Indie, Nepal

niedziela, 15 marca 2020

Goa - Stare Goa, pierwsza stolica stanu.

Drugi dzień na Goa planowałem ambitnie mocno intensywny, bo już o 18,30 miałem pociąg do Mumbaju. Chciałem odwiedzić słynny niezdobyty Fort Aguada i spenetrować Stare Goa, które było pierwszą stolicą stanu. Za tamtych czasów było to miasto liczące 200 tysięcy mieszkańców. Ale po epidemiach cholery i malarii w XVII w. podupadło i obecnie mieszka tu niecałe 5 tysięcy ludzi. Zabytki się jednak zachowały. Jak to jednak bywa w Indiach sprawy trochę się pokomplikowały i plany musiałem szybciutko zweryfikować 😂. Ostatecznie udało mi się zobaczyć (i to nie do końca) tylko Stare Goa, którego jednym ze znaków rozpoznawczych jest Katedra Se, największy kościół w Indiach (wg niektórych źródeł w całej Azji).

Katedra Se
No ale wychodząc wcześnie rano z mojego hostelu w Vagatorze nie wiedziałem jeszcze co mnie czeka.
Średnio za to wróżyła pogoda, bo padało dosyć mocno. No ale w końcu sierpień, to w Indiach pora deszczowa, więc jakoś mocno mnie to nie zniechęciło. Na plecak założyłem ochronny pokrowiec i ruszyłem w stronę przystanku na którym wysiadałem, bo tak jak wcześniej musiałem najpierw dostać się do Mapusy, a dopiero stamtąd do Panaji i dalej. Jednak już po kilku krokach zostałem zawrócony przez właściciela mojego hostelu i jego przyjaciela, którzy jeden przez drugiego zaczęli mi tłumaczyć, że lepiej będzie jak pójdę dokładnie w odwrotną stronę, bo tam jest bliżej do przystanku i łatwiej złapać busa. Jak jednak zacząłem się temu przyglądać wspólnie z nimi na mapie googla, to jakoś nijak mi to nie pasowało. Wręcz wychodziło mi, że będzie dalej. Oni jednak byli uparci i w końcu zaproponowali, że jeden z nich zawiezie mnie na ten przystanek na motorze. Nie oponowałem więc dłużej, wsiadłem i pojechaliśmy. Koleś wysadził mnie przy małej wiacie, pomachał na pożegnanie i odjechał. Ja zaś schroniłem się przed deszczem pod daszkiem i zacząłem wypatrywać busika. Chociaż podobno miały jeździć dosyć często, to oczekiwanie zaczęło się wydłużać z kilku minut, do kilkunastu, potem do pół godziny, aż w końcu po 40 minutach bus się zjawił. Jak na indie było jednak bardzo rano (7,30), więc nawet specjalnie się nie dziwiłem. Pewnie kierowca zanim ruszył czekał, aż się zbiorą ludzie 😂. Dalej już poszło w miarę gładko, bo po około godzinie wysiadłem w Mapusie, gdzie dosyć szybko złapałem następnego busa do Panaji. Stamtąd w pierwszej kolejności chciałem pojechać do wspomnianego już na wstępie Fortu Aguada. Zostawiłem więc duży plecak w przechowalni i wsiadłem w autobusik do Candolim, skąd do fortu jest już stosunkowo blisko. Wg wszystkich informacji jakie miałem powinien on jechać 30-40 minut, więc spokojnie się rozsiadłem przy oknie, aby móc podziwiać widoki. Deszcz przestał padać, więc nic w tym mi nie przeszkadzało. Jechaliśmy przez większość czasu wzdłuż rzeki Mandovi, więc co chwilę pojawiały się jakieś łódki, statki-hotele zacumowane w zakolach, zdarzały się też chińskie sieci rybackie. No i wszechobecna zieleń nadbrzeżnych lasów, w tym również charakterystycznych namorzynów. Często sprawdzałem też sobie na mapie, gdzie jesteśmy, żeby nie przeoczyć miejsca, gdzie mam wysiąść, bo autobusik docelowo jechał dalej do Anjuny. Po 40 minutach zacząłem się jednak trochę niepokoić, bo nawigacja pokazywała, że jesteśmy dopiero w połowie trasy... Ostatecznie w Candolim wysiadłem nie po 40 minutach, tylko po półtorej godzinie. I poważnie zacząłem się zastanawiać co do dalej, bo do fortu były jeszcze dwa kilometry. Busy z Candolim do niego jeździły co pół godziny, na piechotę to też było minimum 20 minut, więc wychodziło, że jednak jest krucho z czasem i nijak nie zdążę zobaczyć i fortu i Starego Goa. Musiałem dokonać ciężkiego wyboru. Z bólem serca zdecydowałem, że jednak fort odpuszczę, a postawię na Stare Goa. Stanąłem więc na przystanku w oczekiwaniu na powrotny autobus do Panaji. Ten na szczęście przyjechał dosyć szybko i jechał też szybciej. Po godzinie wysiadłem więc na znajomym dworcu, zabrałem swój duży plecak i wsiadłem do autobusu, który jechał do stacji kolejowej Karmali z której miałem później pociąg do Mumbaju. Tam chciałem bowiem zostawić bagaż, żeby swobodnie ruszyć na zwiedzanie Starego Goa. Poprosiłem konduktora, żeby mi powiedział kiedy mam wysiąść i ponownie zacząłem podziwiać widoki za oknami. Musiałem mieć jednak jakieś zaćmienie jak to robiłem, bo nauczony wcześniejszymi doświadczeniami powinienem wziąć pod uwagę, że może o prośbie zapomnieć. Niestety nie było miejscami zasięgu i nie mogłem na bieżąco sprawdzać trasy. Myślałem jednak, że ostatecznie w razie czego zobaczę budynek stacji i wysiądę. Jakżeż się myliłem... Po godzinie jazdy stwierdziłem, że coś tu nie gra i zacząłem się dopytywać co z tą stacją. Gość oczywiście zapomniał o mnie i zaczął mnie strasznie przepraszać, bo się okazało, że jesteśmy już 7 km dalej. Oczywiście zaczął mnie też zapewniać, że zaraz mam autobus w drugą stronę i na pewno zdążę na pociąg. Nie chciało mi się już tłumaczyć, że chcę jeszcze zwiedzić miasteczko... Przesiadłem się więc, bo wysadzili mnie tuż przy autobusie, który miał jechać z powrotem. W autobusie były jednak oprócz kierowcy i konduktora tylko dwie osoby. Gdy zapytałem o której odjazd i usłyszałem "soon" zacząłem mieć niejakie obawy. Ponieważ jednak w trakcie tego wyjazdu zacząłem już przejmować po trochu indyjskie podejście do życia, gdzie czas jest pojęciem względnym i generalnie mało istotnym, więc nawet mi się nie podniosło ciśnienie, tylko usiadłem sobie spokojnie i zacząłem czytać przewodnik. Po chwili do autobusu wsiadło jeszcze kilka osób, w tym jakaś starsza kobitka z koszem pełnym jedzenia, więc pomyślałem sobie, że może jedzie z tym na jakiś targ i może faktycznie zaraz ruszymy. Szybko jednak zostałem wyprowadzony z błędu 😂. Kierowca wraz z konduktorem razem z kobitką przemieścili się na tylne siedzenie, ona zaczęła wyciągać wiktuały, a oni spokojnie zajęli się konsumpcją. i choć generalnie powinienem być wkurzony, to chciało mi się tylko śmiać. O dziwo jednak kierowca sam z siebie na chwile przerwał napełnianie żołądka i poinformował mnie, że jak tylko skończą, to ruszamy. I faktycznie. Jak na Hindusów uporali się z jedzeniem dosyć szybko i ruszyliśmy. Tym razem już pilnowałem się mocniej i co kilka minut dopytywałem ile jeszcze mamy do stacji w Karmali. Na szczęście nie jechaliśmy jakoś długo i po 20 minutach usłyszałem, że to już tutaj i mogę wysiadać. Problem był tylko w tym, że nigdzie nie było widać stacji. Wskazali mi jednak jakąś boczną uliczkę i zapewnili, że muszę nią pójść, bo to już bardzo blisko. Co miałem zrobić, zawierzyłem i wysiadłem. I tym razem okazało się, że mówili prawdę, bo gdy przeszedłem 50 metrów wyłonił się przede mną parking, a przy nim budynek stacji. Byłem w domu. Zadowolony ruszyłem na poszukiwanie przechowalni, żeby zostawić plecak i ruszyć dalej. Jednak ku mojemu zdziwieniu okazało się, że przechowalni nie ma... Zacząłem więc pytać kolejarzy, czy mogę zostawić plecak w biurze zawiadowcy. Niestety choć widziałem, że bardzo chcą mi pomóc, to decyzja należy do kierowniczki. A ta okazała się zupełnie nietypowo jak na Indie mocno nieprzyjemną osobą. Nie chciała praktycznie słuchać moich argumentów, a jej jedyną odpowiedzią udzielaną w dodatku dość opryskliwym tonem było "To niemożliwe". Przyznam, że nigdy wcześniej, ani później w trakcie tego wyjazdu nie spotkałem się z takim podejściem. Cóż było robić. Dalsza dyskusja nie miała sensu, musiałem ruszyć dalej dźwigając cały bagaż. Do Starego Goa ze stacji są dwa kilometry, chciałem więc już nawet podjechać tuk-tukiem, ale jak złość żadnego pod stacją nie było. Poszedłem piechotą. Po jakichś 300 metrach już przy głównej drodze natknąłem się na sklep. Pomyślałem, że może w nim za jakąś opłatą uda mi się zostawić plecak. Niestety znów miałem pecha. Właścicielka bardzo mnie przepraszała, ale akurat dzisiaj zamykają wcześniej i nie miałbym go jak odebrać.Bez dalszej zwłoki ruszyłem więc dalej. Po pół godzinie dotarłem do głównego ronda w Starym Goa. Będąc już przy nim postanowiłem się napić czegoś zimnego, bo to co miałem w plecaku już mocno się zagrzało. No i wszedłem do pierwszej budki na której było napisane "Cold drink". Okazało się, że trafiłem do niezłej spelunki w której kilku miejscowych smakoszy raczyło się jakimiś mocniejszymi płynami. Popatrzyli na mnie trochę dziwnie, szczególnie gdy kupiłem colę, ale po chwili nie wytrzymali i zaczęli mnie wypytywać. Na szczęście dość standardowo, bo miałem niejakie kłopoty z ich zrozumieniem 😂. Dopijałem więc szybko, wziąłem drugą zimną w plastiku i opuściłem ten miły przybytek. Poszedłem dalej w kierunku nabrzeża przy rzece Mandovi. Po kilku minutach trafiłem na pierwszy z licznych kościołów w Goa zbudowanych jeszcze za czasów Portugalczyków. Kościołem tym był kościół św. Kajetana. Jako jeden z nieliczny nie został zbudowany przez właścicieli kolonii, ale przez włoski zakonników, teatynów. Początkowo byli oni wysłani do Królestwa Golkondy o którym wspominałem w jednym z postów o Hajdarabadzie. Tam jednak nie pozwolono im pracować, przenieśli się więc na Goa. Sam kościół zaczęli budować w 1655 r. wzorując się na Bazylice św. Piotra w Watykanie. Nie jest oczywiście tak ogromny jak pierwowzór, ale jego biała bryła prezentuje się bardzo efektownie na tle soczystej zieleni ogrodu, który go otacza. W ogrodzie znajdziemy też pomnik św. Kajetana oraz jedyną pozostałość po stojącym tu kiedyś pałacu Adil Szacha, a mianowicie łuk bramny.

Kościół św. Kajetana
Pomnik św. Kajetana
Brama pałacu Adil Szacha
Po opuszczeniu terenu kościoła poszedłem dalej w kierunku nabrzeża i przeprawy promowej przez rzekę. Idąc do niej przechodzi się pod Łukiem Wicekróla Francisco da Gamy. Zbudował on go w 1599 roku na cześć swojego dziadka, słynnego odkrywcy Vasco da Gamy.

Łuk Wicekróla
Przechodząc pod łukiem widzi się już rzekę. Kawałeczek dalej jest przystań promowa i nabrzeże, gdzie cumują jeszcze kutry rybackie, które jednak najlepsze lata mają już chyba za sobą. Chociaż i tak chciałbym popłynąć takim na połów 😀. Od przystani ruszyłem w kierunku Katedry Se. Droga poprowadziła mnie parkową alejką przez gąszcz palm kokosowych. I choć wyglądają one pięknie, to przy mocniejszym wietrze (a taki wiał tego dnia) człowiek czasami ma dziwne uczucie, że coś zaraz może go rąbnąć w głowę 😂. Dlatego jakoś specjalnie nie mitrężyłem.

Kutry przy nabrzeżu
Parkowa alejka
Po chwili i małej wspinaczce (a jakże) po schodkach wyszedłem prosto na katedrę. Jak już wspomniałem, to największy kościół katolicki w Indiach, a być może nawet w całej Azji. Ma 76 m długości i 55 m szerokosci, a fasada frontowa wznosi się na 35 m. Gdy jednak przed nią stanąłem poczułem, że coś mi nie gra do końca w jej widoku. Jest jakaś niepełna i niesymetryczna. I tak jest faktycznie. Nie był to jednak zamysł budowniczych, którzy wznosili ją przez 90 lat między 1562, a 1652 rokiem. Ci wybudowali ją tak jak jest to normalnie przyjęte z dwiema wieżami. Ta południowa została jednak w 1776 roku zniszczona przez uderzenie pioruna i nigdy jej nie odbudowano. Katedra otoczona jest pięknym ogrodem zwanym popularnie Ogrodem Spokoju. W nim dokładnie naprzeciwko fasady wznosi się statua Jezusa. Wnętrze jest dosyć surowe, ale wejścia do bocznych kaplic i główny ołtarz są bogato zdobione.

Katedra od frontu
I z boku
Ogród Spokoju
I sama statua Jezusa
Główne wejście do katedry
Główny ołtarz
Wejście do jednej z bocznych kaplic
I do kolejnej
Po Katedrze Se przyszła pora na odwiedzenie drugiego co do ważności kościoła w Starym Goa, czyli Bazyliki Bom Jesus. Razem z katedrą i kilkoma innymi kościołami jest ona częścią kompleksu sakralnego Starego Goa objętego patronatem UNESCO. Bazylika jest trochę starsza od katedry, bo jej budowę ukończono w 1605 roku. Znana jest z tego, że znajduje się w nim Sanktuarium św. Franciszka Ksawerego w którym znajduje się jego cudownie zachowane ciało. Był on jednym z założycieli zakonu jezuitów i ze względu na ilość nawróconych przez niego osób zwany jest apostołem Indii. Pod względem architektonicznym jej ciemnobrązowa bryła wzniesiona z cegły prezentuje się zupełnie inaczej niż niż biała katedra. Za to wnętrze jest podobne. Dosyć surowa nawa i bogato zdobiony ołtarz. Ładne jest też wewnętrzne ogrodowe patio.

Widok spod Katedry Se na Bazylikę Bom Jesus
Bazylika Bom Jesus
Bazylika Bom Jesus
I jej fasada
Nawa główna
Ołtarz główny
Wewnętrzne patio
Pierwotnie miałem w planach dłuższe połażenie po Starym Goa, ale gdy zakończyłem zwiedzanie bazyliki, to okazało się, że jest już po piątej, a jak pamiętacie o 18,30 odjeżdżał mój pociąg. Musiałem więc udać się na przystanek autobusu, bo nie chciałem być na styk. Żeby do niego dojść musiałem obejść głównego rondo miasta im. Gandhiego z jego pomnikiem na środku.

Pomnik Gandhiego
Na przystanku stanąłem sobie spokojnie licząc, że niedługo coś podjedzie, bo wcześniej widziałem bardzo dużo autobusów skręcających w tym kierunku. Czas jednak płynął, a nic nie podjeżdżało. W końcu zacząłem się niepokoić i dopytywać ludzi. Wtedy okazało się, że popołudniu są dłuższe przerwy i autobus ma być o 18,00. Znając indyjską punktualność ciężko jednak było na to liczyć, a nawet gdyby się nie spóźnił, to dotarłbym na stację bardzo mocno na styk. Nie chciałem ryzykować, więc ruszyłem na poszukiwanie tuk-tuka. Ale miejscowi podpowiedzieli mi, żeby zamiast tuk-tuka wziąć motocyklową taksę, bo tańsza. I tym sposobem po paru minutach siedziałem już na tylnym siodełku zdezelowanej hondy, a pan za całe 40 rupii wiózł mnie na stację. Dojechaliśmy w 10 minut, więc nawet to, że miałem na plecach spory plecak nie stanowiło problemu. Do pociągu miałem jeszcze pół godziny, więc usiadłem sobie w poczekalni, bo po całym dniu chodzenia z 15-kilogramowym plecakiem nawet ja miałem trochę dość. Pociąg przyjechał o dziwo prawie o czasie, a w nim mogłem już wygodnie wyciągnąć się na swojej kuszetce. I w ten sposób wyruszyłem w ponad 11-godzinną podróż do Mumbaju pewien, że przez ten czas spokojnie zdążę się wyspać i wypocząć po ty cokolwiek zwariowanym dniu 😀.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz