Dzisiejszy dzień postanowiłem poświęcić na zwiedzanie Udajpuru. Jednego z miast-klejnotów Radżastanu, które wg mnie koniecznie trzeba odwiedzić będąc w tym stanie. Co prawda leży o 8 godzin jazdy pociągiem od najbardziej popularnego wśród turystów Jaipuru, ale to co można obejrzeć w nim i jego okolicach wg mnie z nawiązką rekompensuje trudy dotarcia tutaj. Udajpur, jedna z dawnych stolic Mewaru jest malowniczo położony nad sztucznym jeziorem Pićola.
|
Panorama Udajpuru
|
A otacza go jeszcze 6 innych i zielone wzgórza Arawali. Jest to miejsce wyjątkowe jak na generalnie dość suchy Radżastan. Jak na Indie nie jest też miastem szczególnie wiekowym, bo został założony w 1568 r. przez radżę Udaj Singha II, ówczesnego władcę Mewaru. Stało się to po tym jak wcześniejsza stolica w Chittaurgarhu została po raz kolejny zaatakowana przez wojska cesarza Akbara, a jego fort padł po raz trzeci i ostatni rok wcześniej. Pod względem strategicznym nie była to do końca trafna decyzja, bo Udajpur leży w miejscu bardziej dostępnym dla agresorów. I był też wielokrotnie atakowany, ale przetrwał jako stolica Mewaru, aż do 1818 r., czyli przybycia Brytyjczyków i zajęcia tego księstwa właśnie przez nich. Największe atrakcje Udajpuru czyli Pałac Miejski i świątynia Jagdish Mandir są zlokalizowane w dzielnicy zaraz przy jeziorze w której i ja mieszkałem, miałem więc bliziutko 😀. Ale zanim się do nich udałem miała miejsce pobudka. Obudziły mnie jakieś głosy dobiegające z podwórka. Wydawało mi się, że ktoś rozmawia po rosyjsku. I faktycznie przy stoliku siedziała para młodych Rosjan. Szybko się ogarnąłem i postanowiłem z nimi pogadać. Rosyjski znam znacznie lepiej niż angielski 😂. Okazało się, że oboje pochodzą z Moskwy i przyjechali do Indii na trzy tygodnie. W Udajpurze byli już dwa dni i właśnie zamierzali jechać dalej. Oczywiście oni wypytali mnie dokładnie, gdzie byłem, a ja ich o Udajpur. Na zwiedzenie miasta miałem tylko dzień, i choć oba powyższe żelazne punkty miałem na liście, to szukałem czegoś jeszcze w miarę niedaleko, co mógłbym zobaczyć (na kilka innych atrakcji polecanych w przewodnikach nie starczyłoby mi czasu). I tak dowiedziałem się o świątyni Karni Mata i punkcie widokowym przy niej do których można wjechać kolejką linową. Rozmawiało się bardzo przyjemnie, ale czas nieubłaganie płynął i trzeba było ruszać. Pożegnałem się z moimi nowymi znajomymi dziękując za informacje i wyszedłem z hostelu. Jak wspomniałem w poprzednim poście był on bardzo blisko świątyni Jagdish Mandir i to ona stała się moim pierwszym celem. Po dwóch minutach stałem pod wysokimi, liczącymi 32 stopnie, marmurowymi schodami prowadzącymi na platformę, na której wzniesiono świątynię. Zbudował ją w 1651 r. maharadża Jagat Singh w stylu architektonicznym zwanym Maha Maru. To połączenie dwupiętrowej mandapy wspartej na kolumnach z sanktuarium nad którym wznosi się wieża o wysokości 24 metrów. Cała powierzchnia świątyni, aż po czubek dachu jest zdobiona przepięknymi rzeźbami, wśród których można znaleźć również takie o tematyce erotycznej. Choć oczywiście nie w takiej ilości jak w słynnym kompleksie w Khajuraho 😉. Świątynia poświęcona jest Panu Jagannatha, który jest jednym z wcieleń boga Wisznu. Wokół głównego budynku zbudowano cztery mniejsze świątynki Śiwy, Ganeshy, Suryi i bogini Shakti. Jednak pierwszym co mi się rzuciło w oczy, gdy dotarłem do schodów, były dwie Hinduski pod czarnymi parasolami sprzedające ofiarne kwiaty. To w sumie codzienny widok przed indyjskimi świątyniami, ale te czarne parasole przy tej pogodzie uświadomiły mi skąd się wzięła ich nazwa (w Polsce raczej o to trudno). "Para sol" czyli w tłumaczeniu z hiszpańskiego dla, albo przeciw słońcu. A gdy już wchodziłem po białych marmurowych stopniach, to mój wzrok przykuły dwie figury słoni strzegących ich szczytu. Ich zadarte trąby i dziwne, jakby przycięte kły. Może miało to jakieś znaczenie religijne. Nie wiem. Natomiast gdy je minąłem i przekroczyłem bramę poczułem tą specyficzną atmosferę hinduskich świątyń. Muzyka, barwne stroje kobiet i zapach kadzideł. Gdy wszedłem do środka akurat trwało coś w rodzaju nabożeństwa, więc postanowiłem nie przeszkadzać i nie pchać się do samego sanktuarium i posągu Wisznu. Stanąłem sobie z boczku i się przyglądałem. Trochę z przyczajki zrobiłem dwie fotki (bo fotografowanie w sanktuarium jest zabronione) i ruszyłem w końcu na obchód świątyni. Podziwiałem misterne rzeźby na jej ścianach, obejrzałem też mniejsze kapliczki, a na koniec zostawiłem sobie malutką białą świątynkę wznoszącą się między bramą, a wejściem kryjącą piękny, mosiężny posąg Garudy. Mitycznego wierzchowca Wisznu przedstawianego jako człowieka ze skrzydłami orła.
|
Świątynia Jagdish Mandir
|
|
Schody do niej z paniami pod parasolami...
|
|
I słoniami na szczycie
|
|
Wejście do świątyni
|
|
Wnętrze, a w głębi ścisłe sanktuarium
|
|
I zewnątrz
|
|
Główna wieża
|
|
Rzeźby na ścianach
|
|
Słonie z bliska
|
|
Grupa akrobatów
|
|
A tu coś nieprzyzwoitego (i to z małpą 🙈)
|
|
Jedna z mniejszych świątynek wokół
|
|
A to druga
|
|
Świątynka Garudy
|
|
I jego posąg
|
Ze świątyni miałem dosłownie kilka kroków do drugiej z wielkich atrakcji Udajpuru, czyli Pałacu Miejskiego. Po drodze nie omieszkałem jednak spróbować pysznych lodów (tak, tak, większość przewodników stanowczo to odradza 😂!). Po chwili jednak już byłem przy kasie i przymierzałem się do kupna biletu. Tu jednak czekała mnie niemiła niespodzianka. Jedną z atrakcji tego pałacu jest bowiem Kryształowa Galeria. Swoją nazwę wzięła od tego, że dosłownie wszystko w niej się znajdujące (krzesła, stoły, łóżka i drobniejsze sprzęty) jest wykonane z kryształu. Kolekcję zamówił w Anglii radża Sajjan Singh w 1877 r., który jednak zmarł zanim ją dostarczono. Gdy skrzynie z przesyłką dotarły złożono je w magazynie i zapomniano o nich na 110 lat. Oczywiście chciałem ją zobaczyć, ale zszokowała mnie cena biletu ponad dwukrotnie wyższa niż cena biletu do całej pozostałej części kompleksu. I tylko o 350 rupii niższa niż biletu do Taj Mahal. Uznałem, że jak za możliwość zobaczenia jednej komnaty z nawet tak niespotykanymi eksponatami, to jednak przegięcie i odpuściłem. Co ciekawe obecnie bilet ten jest o sto rupii tańszy niż w 2017 roku z którego pochodzi ta relacja. Ja jednak kupiłem ten do głównej części i ruszyłem do głównej bramy Badi Pol (zbudowanej w 1600 r.). Wbrew swojej nazwie - Wielka Brama - nie jest ona zbyt imponująca, ale przechodzi się pod nią wchodząc na pierwszy dziedziniec który łagodnie wznosi się do już naprawdę przepięknej Tripoliya Pol. Została ona wzniesiona później, bo w 1725 r. Przed jej trzema pięknymi łukami na podestach stoją dwie zabytkowe armaty, a po lewej stronie naturalnej wielkości posąg słonia. Kiedyś bowiem na tym pierwszym dziedzińcu sprawdzano przydatność bojową tych zwierząt.
|
Badi Pol
|
|
Pierwszy dziedziniec i Tripoliya Pol
|
|
Posąg słonia
|
|
I armaty przed Tripoliya Pol
|
Gdy przeszedłem pod łukami Tripoliya Pol trafiłem na główny dziedziniec pałacowy Manak Chowk. Wyrosła też przede mną imponująca fasada głównego pałacu. A tak właściwie 11-stu połączonych ze sobą mniejszych pałaców budowanych przez kolejnych władców Mewaru. Są one jednak ze sobą tak harmonijnie połączone, że ciężko powiedzieć, gdzie kończy się jeden, a zaczyna kolejny. Razem tworzą największy kompleks pałacowy Radżastanu. Fasada ciągnie się na długości ponad 240 metrów i wznosi na 30 metrów, czyli praktycznie 10-ciu pięter. Ciężko ją objąć wzrokiem. O obiektywie aparatu nie wspominając 😂. Zachwyca niezliczona liczba wieżyczek, kopułek, balkoników, ażurowych okien i wszystkich innych detali architektonicznych jakie można sobie wyobrazić. Większość jest utrzymana w lekko żółtawej barwie, tu i ówdzie przełamanej szarością. To trochę niezbyt naturalne barwy dla granitu i marmuru z których kompleks został wzniesiony, więc zakładam, że to zasługa tynków i farb. Chociaż wydaje się, że na niektórych częściach pałacu widać naturalny kamień. Postanawiam najpierw obejść sobie Manak Chowk dookoła, a dopiero później udać się do wnętrz. Manak Chowk, to największy dziedziniec kompleksu. Kiedyś służył podobnie jak pierwszy, mniejszy, jako arena walk i defilad słoni, wojska oraz miejsce publicznych audiencji. Ruszyłem sobie spacerem wzdłuż zewnętrznego muru, aż doszedłem do jednej z kolejnych bogato zdobionych bram. Zaraz przy niej jest kilka butików i kafejka, a dokładnie na przeciwko brama Toran Pol, którą się wchodzi na dziedziniec Moti Chowk, a dalej do części pałacu w której mieści się Muzeum Państwowe i Zenana Mahal, czyli Pałac Dam. Na jej sklepieniu możemy zobaczyć piękne malowidło w kształcie koła przedstawiające Krishnę Rasleele. Na prawo od Toran Pol, mniej więcej na środku fasady wzrok przyciągają też niewielkie drzwi nad którymi dumnie wisi złoty herb Mewaru i które są wejściem do głównej części pałacu.
|
Dziedziniec Manak Chowk
|
|
Fasada pałacu
|
|
Jedna z bocznych bram
|
|
Brama Toran Pol
|
|
Malowidło przedstawiające Krishnę na jej sklepieniu
|
|
Wejście do pałacu
|
|
Z herbem Mewaru nad nim
|
Ja najpierw postanowiłem zwiedzić muzeum miejskie, które z jakiegoś powodu zostało wydzielone z reszty pałacu. Z jakiego, to ciężko powiedzieć, bo jest nadal jego integralną częścią. Aby do niego trafić przeszedłem pod piękną Toran Pol, aby trafić na równie piękny dziedziniec Moti Chowk. Na jego środku rośnie drzewo w którego cieniu chętnie chronią się zwiedzający. W jego południowo-zachodnim rogu znajduje się wejście do komnat Zenana Mahal, czyli Pałacu Kobiet, ale niestety akurat w nich nie wolno robić zdjęć. Zbiory muzeum, to głównie różnego rodzaju broń.
|
Dziedziniec Moti Chowk
|
|
Dziedziniec Moti Chowk (po schodkach wejście do muzeum)
|
|
Wejście do komnat Zenana Mahal
|
|
Malowidło przy wejściu do Zenana Mahal
|
|
Fragmenty muzealnych zbiorów
|
Z muzeum roztacza się też chyba najlepszy widok na słynny Lake Palace na wyspie Jag Niwas. To zbudowany w latach 1743-46 pałac będący kiedyś letnią rezydencją władców Mewaru obecnie przekształcony w luksusowy hotel. Najtańszy pokój w nim kosztuje prawie 3 tysiące zł za dobę, a najdroższy apartament prawie 32 tysiące zł! Z tego powodu na wyspę i do jego wnętrz wpuszczani są tylko i wyłącznie jego goście, a pozostałym pozostaje podziwianie tej budowli z brzegu.
|
Lake Palace
|
|
Lake Palace
|
Potem już przez bogato zdobione odrzwia, mijając znajdujący się w równie bogato zdobionej wnęce posąg Ganeśhy przechodzę do kolejnych dziedzińców i pomieszczeń pałacu. Trudno je wszystkie zliczyć, a jeszcze ciężej powiedzieć, które z nich jest piękniejsze. Wszystkie robią niesamowite wrażenie.
W jednym z pierwszych znajduje się wspaniała marmurowa wanna, która jak widać na zdjęciu służy też niektórym Hinduskom jako miejsce do sesji foto 😀. Potem trafiam do Amar Vilas, który jest najwyżej położonym dziedzińcem w pałacu i jest tak naprawdę wewnętrznym ogrodem. Otoczony łukowatymi arkadami i ze sporym basenem na środku wykorzystywanym podczas święta Holi stanowił oazę chłodu i cienia kiedyś dla radżów, a obecnie dla turystów. Jest on częścią Badi Mahal, czyli Wielkiego Pałacu. Znajduje się on w centralnej i najwyższej części całego kompleksu. Jego kolejne sale zachwycają architekturą pełną arkad, rzeźbionych kolumn, fontann nad którymi królują wieżyczki wyższych krużganków. Znajdziemy tu też kilka ciekawych eksponatów tj. jeden z radżowskich tronów, czy klatka dla królewskich gołębi pocztowych. Rozpościera się również z niego wspaniały widok na Tripolia Pol.
|
U nas w muzeach chyba tak nie wolno 😂
|
|
Amar Vilas
|
|
Amar Vilas
|
|
Jedna z sal audiencyjnych z tronem
|
|
Sala kolumnowa
|
|
Klatka dla gołębi pocztowych
|
|
Szczytowe wieżyczki i krużganki Badi Mahal
|
|
Widok na Tripolia Pol
|
Kolejny pałac do którego przechodzimy, to Manak Mahal, który łączy się z kilkoma dziedzińcami z których rozciąga się widok na położony w dole Manak Chowk. Możemy z niego
zerknąć również na kolejną część kompleksu, czyli Mor Chowk, czyli Pawi Dziedziniec. Jego komnaty i ściany dziedzińców są wręcz bajkowo zdobione szkłem i ceramiką. Bogactwo szczegółów tych mozaik normalnie oszałamia. Już na samym początku trafiamy na małą komnatę-wnękę wyłożoną w całości lustrzanym szkłem. A kiedyś lustra były dobrem bardzo luksusowym. W kolejnej widzimy niesamowicie wręcz szczegółowe mozaiki przedstawiające ówczesny Udajpur i radżów oraz ich rodziny. W pierwszej chwili można dostać oczopląsu od tych wszystkich odbić i rozbłysków światła 😂. Ale już moment później człowiek wpada w zachwyt, również nad kunsztem artystów, którzy je stworzyli. Kolejne pomieszczenia i komnaty mają już bardziej stonowany wystrój, ale prezentują się równie pięknie. W jednej z komnat na ścianie widnieje też pięknie wykonane godło Mewaru z tarczą słoneczną w centrum.
|
Wnętrza Manak Mahal
|
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Wnętrza Manak Mahal |
|
Herb Mewaru
|
Potem docieram do Mor Chowk zwanego też Pawim Dziedzińcem. Najpierw mogę go podziwiać z góry oglądając piękne mozaiki na ścianie przy małym wysuniętym balkoniku, który również jest pięknie zdobiony. Potem schodzę na dół i już mogę spojrzeć na trzy pawie od których dziedziniec wziął swoją nazwę. Symbolizują one trzy pory roku (lato, zimę i monsun). Wykonano je jako płaskorzeźby pokryte następnie mozaiką ze złotego, zielonego i niebieskiego szkła. Podobno na każdego zużyto pięć tysięcy kawałków.
|
Mor Chowk
|
|
Mor Chowk
|
|
I trzy pawie w całej okazałości
|
Po wyjściu z Mor Chowk moja wędrówka po pałacu zaczęła się zbliżać powoli do końca. Mijam jeszcze kolejne komnaty znowu zdobione szklanymi mozaikami, a także bogatą w eksponaty wystawę instrumentów muzycznych używanych na uroczystościach organizowanych przez radżów. Potem wynurzam się znów na słońce padające na tylny dziedziniec pałacu. Wznosi się na nim piękny, o ażurowej konstrukcji Zenana Mahal przeznaczony kiedyś dla żon i konkubin kolejnych władców. Tutaj mogły bez przeszkód wypoczywać i bawić się ukryte przed wzrokiem nieupoważnionych mężczyzn.
|
Zenana Mahal
|
|
Zenana Mahal
|
Po tym ostatnim akcencie, wciąż lekko oszołomiony kilkugodzinnym spektaklem barw, światła, cudnej architektury i pięknych eksponatów opuszczam chyba jeden z najpiękniejszych pałaców jakie zobaczyłem w Indiach. Teraz nadszedł czas na bardziej przyziemne sprawy. Lecę na dworzec kupić bilet na wieczorny autobus. Na szczęście na dworzec nie jest daleko, tylko dwa kilometry, więc spokojnie zapuszczam się w labirynt wąskich uliczek starego Udajpuru. I już po chwili moja wędrówka zostaje przerwana. Zagaduje mnie włąsciciel sklepiku z przyprawami i herbatą i mimo moich wykrętów, że nie mam czasu i nie będę nic kupować, niezrażony zaprasza mnie do środka. No cóż, nie wypada być niegrzecznym. Wchodzę. Oczywiście zostaję zasypany pytaniami o to skąd jestem, gdzie byłem, czy mam jakieś zdjęcia, no i oczywiście jak mi się podoba Udajpur 😀. A potem przychodzi jego kolej i słucham o różnych przyprawach i gatunkach herbaty, których nazw nawet nie potrafię powtórzyć. W międzyczasie w imbryku gotuje się woda, a już po chwili zostaję uraczony masala tea. Chyba już o tym kiedyś pisałem, ale przed wyjazdem do Indii nigdy bym nie podejrzewał, że będę pił herbatę z mlekiem. I jeszcze co dziwniejsze będzie mi bardzo smakować. Mnie, który już od przedszkola mleka z bardzo nielicznymi wyjątkami nie znosi wręcz organicznie 😂. Ale tutaj piję oczywiście. Potem jednak się żegnam, bo czas jednak naprawdę goni. Mijam kolejne uliczki gdzie w domach zdobionych często malunkami toczy się normalne życie. Przed drzwiam suszy się betel i pranie, pani niesie na głowie dzbany, pewnie na sprzedaż, ale trafiają się też warsztaty samochodowe. I w jednym z nich widzę prawdziwe cudo. Autko z poprzedniej epoki, które jest dopiero w trakcie remontu, ale i tak urzeka. Morris 8 serii E prawdopodobnie z lat 40 😀. Właściciel twierdził, że po remoncie samochód będzie wart nawet 500 tysięcy rupii, co w Indiach jest sumą wręcz kosmiczną.
|
Morris 8 seria E
|
W końcu jednak idę dalej i po chwili docieram na dworzec. Tam jak to na indyjskich dworcach rozgardiasz niesamowity, ale bilet kupuję szybko i sprawnie. Do odjazdu jeszcze kilka godzin, więc wracam w kierunku jeziora. Chcę wjechać kolejką linową na punkt widokowy przy świątyni Karni Mata. To miejsce polecili mi młodzi Rosjanie spotkani w hostelu. Po drodze trafiam jednak jeszcze do Manik Lal Verma Park, a wnim nad małe jeziorko Doodh Talai, którego brzegi są otoczone kamiennymi balustradami i, chyba to najlepsze słowo, altanami, które są w nie wkomponowane.
|
Wejście do Manik Lal Verma Park
|
|
Doodh Talai
|
Nie bawię tam jednak długo i już po kilku minutach wsiadam do wagonika kolejki, który wywozi mnie na szczyt jednego ze wzgórz wznoszących się nad Udajpurem. Zbudowana na nim świątynka Karni Maty, hinduskiej ascetki z XIV w. uznawanej za wcielenie bogini Durgi jest niewielka, ale urocza. Za to widok, który się stamtąd roztacza jest absolutnie wspaniały. Największe wrażenie robi podobno o zachodzie słońca, ale ja nie mogłem tak długo czekać. Zadowoliłem się tym, co mogłem zobaczyć za dnia. A widać stamtąd prawie cały Udajpur z pałacem i jeziorem Pichola na czele. Widać stamtąd również słynny Lake Palace.
|
Na stacji kolejki
|
|
Świątynia Karni Mata
|
|
Panorama Udajpuru
|
Chciałoby się tam stać i chłonąć te widoki jak najdłużej, czas jednak nieubłaganie płynie. Schodzę więc po raz kolejny nad jezioro Pichola, mijam przystań łódek do wynajęcia (dużo taniej niż w pałacu, ale wg mnie i tak było za drogo, bo 200 rupii za 10-cio minutową przejażdżkę) na przeciwko wysepki Jagmandir z kolejnym XVII-sto wiecznym pałacem-hotelem, ostatni raz rzucam okiem na Lake Palace i zmierzam dalej do hostelu. Natykam się jeszcze na stadko langurów dokarmianych przez miejscowych bananami, więc na chwilę staję i przyglądam się ich popisom.
|
Przystań z wysepką i pałacem Jagmandir w tle.
|
|
Lake Palace
|
|
Langury w akcji
|
A potem jeszcze trochę spaceru i już jestem w hostelu. Nauczony doświadczeniem zamierzam jechać na dworzec z godzinę wcześniej, więc wrzucam ostatnie rzeczy do plecaka, żegnam się z ojcem właściciela, bo jego samego nie było i ruszam na dworzec. Jak się za chwilę okaże, ta decyzja o wcześniejszym wyjeździe uratuje mi skórę. Łapię bowiem tuk-tuka, rozsiadam się i jadę. I gdy już prawie mam wysiadać na dworcu dzwoni mi telefon. Mój telefon z indyjską kartą. Myślę sobie co za licho? Przecież nikomu tego numeru nie dawałem, co jednak na szczęście nie było prawdą jak sobie po chwili przypomniałem. Przypomniałem sobie, że podawałem numer w hostelu przy meldunku, co było obowiązkowe. Pamięć przywróciło mi to, że gdy postanowiłem odebrać, to usłyszałem w słuchawce mocno rozemocjonowany głos ojca właściciela. Mój angielski nie był zbyt dobry, ale to co usłyszałem dość szybko pojąłem. I wtedy, choć generalnie rzadko przeklinam wyrwało mi się soczyste "KUR... MAĆ". Usłyszałem bowiem: "Sir, your passport! Your passport is here! In hostel!". W tym momencie myśli zaczęły galopować. No tak, przecież przy meldunku zostawiłem właścicielowi paszport, bo miał zepsute ksero, a kopia do meldunku była niezbędna. Miał to załatwić później i oddać mi go przed wyjazdem, ale nie było go jak wychodziłem. A dziadek nie wiedział. Na szczęście zobaczył, że leży na biurku i zadzwonił. Szybko klepię więc kierowcę i dysponuję "Z powrotem! Szybko!". Ten nie pyta, tylko zawraca i wciska gaz do dechy. Pod hostelem wyskakuję i lecę biegiem, bo do autobusu coraz mniej czasu. Dziadek już czeka w drzwiach z paszportem w ręku. Chwytam go, rzucam w biegu gromkie "Thank you very, very much" i lecę z powrotem do tuk-tuka. Gość znowu bije rekord prędkości i gdy wyskakuję na dworcu mam jeszcze kilka minut do autobusu. Płacę gościowi podwójnie, bo zdecydowanie zasłużył i pędzę na stanowisko. Autobus jest, stoi 😀. Pakuję się do środka i z dużą ulgą rzucam się na siedzenie (bardzo wygodne z resztą). Teraz już przede mną cała nocka jazdy na której końcu czeka Jodhpur, Błękitne Miasto 😀.