Indie, Nepal

czwartek, 26 kwietnia 2018

Orcha - miasteczko pałaców i chatri

Tak jak pisałem ostatnio, dalsze moje kroki zaprowadziły mnie do Orchy, cudownego małego miasteczka, które między XVI-XVIII w. było stolicą jednej z radżpuckich dynastii. Leży ono bardzo blisko Jhansi, które jest jednym z większych węzłów kolejowych północnych Indii. Wyruszyłem więc tam z Khajuraho pierwszym pociągiem, a na stację dojechałem tuk-tukiem za 120 rupii po raz kolejny pomstując na mojego gospodarza-naciągacza. Bilet kupiłem bez problemu, tym razem już bez pomocy wypełniając odpowiedni druczek 😀. Jeszcze ostatnie spojrzenie na stację w Khajuraho

Nowa stacja w Khajuraho
i już siedziałem w prawie pustym pociągu (w Indiach to naprawdę nie jest normalne 😂) jadąc do Jhansi.

W pociągu Khajuraho - Jhansi
Po 5 godzinach jazdy byłem na miejscu i mogłem tempem (to taki trochę większy, ale niewiele, zbiorczy tuk-tuk) przemieścić się na dworzec autobusowy. Stamtąd kolejnym tempem już ruszyłem w 45 minutową podróż do właściwego celu. Miejscowi co prawda patrzyli się na mnie dziwnie i koniecznie chcieli mnie namówić na prywatną jazdę, ale przecież nie będę płacił 200 rupii jak mogę 20. No i dzięki temu miałem jedną z ciekawszych przejażdżek w trakcie tej wyprawy 😀. Do tej pory nie wiem jak, ale do środka wcisnęło się 12 (!) osób.
Bardzo ciekawe doświadczenie i koniecznie chciałem je uwiecznić, ale oczywiście nie było najmniejszej szansy nie tylko na wyjecie aparatu, ale na ruszenie czymkolwiek poza głową 😂. Gdy wysiadam łapie mnie pierwszy w Indiach deszcz. Na szczęście krótki i po 15 minutach czekania pod jakąś wiatą ruszam do hostelu. Po Khajuraho warunki super, z łazienką w pokoju za 300 rupii. Ale ponieważ była jakaś chwilowa awaria prądu musiałem dwie godziny poczekać na zameldowanie. W sumie jednak po ośmiu godzinach podróży taki przymusowy odpoczynek się przydał. Tym bardziej, że jakoś specjalnie się nie nudziłem, bo co chwilę zagadywały mnie dzieci gospodarzy, a i sami gospodarze również 😀. Gdy już jednak wszystkie formalności były za mną ruszyłem na popołudniowo-wieczorny spacer. Hostel jest prawie w samym centrum, a miasteczko jak pisałem malutkie, więc miałem nadzieję jeszcze sporo zobaczyć. Zaraz na początku trafiam na świątynię Ram Raja, która kiedyś była pałacem, a obecnie jej różowo-żółte mury są przybytkiem Ramy, jednego z wcieleń Wisznu.

Świątynia Ram Raja
Świątynia była jeszcze zamknięta, bo ciągle korzystają z niej wierni i jest udostępniana dwa razy w ciągu dnia o 12,00 i 20,00. Ruszyłem więc dalej. Zaraz obok wznoszą się mury największej świątyni w Orchy, Ćaturbhudża, również poświęconej Wisznu. Ta jednak nie jest już czynna dla wiernych, więc jest otwarta od rana i postanowiłem zostawić ją sobie na następny dzień. Więc tutaj tylko jej imponujące mury z zewnątrz.

Świątynia Ćaturbhudża
Zaraz obok znajduje się Palki Mahal, pałac księcia Hardola. Sam w sobie dość zaniedbany, ale dość ciekawa jest jego historia.

Palki Mahal
Otóż książę Hardol popełnił samobójstwo, żeby dowieść swojej niewinności w oskarżeniu o romans z żoną brata. Dlatego w regionie Orchy jest czczony jako bohater, a do jego mauzoleum, które znajduje się w pałacowych ogrodach ciągną pielgrzymki młodych małżeństw i kobiet.

Mauzoleum Hardola
Składają tam ofiary z orzechów kokosowych, kwiatów, farbek, czy też wiążą nitki na ażurowych oknach prosząc o pomyślność. Rzucają też datki do misy dawnej fontanny stojącej w ogrodzie.

Farbki wotywne
Misa dziękczynna dawnej fontanny
W ogrodzie spotkałem się też z pierwszymi w trakcie podróży langurami (to te małpy z długimi ogonami 😀)

Langury
Po opuszczeniu ogrodów Palki Mahal poszedłem sobie spokojnie dalej w kierunku jednej z dwóch największych atrakcji Orchy, czyli ćhatri. Ćhatri to cenotafy (symboliczne grobowce) dawnych władców Orchy. I choć to tylko symboliczne groby, to te, które możemy w Orchy zobaczyć przypominają raczej małe pałace. Po drodze uwieczniam jednak kilka obrazków z normalnego życia Indii, tych biedniejszych i tych bogatszych. Na początek chłopców grających w krykieta na wyschniętym boisku, potem najlepszy w Orchy hotel do którego akurat zawitała jakaś rządowa delegacja, a potem dwie wieśniaczki dźwigające na głowach ogromne toboły (ostatnie zdjęcie jest trochę rozmazane, bo kobitki z zadziwiającą prędkością rzuciły się w moim kierunku żądając zapłaty 😂).

Chłopcy grający w krykieta

Najlepszy hotel w Orchy

Wieśniaczki dźwigające toboły
Jednak po krótkiej dyskusji (oczywiście odmówiłem płacenia za cokolwiek) mogłem ruszyć dalej i po chwili dotarłem do ćhatri. W świetle zachodzącego słońca stanowią naprawdę fajny widok.




Z powrotem ruszyłem inną drogą wzdłuż rzeki, znowu chłonąc obrazy z codziennego życia. Ludzi kapiących się i robiących pranie na ghatach, ciekawą scenkę na moście przez rzekę Betwę, czy też pokazy młodej akrobatki. Przy tym zatrzymałem się na dłużej, bo mała (miała może z 10 lat) radziła sobie naprawdę fajnie. I gdy tak sobie oglądałem pokaz nagle zostałem poproszony o selfi przy czym doznałem małego zaskoczenia. Bo choć już się zdążyłem do tego przyzwyczaić, to tym razem poprosiła o zdjęcie kobieta, co w Indiach zdarza się bardzo rzadko. Ta dodatkowo była z mężem, więc byłem w tym większym szoku, gdy usłyszałem, że chce zdjęcie tylko ze mną, a on się zgadza. To już jak na ten kraj jest zupełnie niepojęte. Widać było jednak po stroju, że pani należy do tych bogatszych, więc i pewnie bardziej wyzwolonych Hindusek.

Wieczorne życie na ghatach
I kto ma się wycofać 😂?
Młoda akrobatka


Hinduski też potrafią zaskakiwać 😂
Gdy pokaz się skończył zrobiło się już prawie zupełnie ciemno, więc bez zbędnej zwłoki ruszyłem dalej do hostelu. Indie jednak nie byłyby Indiami, gdyby mnie jeszcze czymś nie zaskoczyły, a ja nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił czegoś przed czym ostrzegają praktycznie wszystkie przewodniki 😂. Mianowicie już po chwili na ulicy zaczepiło mnie dwóch młodych chłopaczków, którzy sprzedawali świeżo wyciskany sok z trzciny cukrowej. Nie bardzo miałem na to ochotę, bo sok sokiem, ale jest on rozcieńczany wodą i to bynajmniej niebutelkowaną. Ale tak ładnie namawiali, że nie miałem serca odmówić 😀. Chłopcy zabrali się więc do naprawdę ciężkiej pracy przy przeciskaniu łodyg trzciny przez prasę. Potem sok został przecedzony, rozcieńczony wodą, a potem przyszła kolej na mnie 😂. Szczerze mówiąc w takiej postaci sok jest jakiś taki bezsmakowy. Ale drugą porcję dostałem już zaprawioną limonką i taki był już naprawdę niezły.

Chłopcy przy wyciskaniu soku


W trakcie dalszej drogi wchłonąłem małą kolację w postaci paneer masala (bardzo mi ten ser zasmakował) i już prawie byłem pod hostelem. Ale po drodze była jeszcze świątynia Ram Raja. Teraz już otwarta i pięknie podświetlona. Mimo dość późnej pory kłębił się przy niej spory tłum ludzi. Postanowiłem oczywiście zajrzeć do środka. Przy wejściu zostałem uprzedzony przez wojsko pilnujące porządku o zakazie robienia zdjęć, ale wpuszczony zostałem bez problemu. A tam jeszcze większy tłum ludzi, kolejka do głównego wizerunku bóstwa osobna dla kobiet i mężczyzn, lekko licząc na dwie godziny stania. A to wszystko przy akompaniamencie hinduskiej muzyki i w atmosferze dymu i zapachów z niezliczonych kadzidełek. Atmosfera niesamowita. Ja jednak kadzidełka średnio trawię, więc nie wytrzymałem tam zbyt długo 😂. Potem jeszcze tylko rzuciłem okiem na sadhu siedzących przed swiątynią i po paru minutach byłem w hostelu.

Świątynia Ram Raja


Sadhu przed świątynią




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz