i dróżkami parku rozmawiając głównie o mnie. No dobra, rozmawiając to może za dużo powiedziane, ale przy wspomaganiu translatorem dyskusja jakoś się toczyła 😂. Polegało to głównie na tym, że oni zasypywali mnie różnymi pytaniami, bo ciekawiło ich dosłownie wszystko, a ja starałem się odpowiadać. Nawet się nie zorientowaliśmy kiedy doszliśmy do naszego celu, czyli campingu administrowanego przez dyrekcję parku. Domki i namioty rozstawione wśród zieleni drzew i krzewów zachęcały do tego, żeby któryś z nich wynająć mimo nie najniższych cen. To jednak musiało pozostać na kolejną wizytę w Mumbaju. Teraz usiedliśmy w niewielkie restauracji, która również znajduje się na terenie. Zamówiliśmy jakieś proste curry, masalę tea, a na koniec bardzo słodkie lody. W końcu jednak trzeba się było zbierać, a przedtem oczywiście zapłacić rachunek. No i tu znowu zostałem zaskoczony. Bo ja chcąc się odwdzięczyć postanowiłem zapłacić za wszystkich. Nie przewidziałem tego, że oni postanowili zrobić to samo, czyli zapłacić za mnie 😂. Żadna strona nie chciała się dać przekonać do racji drugiej. Przeważyło to, że mi się jednak bardziej śpieszyło niż im (bo jednak wieczorem miałem pociąg do Aurangabadu) i chcąc nie chcąc musiałem ustąpić. Oni zapłacili i poszliśmy w kierunku bramy parku mijając po drodze stragany na których panie sprzedawały jakieś miejscowe orzeszki, ogórki i jeszcze coś mi nieznanego. Na jednym z nich, szybko zanim zdążyli mnie uprzedzić, kupiłem po trochu wszystkiego i od razu się z nimi podzieliłem. W ten sposób i wilk był syty i owca cała 😂. To co dobre, to jednak na ogół szybko się kończy i pod bramą musieliśmy się żegnać, bo jechaliśmy w zupełnie inne strony miasta. Zanim jednak oni wsiedli w tuk-tuka, a ja poszedłem na stację, wymieniliśmy telefony i adresy facebookowe i tym sposobem mam z nimi kontakt do dzisiaj. Na stacji Bolivari okazało się, że jest taka godzina, że pociągi są bardziej zapchane niż rano, ale jakoś się wcisnąłem i pojechałem do centrum.

Camping w parku narodowym

Stragan z miejscowymi specjałami
Na stacji Bolivari

Gdy po półgodzinie jazdy wysiadłem na stacji Churchgate ruszyłem zrealizować ostatni punkt mojego pierwotnego plany, czyli zobaczenie Dworca Wiktorii znanego obecnie jako Chhatrapati Shivaji Maharaj Terminus (w skrócie CSMT, gdyby ktoś szukał połączeń z niego na stronie kolei indyjskich). Zrobiłem tak pomimo tego, że później i tak z niego odjeżdżałem dalej, ale chciałem go dokładnie obejrzeć nie objuczony bagażem. Na szczęście z jednego dworca na drugi nie jest daleko, bo 15 minut piechotką. Po drodze minąłem Bhikha Behram Well, czyli świątynię ognia Parsów. Niestety można zobaczyć ją tylko z zewnątrz, bo do środka mogą wejść tylko wyznawcy tej mało znanej religii. Parsowie pochodzą z terenów dzisiejszego Iranu skąd uciekli około VIII w. n.e. przed prześladowaniami muzułmanów. Oni sami czczą boga Ahura Mazdę (jak ktoś czytał Conana Barbarzyńcę, to powinien pamiętać 😉), czyli Pana Dobra (Mądrości wg innych źródeł). Z założeń zaratusztrianizmu jak nazywa się ich religia wynika, że wszystkie żywioły, czyli ziemia, woda, ogień i powietrze są czyste jako stworzone bezpośrednio przez Ahura Mazdę. Jednocześnie śmierć, a tym samym zwłoki zmarłego są uważane za jedną z najbardziej nieczystych rzeczy. W związku z tym nie można ich pochować, spalić, ani zatopić jak to robią wyznawcy innych religii Indii. Parsowie pozostawiają swoich zmarłych w tak zwanych wieżach milczenia. Mają one taką konstrukcję, żeby sępy i inne ptaki padlinożerne miały do nich dostęp. Dopiero gdy ze zwłok zostaną same kości zostają one zrzucone do specjalnego szybu w wieży. Niestety w ostatnich latach zaczęło stanowić to poważny problem, ponieważ populacja sępów w Indiach, a szczególnie w okolicach Mumbaju (w którym jest największe skupisko Parsów na świecie) bardzo się zmniejszyła. Te które pozostały nie nadążały z czyszczeniem pozostawianych zwłok. Parsowie zostali więc zmuszeni do chowania swoich zmarłych w szczelnych, betonowych grobach, tak aby zwłoki nie miały nawet najmniejszego kontaktu z ziemią. Co jeszcze ciekawe, to to, że choć Parsowie są grupą stosunkowo nieliczną (w Mumbaju żyje ich około 70-ciu tysięcy), to wywodzi się z nich wiele bardzo wpływowych i znanych osób. Między innymi cała rodzina Tata, która stworzyła jeden z największych koncernów świata oraz Freddy Mercury, legendarny wokalista zespołu Quenn.

Bhikha Behram Well


Po drodze na ulicy zauważyłem też coś, co bardzo ewidentnie przypomina, że ten kraj był kiedyś brytyjską kolonią, a o czym w całej indyjskiej feerii barw, dźwięków i zapachów zdarza się zapomnieć. To oczywiście znany wszystkim chyba z ulic Londynu piętrowy, czerwony autobus. Nie rozpamiętywałem jednak tego zbyt długo, bo już po chwili znalazłem się przed imponującym gmachem Dworca Wiktorii. Mam nadzieję, że wybaczycie mi używanie tej nazwy, a nie nowej oficjalnej, bo jest jednak dużo łatwiejsza do wymówienia i przeczytania dla nas 😂. Dworzec był budowany w latach 1878-1887 kiedy to oddano go do użytku. Budynek wzniesiono w mieszance stylów gotyckiego, indyjskiego i saraceńskiego, a jego zdobieniami można by obdzielić pewnie setkę innych. Powstał na miejscu mniejszej stacji z której w 1853 r. wyruszył w trasę pierwszy w Indiach pociąg pasażerski. Obecnie to jeden z największych dworców w Indiach podzielony wewnątrz na dwie części, podmiejską i dalekobieżną. Ciekawostką jeż też to, że pierwotnie budynek zdobił (zgodnie z pierwszą nazwą) posąg królowej Wiktorii. W latach 50-tych został on zdemontowany przez władze w ramach rozprawiania się ze wspomnieniami brytyjskiego kolonializmu. Najpierw przeniesiony do jednego z parków, później niestety zaginął. Statua Postępu umieszczona obecnie na szczycie kopuły często jest z nim mylona. Obok Dworca Wiktorii wznosi się prawie równie imponujący budynek Municipal Corporation of Greater Mumbai, czyli wydziału administracji urzędu miasta. Dworzec Wiktorii w 2004 roku został wpisany na listę dziedzictwa UNESCO na co w pełni wg mnie zasługuje. Gdy go podziwiałem zaczęło się zmierzchać, a oba budynki zostały pięknie podświetlone robiąc jeszcze większe wrażenie o ile to możliwe. Nie omieszkałem też zajrzeć do wnętrz, które w starej części są równie piękne jak budynek z zewnątrz. Mimo dość późnej pory kręcił się tam oczywiście tłum ludzi.

Autobus czerwony, przez ulice miasta mknie 😉
Dworzec Wiktorii jeszcze za dnia
Municipal Corporation of Greater Mumbai też za dnia
Municipal Corporation of Greater Mumbai
Municipal Corporation of Greater Mumbai po zmierzchu
Dworzec Wiktorii po zmierzchu

Podmiejskie kasy biletowe
Tłumy w części podmiejskiej
Gdy już się naoglądałem wróciłem szybko do hotelu, przekąpałem się, zgarnąłem bagaże i wróciłem z powrotem na dworzec, żeby zapakować się w pociąg do Aurangabadu. Gdy jednak zmierzałem do swojego wagonu byłem świadkiem czegoś co zawsze mnie fascynowało. Czyli sceny wsiadania pasażerów do wagonu drugiej klasy bez rezerwacji. Jak to się odbywa bez większych kłótni czy bójek nawet tego nie jestem w stanie pojąć do dzisiaj. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w przyszłości i ja takim wagonem będę podróżował 😂.




2 komentarze:

  1. Bardzo fajna relacja i jednocześnie pożyteczna dla kolejnych podróżników odwiedzających Bombaj. Bardzo dobrze zrobiłes wybierając spędzenie czasu z nowymi znajomymi ponad zwiedzanie. Poznawanie lokalesów to jest sól podróży! Zwiedzić zawsze zdążysz, choć ostatnio z tym jest kłopot jak wiadomo... Kiedy dokładnie byłeś w Bombaju, bo na blogu wyświetla się dzisiejsza data?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pewnym doświadczeniu z Chennaju o którym tu wspomniałem nie mogłem wybrać inaczej :-). A byłem tam w 2017 roku. Tylko, że wyprawa trwała dwa i pół miesiąca, więc ciągle jeszcze przelewam na bloga, to co sobie wtedy notowałem. I powoli zbliżam się do końca, choć nie mogę pisać tak szybko i dużo jakbym chciał, bo inne obowiązki nie pozwalają :-(. Ale zostały mi jeszcze wspomnienia z 19-stu dni do opisania, więc już bliżej końca niż dalej :-).

      Usuń