Indie, Nepal

piątek, 6 września 2019

Koczin - miasto chińskich sieci

Po noclegu w Alleppey wstaję z samego rana i jednym z pierwszych autobusów ruszam dalej. Docelowo do Majsuru (Mysore), ale z prawie całodziennym postojem w Koczin. Koczin, to obok Triwandrum największe miasto i port w Kerali. Kiedyś położone głównie na przybrzeżnych wyspach dzisiaj bardzo się rozbudowało, a jego główna, nowa część Ernakulum leży na stałym lądzie. Mnie jednak interesowała głównie najstarsza część, Fort Koczin, położona na wyspie o tej samej nazwie. To właśnie tam stoją słynne chińskie sieci rybackie, które stały się symbolem miasta.

Chińskie sieci - symbol miasta

Zanim jednak tam dotarłem trochę atrakcji miałem już po drodze. Autobus którym jechałem był dosyć mały, więc ja i jeszcze dwóch młodych Francuzów ze względu na dosyć duże plecaki zajęliśmy siedzenie na samym tyle, gdzie było stosunkowo najwięcej miejsca. Jak się jednak okazało nie był to najlepszy pomysł. Kierowca, jak to w Indiach bywa przepisy traktował dość swobodnie, więc gnał ile fabryka dała. Ale do tego byłem już przyzwyczajony. Ten jednak najwyraźniej postanowił się również nie przejmować stanem autobusu, który przecież nie był jego i nie zważał na żadne, nawet największe dziury. Co chwila więc (dziur było sporo) rzucało nami po całym siedzeniu, przy czym całkiem często prawie waliliśmy głowami w dach 😂. Gdy w końcu po dwóch godzinach jazdy wysiedliśmy w Ernakulum czuliśmy się jak po długiej wizycie w wesołym miasteczku. Francuzi którzy od razu chcieli jechać od razu dalej i ja potrzebowaliśmy się jednak najpierw dostać na dworzec. Wysiedliśmy bowiem na zwykłym przystanku poinformowani przez kierowcę i usłużnych współpasażerów, że nasz na dworzec nie dojeżdża i musimy przesiąść się w inny. Oczywiście co zobaczyliśmy na dworcu jak po kolejnej pół godzinie tam dotarliśmy? Nasz autobusik, którym tłukliśmy się z Alleppey stojący grzecznie przed budynkiem 😂. Czasami chęć Hindusów do pomocy jest tak wielka, że nie potrafią się przyznać, że czegoś nie wiedzą i poinformują cię nie do końca poprawnie. Nie napiszę błędnie, bo w końcu na dworzec dotarliśmy. Na dworcu zostawiłem bagaż w przechowalni i ruszyłem piechotką na przystań promów. Na szczęście nie było daleko i już po 15 minutach miałem w ręku śmiesznie tani bilet (5 rupii) na prom, choć płynie on 15-20 minut. Promy obsługują trzy wyspy na których położona jest starsza część miasta. Kanały którymi płynie prom, to właściwie jeden wielki port. Wszędzie przy nabrzeżach stoją przycumowane wielkie statki oceaniczne.

Statki w porcie Kochi
Minęliśmy też pierwszą z wysp Wilingdon Island na brzegu której wznosi się bardzo ładny budynek Administracji Portu Koczin. Mi bardziej przypominał jakiś hotel 😃.

Budynek Administracji

Ja jak już wspomniałem zmierzałem na drugą z nich (w kolejności w jakiej przybija prom), czyli Fort Koczin, najstarszą z nich wszystkich. Gdy się na niej wysiądzie od razu można poznać, że ta część miasta powstała w zupełnie innych czasach. Wąską uliczką wzdłuż brzegu poszedłem w stronę miejsca, gdzie są słynne chińskie sieci rybackie, symbol nie tylko Koczin, ale i całej Kerali. Po drodze mija się stary, ale ładnie odnowiony budynek starego sądu, obecnie przekształconego w hotel. Kawałek dalej minąłem też budynek meczetu Kalvathy Duma, którego pierwotny budynek powstał już w 1384 roku. Nie zachował się on niestety do naszych czasów.

Wyspa Fort Koczin z morza

Uliczka w Fort Koczin
Budynek dawnego sądu
Meczet Kalvathy Duma

Meczet Kalvathy Duma
Kawałek dalej widzę coś, co powoduje, że ponownie czuję się jakbym się cofnął do naszych lat 80-tych, albo nawet trochę wcześniej. Trafiam bowiem na siedzibę miejscowej partii komunistycznej. Choć siedziba, to trochę szumnie powiedziane . W podupadającym ze starości domu na parterze są trzy otwarte na ulicę dość obskurne pokoiki. Widząc na ścianach budynku murale m.in. Che Guevary trochę nieśmiało zerkam z ciekawości do środka. I chyba zostałem zauważony, bo z jednego z nich wyłania się dosłownie replika młodego Castro. Zupełnie nie wygląda na Hindusa. Trochę się bałem, że zaraz dostanę ochrzan za wścibianie nosa gdzie nie trzeba, ale nie. Wręcz przeciwnie, brodacz okazuje się miły i z uśmiechem próbuje mi wyjaśniać dlaczego komunizm jest najlepszy i że właśnie szykują się do wyborów. Pozwala też bez problemu zajrzeć głębiej do środka. Tam wiszą zdjęcia i plakaty z Che, Castro, kalendarz na obecny rok z Leninem w towarzystwie portretów założycieli partii w Kerali i samym Koczin. To naprawdę zadziwiające, że ten system tak źle nam się kojarzący funkcjonuje tutaj naprawdę z powodzeniem od 60 lat. Bo Kerala w wielu dziedzinach jest najlepiej rozwiniętym stanem Indii. W ostatnim pokoju do którego zaglądam podczas rozmowy znajduję też to czego mi przez moment brakowało, a mianowicie symbol sierpa i młota, który widziałem już na flagach w Triwandrum i na jakimś małym pomniku w Alleppey.


Siedziba partii komunistycznej w Forcie Koczin
Portrety jej założycieli



 


 Miło się z "młodym Castro" rozmawia, ale czas ucieka, więc trzeba ruszać dalej. Niedaleko natykam się na duży sklep z przyprawami, ziołami i wszystkim innym co ma zastosowanie w naturalnej medycynie. Moją ciekawość budzi zawartość jednego z worków, w którym są dość duże, owalne, gładkie brązowe przedmioty. Przez chwilę myślałem, że to jakieś kamienie, ale gdy biorę jeden do ręki orientuję się, że to duże i bardzo twarde nasiona. Sprzedawca wyjaśnia, że są używane przy masażu. Po czym pociera jednym przez kilka sekund o posadzkę, po czym dotyka mojej ręki. I dosłownie mnie parzy. Niewiarygodne jak szybko i mocno nasiono się nagrzało. Proponuje dalsze No ale miło się z "młodym Castro" rozmawia, ale czas ucieka, więc czas ruszać dalej. Niedaleko natykam się na duży sklep z przyprawami, ziołami i wszystkim innym co ma zastosowanie w naturalnej medycynie. Moją ciekawość budzi zawartość jednego z worków, w którym są dość duże, owalne, gładkie brązowe przedmioty. Przez chwilę myślałem, że to jakieś kamienie, ale gdy biorę jeden do ręki orientuję się, że to duże i bardzo twarde nasiona. Sprzedawca wyjaśnia, że są używane przy masażu. Po czym pociera jednym przez kilka sekund o posadzkę, po czym dotyka mojej ręki. I dosłownie mnie parzy. Niewiarygodne jak szybko i mocno nasiono się nagrzało. Proponuje dalsze eksperymenty, ale niestety nie mam na nie czasu. Sieci czekają .

Przed sklepem
Gorące nasiona, to te drugie od prawej w najniższym rzędzie
Zanim jeszcze do nich dotarłem po drodze minąłem wejście do jednego z najbardziej eleganckich hoteli na wyspie, przystań promu samochodowego (ale oczywiście korzystają z niego wszyscy 😀) i Centrum Kultury Kerali.

Hotel Brunton Boatyard


Centrum Kultury Kerali
W końcu jednak są i one. Słynne chińskie sieci. Przy samym brzegu stoi około 10 wielkich, w przeważającej części jeszcze drewnianych konstrukcji ze skrzyżowanymi ramionami do których przymocowana jest sieć. Przetrwały one w praktycznie nie zmienionej formie od XIII w., gdy wprowadzili je tutaj do użytku kupcy przybyli z Chin. Obecne konstrukcje są oczywiście nowsze, ale sposób działania dokładnie taki sam jak przed wiekami. Rano w użyciu są wszystkie, ale obecnie jest już mocno popołudniu i tylko przy trzech krzątają się rybacy. Co 15-20 minut podnoszą i opuszczają sieć ciągnąc za grube kokosowe liny przymocowane do ramienia przeciwwagi. Przeciwwagę stanowią też naprawdę spore kamienie przywiązane do poszczególnych lin. Przez chwilę mam ochotę spróbować takiej pracy i pewnie by mi pozwolili, ale liny są bardzo szorstkie, a ja nie chcę ryzykować poobcierania dłoni przed dalszą podróżą, bo jak wiem z doświadczenia takie otarcia goją się gorzej niż każda normalne rana. Poprzestaję więc na obserwacji. Samej pracy i tego co ląduje na stole do sortowania. A ląduje wszystko od krewetek, przez kraby, a na rybach kończąc. Raz trafił się nawet mały wąż wodny, który za chwilę wylądował między nadbrzeżnymi głazami i zwinnie podążył z powrotem do morza. Ale jak to zwykle ja, gdy mam do czynienia z rybołóstwem, nieważne w jakiej postaci, zupełnie zapominam o upływie czasu. Kolejne połowy wędrują praktycznie od razu na pobliskie stragany. Wszyscy oczywiście namawiają do kupna, a to co się ewentualnie nabędzie od ręki nam przyrządzą w którejś z licznych małych smażalni, których jest sporo w parku przy brzegu. Ja się jednak za długo zapatrzyłem i z wyżerki nici, bo budzę się, gdy przez przypadek zerkam na zegarek i stwierdzam, że zostało mi trochę ponad dwie godziny do mojego powrotnego promu 😂. A jeszcze sporo mam do zobaczenia.

Chińskie sieci z daleka...
I z bliska
Rybacy przy pracy
 


I ich połowy (w prawym górnym rogu wąż)


Ruszyłem wiec dalej wzdłuż brzegu w kierunku najstarszego nie tylko na wyspie, ale w ogóle w całych Indiach, kościoła św. Franciszka z 1503 r. Po drodze mijam też bardziej dla nas tradycyjne narzędzia rybackie, czyli łodzie. Mnóstwo ich jest wyciągniętych na niestety dość brudną plażę. Na niektórych siedzą rybacy naprawiając sieci, a ci którzy nie pracują wykorzystują ławeczki do drzemki. 

Łodzie rybackie
Kawałeczek dalej wchodzę już z powrotem w wąskie uliczki starego Koczin. I choć akurat w tym miejscu same uliczki nie są specjalnie ciekawe, to na niektórych ogrodzeniach można zobaczyć ciekawe murale.


Po krótkiej chwili docieram jednak do mojego celu. Kościół św. Franciszka zbudowali w 1503 r. Portugalczycy. Jest to najstarszy kościół w całych Indiach. Początkowo drewniany, w 1546 r. przybrał swoją obecną formę. 22 lata wcześniej, bo w 1524 r. został w nim pochowany Vasco da Gama, jeden z najsłynniejszych odkrywców w historii. W kościele zachował się nadal jego nagrobek, chociaż szczątki żeglarza już w 1539 r. przewieziono do Lizbony. Niestety nie dane mi było go zobaczyć, bo sam kościół był zamknięty 😔.

Kościół św. Franciszka
Podążyłem więc dalej, aby zobaczyć jeszcze jedną charakterystyczną budowlę Fortu Koczin, czyli pochodzącą z niewiele późniejszych czasów, bo z 1506 r. Bazylikę Santa Cruz. Jej obecna forma jest dużo nowocześniejsza ponieważ w 1795 r. została zniszczona przez Brytyjczyków, a odbudowano ją dopiero w 1887 r. Co ciekawe do godności bazyliki została podniesiona w 1984 r. przez naszego papieża Jana Pawła II. W odróżnieniu od kościoła św. Franciszka była otwarta, więc mogłem zobaczyć również jej wnętrza.

Bazylika Santa Cruz

Nawa główna
Czas jednak nieubłaganie upływał, więc wróciłem na nadbrzeżny deptak, aby przespacerować się nim z powrotem do przystani. Na deptaku kręciło się jeszcze sporo ludzi, do portu spływały kolejne statki, a miedzy głazami na brzegu biegało sobie wesoło spore stadko krabów 😀. Kusiło mnie, żeby któregoś złapać, ale schodzenie między te śliskie kamienie nie wydawało się zbyt bezpieczne. Przy deptaku natknąłem się też na dwie dziwne konstrukcje pochodzące prawdopodobnie z jakiegoś statku, a ustawione chyba w charakterze jakiegoś pomnika. Jednak nie było na nich żadnej tabliczki poza tą o niebezpieczeństwie, więc zabijcie mnie, ale nie mam zielonego pojęcia co to jest. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, to chętnie się dowiem 😀. Idąc dalej mijam ponownie stragany na których leżą świeże połowy z wieczornych połowów kutrów, które właśnie spłynęły do brzegu. Sprzedawcy co chwila kuszą rybami, albo krabami, a właściciele smażalni im sekundują. Jednak choć ślinka cieknie, to czas nieubłaganie pędzi, więc ponownie jestem zmuszony odmawiać. Gdy docieram ponownie do sieci zastaje mnie już tam zachód słońca. Wtedy spotykam też "moich" Francuzów, którzy jak się okazuje podobnie jak ja cały dzień włóczyli się po wyspie. Chwilę wymieniamy doświadczenia, a ja korzystając z ich obecności i pomocy przy zrobieniu zdjęć wchodzę na jedną z sieciowych konstrukcji. Wchodzę aż do miejsca z którego rybacy podbierakiem wybierają ryby z sieci. Okazuje się to nie takie proste, bo deski są wąskie i chybotliwe, a w najwyższym punkcie stoi się jakieś 3 metry nad wodą. Na szczęście nie ląduję w morzu, choć gdybym próbował tam próbował uprawiać akrobatykę chcąc sobie zrobić selfi, to mogłoby być różnie 😂.

Na deptaku
Fajne, cokolwiek to jest 😂
Poczuć się jak rybak 😀
Trzy metry nad wodą
Ostatnie spojrzenie na słynne sieci
Niestety nie zdążyłem dotrzeć do drugiej starej części Koczin, Mattancherry, gdzie znajdują się dwa bardzo ciekawe zabytki. Pierwszy to Pałac Mattancherry, który w 1555 r. Portugalczycy podarowali ówczesnemu radży Koczinu w zamian za udzielenie im praw do handlu. W 1663 r. pałac zajęli Holendrzy i odrestaurowali go, dlatego też często zwany jest również Pałacem Holenderskim. Drugi to najstarsza w krajach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów synagoga Paradesi zbudowana w 1568 r. Znajduje się ona w centrum tzw. portowego żydowskiego miasta, które samo w sobie jest warte zobaczenia. Nie chciałem jednak ryzykować płynięcia następnym promem i spóźnienia się na autobus. Kupuje więc bilet i wracam planowo, podziwiając z promu oświetlone brzegi i statki cumujące przy nabrzeżach. Naprawdę super to wygląda.



Opuszczam Keralę z uczuciem niedosytu, bo dwa dni w tym wspaniałym stanie to stanowczo za mało. Gdy jednak policzyłem czas jaki mi pozostał i rzeczy, które koniecznie chcę zobaczyć, to okazało się, że 28 dni, to naprawdę niewiele... Przeżywam jeszcze mały szok w autobusie, bo jest naprawdę wygodnie, a do tego są gniazdka, więc mogę naładować telefon . To szok, bo wcześniej nawet w tych droższych, turystycznych autobusach gniazdek się nie uświadczyło. Były jeden jedyny raz, gdy jechałem z Varanasi do Nepalu. Następny przystanek Majsur


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz